Artykuły

Telewizja. Co się podobało, co się nie podobało [fragm.]

JERZY WALDORFF:

Wiele się złożyło na to, że od dawna nie proponowałem redakcji "Polityki" żadnych tekstów. Przede wszystkim choroby, co obległy mój dom jak stado wilków, że nie wiadomo było, przed którymi się pierwej oganiać. dopiero całkiem świeżo ujrzałem z oddali mego Anioła Stróża, jak biegnie z kina (bo miał wolne) i krzyczy na te wilki, machając ożogiem:

- Go home, skurwysyny!

Bo mam nowoczesnego Anioła, więc dawno przestał wołać "paszli won", ale jeszcze się nie zdecydował, czy "skurwysyny" przełożyć modnie z amerykańska na "bitchsons", czy też z włoska na "putani".

W każdym razie chciałbym teraz znów trochę miejsca zabierać w "Polityce", prosząc tylko Naczelnego, żeby moje nazwisko przeniósł z rubryki "felietoniści" do "współpracownicy", coraz mniej bowiem łączy mnie z koncepcjami zbawienia Ojczyzny, jakie proponują wybitni zresztą w swyrn fachu Passent, KTT i Groński, aliści - o czym pisałem kilkakrotnie - pragnąłbym dla mych kazań utrzymać ambonę jak najwyższą, z której głos rozchodziłby się jak najszerzej, a za to co piszę - odpowiadam sam i wyłącznie! Bez względu na heretyków różności wypisujących tuż obok.

Zacznę od sprawy małej, nawet już nieco przestarzałej... Był mianowicie Sylwester 1990, gdy w TV dano opracowaną przez studio Kraków sztukę Paula Bartza "Kolacja na cztery ręce". Ukazuje ona przewrotnie (bo Mistrze nigdy w życiu się nie spotkali) wieczerzę przy jednym stole Jerzego Fryderyka Haendla i Jana Sebastiana Bacha, zaś dania kolejno znosi fagas Haendla, który swego pana wielbi na zmianę i nienawidzi, targany sprzecznymi uczuciami pogardy dla człowieka i podziwu dla twórcy. W tym arcyprzedstawieniu rolę nie tyle reżysera ile dyrygenta odegrał Kazimierz Kutz.

Jeśli wykonane byłoby przez nieco słabszych i mniej wrażliwych na muzykę (czy wskazówki reżysera?) aktorów; stałoby się tylko pretensjonalne, a było jednym z największych arcydzieł sceny razem muzycznej i dramatycznej, oglądanych i słyszanych w mym długim życiu.

Haendel (Roman Wilhelmi) i Janusz Gajos (J. S. Bach) zaczęli od demonstrowania wzajemnej pogardy i przepierania - kto wyższy?, w którym to pozornym sporze starał się ich godzić podający kolację Sługa (Jerzy Trela). Niepotrzebnie! W miarę bowiem rozgadywania się i rozpijania, spod pancerza dumy wielcy mistrze zaczęli się zdradzać z coraz to namiętniejszym - rzekłbym - wzajemnym uwielbieniem; z dokładną znajomością każdej nuty przez mniemanego konkurenta napisanej. U świetnych zaś obu aktorów każda niemalże nuta odbijała się innym wzruszeniem w rysach twarzy, skurczem warg, błyskiem oka.

Były tam dwie sceny, które chwyciły mnie spazmem za gardło: fragment "Pasji Mateuszowej" co - jak gdyby gnany huraganem - przeleciał nad głową Bacha, a potom "Alleluja" z "Mesjasza'1 przegrywane kolejno na klawicymbale przez Jerzego Fryderyka i Jana Sebastiana. Ale jakże różnie! Jak gdyby to była w podobny sposób żarliwa, ale całkiem do innego Boga kierowana modlitwa: przez Haendla do wspaniałego stwórcy malowanego przez Michała Anioła, a przez Bacha do Przedwiecznego, jakiego utrwalił na swych freskach Fra Angelico, zaś oglądać musiał w ekstazie św, Franciszek z Assyżu.

Wszyscy trzej - Gajos, Trela, Wilhelmi - dość późno rozwinęli się na wielkich aktorów. I tu wina komunizmu, co w imię dziwnie pojętej równości kazał na afiszach (4 także na listach płacy) ustawiać artystów nie wedle talentu, lecz alfabetu.

Za mojej młodości Wysocka, Ćwiklińska, Junosza, Osterwa - wybijani byli na pierwszym planie osobnego koloru i wielkości czcionką, gdyż publika chodziła nie na taką czy inną sztukę, lecz na Węgrzyna, Solską, Jaracza, Eichlerówna.

"Kolacja na cztery ręce" zrealizowana przez Kutza winna znaleźć się na festiwalu Prix d'ltalia, w Cannes, czy też w Paryżu. Jeżeli zgłosi się dość inteligentny sponsor, żeby za tą wielką sztuką stosownie Zareklamowaną wyniuchać także wielkie pieniądze.

Nienawidzę zaśmiecania języka polskiego obcym słownictwem! Proponowałem już zamiast "sponsora" - "dobrodzieja". Słyszałem - ale czy to prawda? - że sama miła pani Wałęsina zagania do stołu męża słowami: "Dobrodzieju, daj odsapnąć ojczyźnie. kolacja gotowa!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji