Artykuły

Francuska awangarda

JEDEN z czołowych przedstawicieli eksperymentu w teatrze francuskim, nie grany u nas dotychczas, Arthur Adamov, pisał swego czasu: "Jest nas we Francji kilku pisarzy, których pociąga teatr społeczny, teatr, który by postawił w stan oskarżenia to właśnie społeczeństwo, w jakim żyjemy". Słowa te można uznać niejako za credo całej francuskiej, awangardy, a więc również i należącego do niej Becketta, którego głośną w całym zachodnim świecie doskonałą sztukę "Czekając na Godota" wystawił warszawski Teatr Współczesny. Sztuka to wyjątkowa o formie często szokującej nieprzygotowanego widza, zaskakującej oryginalnością.

Kim jest ów Godot, którego Beckett wymienia w tytule? Nie ma go na scenie. Nie wiadomo nawet czy się nazywa Godot, nie wiadomo, kiedy przyjdzie, i czy w ogóle przyjdzie. Jest to coś lub ktoś, na kogo się jednak codziennie czeka, coś lub ktoś co ma przyjść, by odmienić zły los, czego szczególnie oczekuje człowiek nieszczęśliwy, wyrzucony poza burtę normalnego życia, jak Gogo lub Didi - główne postacie sztuki. Obu im nędza już dawno właściwie kazała zwątpić w istotny sens życia. Nieraz chcieli z nim skończyć. Gogo topił się nawet w rzece. Jeśli jednak żyją nadal, sypiając w przydrożnym rowie, jeśli dotychczas nie okręcili sobie sznura dookoła szyi, to tylko dlatego, że pewien sens życia - nadzieję na przyjście Godota - siłą sobie narzucają. Czekają obaj. Przyjaźnią, się z sobą, gdyż każdy z nich z osobna, samotnie czekając, już dawno by się załamał. Obaj starają się coś robić, by skrócić czas owego czekania. Muszą, koniecznie muszą coś robić, by jakoś przekonać siebie, że jeszcze istnieją, by zabić w sobie straszliwy pesymizm, odpędzić chwilę załamania psychicznego. Rozmawiają więc ze sobą o wszystkim, wspominają przeszłość, opowiadają po raz któryś tam z rzędu te same kawały, śpiewają, wymyślają sobie, zajmują się drobnostkami. "My zawsze - mówi Gogo - potrafimy coś wykombinować, że zdaje nam się, że istniejemy". Są czasami śmieszni, cyrkowi i jacyś groteskowi w tym swoim utrzymywaniu się siłą przy życiu, w które od dawna zwątpili. Śmiech to i groteska tragiczne, niestety. To właśnie życie - zdaje się mówić autor - życie zapędziło ich w ów koszmar nieustannego wyczekiwania na coś co ma przyjść i odmienić zły los. Ileż ludzi w świecie - mówi jedna z postaci sztuki - czeka tak samo jak my. Sztuka Becketta staje się tutaj wielką filozoficzną syntezą współczesności, wyrosła bowiem w jej atmosferze. Ale na tym nie koniec.

Czy Godot przyjdzie, czy realna jest w tym społeczeństwie, w którym żyją Didi i Gogo, nadzieja lepszego losu? I tu autor, zgodnie z tendencją całej awangardy stawia to społeczeństwo, świat współczesny z jego atmosferą strachu, obcości między ludźmi, z jego groźbą niewiadomą - w stan surowego oskarżenia. Oskarża moim zdaniem poprzez wprowadzenie dwóch postaci - symboli: jedną z nich jest podły, sadystyczny Pozzo - bogacz, pan obszernych włości, drugą - jego wynędzniały, służący za woła roboczego, parobek Lucky. Czy któryś z nich może być Godotem? Pozzo jest skrajnym egoistą, pompującym z człowieka wszystko, co się da. Los Lucky'ego-niewolnika niczym się nie różni, a jest chyba jeszcze gorszy niż los Goga i Didi. Kto więc - zapytuje niejako autor - może być owym Godotem w społeczeństwie, które dzieli się na podłych bogaczy i ich wynędzniałych parobków. Tragiczny, bezbrzeżny pesymizm graniczący z katastrofizmem, tym bardziej tragiczny, że wypowiedziany w formie piekącej ironii, poprzez groteskowy obraz świata i życia ludzkiego - jest tu odpowiedzią. Rozstajemy się z obu nędzarzami w momencie, gdy nie doczekawszy się Godota idą spać w rowie. Mają przyjść następnego dnia w to samo, umówione rzekomo z Godotem miejsce. Gogo ma postarać się o mocny, rzemienny pas. Być może, i w tym dniu nie skorzystają jeszcze z drzewa, które obok rośnie. Może będą przez jakiś czas wyglądali Godota, może jeszcze raz będą odtwarzać cyrkowe, groteskowe sytuacje, by jakoś nie załamać się psychicznie, by skrócić oczekiwanie... Życie jest koszmarne.

Ci, co mieli szczęście widzieć "Czekając na Godota" w Paryżu, twierdzą, że paryskie przedstawienie było bardziej nastrojowe w swej grozie i pesymizmie, niż nasze warszawskie. Nie wiem. Dla mnie warszawskie przedstawienie daje dość makabryczny obraz owej tragicznej groteski życia ludzkiego, groteski, którą - co jest tendencją całej niemal awangardy - autor się posługuje i którą reżyser, Jerzy Kreczmar, umiejętnie wydobył. Wręcz makabryczna jest scena niewolniczego tańca LuCky'ego ze sznurem. Świetną kreację stwarza w przedstawieniu Tadeusz Fijewski jako Gogo. Jest chapłinowski w swoich ruchach, wyrazie twarzy, w środkach mimicznych, którymi się posługuje, a nawet w wyglądzie zewnętrznym przypomina postacie nieszczęśliwych "szarych ludzi" z filmów "Pana w meloniku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji