Artykuły

Teatr czy bełkot

Po pierwszym dniu Łódzkiego Przeglądu Teatrów Amatorskich ŁóPTA pisze Monika Wasilewska w Gazecie Wyborczej- Łódź.

Najpierw aktorzy rozdawali widzom czosnek. Potem jury odmówiło udziału w spektaklu, bojąc się o swój stan zdrowia. Na koniec widzowie zobaczyli nowy dramat Masłowskiej. Tak minął pierwszy dzień Łódzkiego Przeglądu Teatrów Amatorskich.

Organizowana od 22 lat ŁóPTA jest mekką niezawodowych zespołów. Przyjeżdżają na nią młodzi twórcy z całego województwa. Grają spektakle, a wieczorem dyskutują o nich z widzami i jurorami - w tym roku to: Marian Glinkowski, Jadwiga Sącińska, Grzegorz Kwieciński, Marcin Brzozowski i Robert Paluchowski.

Na ŁóPTA można obejrzeć 28 spektakli i brać udział w projektach towarzyszących. Wczoraj uczestnicy śledzili z latarkami etiudy w Lesie Łagiewnickim, dziś o godz. 15 pojadą w przestrzeń postindustrialną - do Patio Centrum Sztuki AHE (ul. Rewolucji 1905 r. nr 52).

Festiwal otworzył w czwartek Teatr Wielokropek ze Zgierza. Zaproponował osobiste monologi w formie warsztatu z publicznością. W pamięć szczególnie zapadała scena dialogu z mężczyzną, którego... nie było. Aktorka zagrała go sama, dotykając swojej twarzy dłonią ubraną w rękaw męskiego płaszcza. I uzyskała efekt jego obecności (...)

Nic jednak nie mogło się równać z propozycją łódzkiego Teatru Napięcie, który pokazał "Operę Dożynki" wg "Konwoju. Opery" Andrzeja Sosnowskiego (...) Widzowie ŁóPTA jeszcze nigdy nie widzieli tu czegoś podobnego, a z powodu "napięcia" kilka osób zrezygnowało z oglądania. Wśród nich - jurorzy. Wszystko z powodu oświadczeń o stanie zdrowia. Bez ich podpisania nie można było wejść na widownię. Twórcy zapowiadali użycie dźwiękowych i świetlnych dopalaczy stymulujących układ nerwowy i wpływających na fale mózgowe (...) widzowie szykowali się na stany szamańskie i doświadczanie nadludzkiej koncentracji. Doświadczyli jednak przede wszystkim stanu nadludzkiej senności.

Spektakl został nazwany "inter-psychicznym seansem subliminalnym, działającym w przestrzeni zachwianego komunikatu frenetycznych tautologii". A czym był faktycznie? Bełkotliwym potokiem słów pożyczonych od Andrzeja Sosnowskiego, puszczonym przez słuchawki na tle zmutowanych utworów Beatlesów, Prince'a czy Electric Light Orchestra.

Akcja toczyła się symultanicznie w dwóch pokojach-scenach ustawionych naprzeciwko siebie. Widzowie mogli obserwować tylko jedną z nich. Po przerwie zmieniali miejsca. I słuchali tej samej rozpędzonej narracji, choć już z innym obrazem. Oba pokazywały codzienne domowe piekiełka - nieznośną powtarzalność małżeńskich/damsko-męskich rytuałów. Zapowiadanego wyjątkowego działania dźwiękowych wibracji doznali wyłącznie hipochondrycy. Albo widzowie rzadko odwiedzający nocne kluby. Skrajnie hermetycznym językiem Teatr Napięcie świadomie nazwał środki, które na ludzkie mózgi wpływają niemal codziennie. I pokazał, że za sprawą aury "naukowości", zaczynają budzić popłoch. Szkoda jednak, że spektakl sprowadził się niemal wyłącznie do prowokacji. Ci, którzy w porę się zorientowali, z trudem wysiedzieli do końca. Albo i nie.

Całość tekstu w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji