Artykuły

SEMANTYCZNA WAMPUKA

Niełatwo jest wystawić "Kotlety świętego Franciszka" - "operę semantyczną" Stefana Themersona. Pisarz to hermetyczny i wyrafinowany: wspaniały mamut dawnej awangardy, który przez wiele lat w odosobnieniu brnął obraną przez siebie ścieżką. Ostrzył styl i myśli, wykształcone w znakomitej analitycznej szkole. Doskonalił obmyślone eksperymenty, bez pośpiechu dobierał najlepszą formę zagadnieniom, które nurtowały go przez całe życie.

W swych formalnych poszukiwaniach zatrącił i o dramat, owocem jest właśnie rzeczona "opera". Stanowi ona jedno z rozwinięć Themersonowskiego programu "poezji semantycznej". Podejmuje też jeden ze stałych problemów pisarza: kwestię etyki naturalnej, jej możliwości i jej granic. Dramat - ale trudno powiedzieć, czy teatralny i dla jakiego przeznaczony teatru. Na pewno przemyślany i na pewno subtelny. Od inscenizatora wymaga wiele. Znajomości innych dzieł Themersona - żeby zrozumieć jego osobliwości. Fantazji, żeby je wykorzystać. Dyscypliny i powściągliwości - aby się nie sprzeniewierzyć powściągliwej dyscyplinie autora. Precyzji - aby uczynić mu zadość.

Zwłaszcza tych ostatnich zalet zabrakło warszawskiemu przedstawieniu Jarosława Ostaszkiewicza Reżyser oparł się przede wszystkim na jednym rozpoznaniu: "Święty Franciszek" jest pastiszem opery. Przyjąwszy to założenie, wyeksploatował je niemiłosiernie. Pastisz stał się więc parodią. W dodatku dośmieszoną do rozpuku. Służy temu orgia bezładnie zderzonych pomysłów, które duszą się we własnym tłoku i niwelują nawzajem: chaotyczne nie do opisania i nieznośnie hałaśliwe. Widz ogłuszony jest po pięciu minutach scenicznym zgiełkiem, który wzmacniają chrypiące bez litości i nastawione na cały regulator głośniki (tu chyba jeszcze dowcip z playbackiem). Obrazy skaczą jak w rozregulowanym telewizorze. Rzecz nieco się uspokaja z biegiem czasu - może zresztą tępieją zmysły - co pozwala wytrwać w fotelu. Ładny jest inscenizacyjny efekt w chwili, gdy unosi się górna część okalającej scenę kolumny, z ułamkami kolumn zawieszonymi w powietrzu, podczas gdy na ziemi pozostały ich dolne połowy. Całość bowiem staje się jakby gigantyczną wilczą żuchwą wysadzoną sterczącymi kłami. Zabawnych jest kilka reżyserskich żartów - jednak, że mają się one stać główną siłą napędową przedstawienia, że tak są przypadkowe i na dobrą sprawę - mechaniczne. Ze sztuki Themersona została historyjka o "wilczych prawach biznesu", a przede wszystkim - draka na całego.

Kilka lat temu Jacek Sieradzki zauważył, że nie mogąc sprostać sztukom Witkacego, chętnie ucieka się w wielką drakę na ich kanwie. To samo zaszło tutaj przy Themersonie. Powtarzam: zadanie było trudne i nie jest hańbą dla młodego reżysera, że sobie z nim nie poradził. Przedstawienie powstało w teatrze kierowanym przez Macieja Prusa, autora ogromnie trafnej łódzkiej inscenizacji Themersonowskiego "Śledztwa"(adaptowanego wówczas na scenę przez Zbigniewa Maciaka). Dobrze, że konsekwentnie próbuje on wprowadzić na scenę pół zapoznanego pisarza. Niech jednak raczej tamto niż to przedstawienie stanowi drogowskaz na przyszłość.

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy: "ŚWIĘTY Franciszek I WILK Z GUBBIO ALBO KOTLETY ŚWIĘTEGO FRANCISZKA. Reżyseria: Jarosław Ostaszkiewicz, scenografia: Grzegorz Małecki, muzyka: Marcin Błażewicz. Premiera 14 VI 1991.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji