Artykuły

Serial, rozrywka i teatr

Retrospekcyjne i demaskatorskie filmy telewizyjne NRD zyskały sobie u naszych odbiorców zasłużone wzięcie. Nic więc dziwnego, że i serial pt. "Krupp i Krause" już pierwszym odcinkiem wzbudził zaciekawienie. Zamierzenie to zresztą i ambitne - pokazać w krótkim stosunkowo czasie projekcji (50 minut na jeden odcinek) losy dwu rodzin - wielkiego przemysłowca, którego nazwisko zawsze związane było z produkcją broni, i rodziny robotniczej - na przestrzeni lat. W takim zamiarze tkwi przeważnie zalążek możliwości albo spłycenia tematu, albo przeciwnie - potraktowania go tak jednostronnie, że trącić może schematem. Pierwszy odcinek, który zdążyliśmy obejrzeć, przebrnął między tymi dwoma krańcowościami właściwie obronną ręką. Jeżeli czeka się na ciąg dalszy, jeżeli ciekawi jesteśmy losu zaprezentowanych nam bohaterów, szczególnie zaś młodego Krausego - to już oznacza, że realizatorzy wzbudzili coś więcej niż po prostu zainteresowanie widza.

Jest zresztą jeszcze jedna sprawa, godna przy tej okazji zauważenia. Oto mamy na naszych ekranach właściwie czwarty w stosunkowo niedługim czasie serial, nawiązujący do przełomu XIX i XX wieku i ukazujący istotne elementy kształtu ówczesnego świata, rodzącego się lub rozwiniętego kapitalizmu wraz z towarzyszącymi mu zjawiskami obyczajowymi i społecznymi. Przypomnijmy, iż owa seria seriali rozpoczęła się od czechosłowackiego "Małżeństwa z rozsądku" potem mieliśmy "Rzekę posępną", produkcji radzieckiej, no i "Sagę rodu Forsytów" Obecnie zaś "Krupp i Krause". Czy doczekamy się również polskiego wkładu w dzieło obrazowania nie tak dawnej przecież, choć nie przez wszystkich pamiętanej, historii? Warto byłoby o to się pokusić.

Tymczasem przejdźmy do uwag o nieco lżejszych formach telewizyjnych. Myślę w szczególności o audycji pt. "Uroki grafomanii" oraz o "Podróżach z happy endem". Pierwsza - wychodząc z prostego stwierdzenia faktu, iż to co niegdyś uważano za grafomanię, za czystej wody amatorszczyznę, zyskuje dziś rangę, ujawnia się w innym zupełnie świetle - przyniosła zawód. Albowiem konwencja, w jakiej nam pokazano owe stare utworki niejako przeczyła poważnemu rzeczy potraktowaniu przez prowadzącego audycję red. Fillera. Druga zaś - owe "Podróże z happy endem" miała być właściwie wodewilem. Naturalnie nie trzeba wymagać zbyt wiele od wodewilu właśnie, ale chciałoby się, by chociaż bawił. Delikatnie mówiąc - nie ubawiliśmy się zanadto... Jeżeli dodać prawie już powszechne narzekania na "Rundę", z którymi rzeczywiście trudno się nie zgadzać, to trzeba będzie dojść do wniosku, że honor rozrywki telewizyjnej ratuje... telewizyjny teatr.

Choćby powtórzona według Garcii Lorki "Miłość don Perlimplina do Belisy w jego ogrodzie" z kreacją Bronisława Pawlika. Ale przede wszystkim szekspirowskie "Poskromienie złośnicy", zrobione z werwą przez Zygmunta Hübnera. I zagrane! Tadeusz Łomnicki jako Petrukio, Magdalena Zawadzka jako Katarzyna - grali pierwsze skrzypce, wraz z nimi - Ryszard Pietruski i Wojciech Rajewski, a także... Asocjacja Hagaw. Przed szarżą i przed przerysowaniem ochroniły Hübnera i całość spektaklu pierwsze od razu minuty transmisji, określające charakter przyjętej konwencji. I konwencja ta przyjęta została także od razu przez telepubliczność. Przy tym wszystkim był to przecież najautentyczniejszy Szekspir, co nie tylko jest zasługą przekładu Jerzego J. Sity.

Więc... co z rozrywką par excellence telewizyjną?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji