Artykuły

Rozbrajanie Bułhakowa

Mokotowska dzieli od Patriarszych Prudów nie tylko przestrzeń geograficzna, ale i tu wyraźnie daje się odczuć działanie "siły nieczystej". Sukces frekwencyjny w teatrze u schyłku XX wieku próbuję przypisać właśnie diabelskiej ekipie, sprawiedliwie czyniącej dobro. Czy wpisać W jej skład oprócz Korowiowa, Asasella i innych także Macieja Englerta, pomysłodawcę i realizatora przedstawienia?

Wyznawcom Wolanda, do których należę, bardzo łatwo wyobrazić sobie Bułhakowa na widowni Teatru Współczesnego w Warszawie. Mógłby pojawić się we własnej postaci, ale wolałby zapewne incognito, w skórze np. suflera. Przybyłby któregoś z jesiennych wieczorów (niezmęczony walka o bilety, a onieśmielony może tłumami walącymi do teatru), by spędzić dobrowolnie cztery godziny na spektaklu wedle jego niechcianej tak długo powieści. Jak zareagowałby na sceniczna wersję "Mistrza i Małgorzaty"? Czy umiałby uwolnić się od właściwego każdemu autorowi przywiązania do własnej wizji? Ta trudność - konfrontacji bliskiego duszy literackiego oryginału z jakakolwiek przeróbką, towarzyszy każdemu, kto zdecyduje się w takiej konfrontacji uczestniczyć. A bolesność tego zabiegu jest chyba wprost proporcjonalna do zażyłości z dziełem właściwym. Cóż dopiero, gdy chodzi o arcydzieło tak bogate, wielowątkowe i wielorodne stylistycznie, jak "Mistrz i Małgorzata". Żądania na jego miarę są grymasami maksymalistów rozpuszczonych przez własną wyobraźnię, niepoprawnych tropicieli dowodów o wyższości literatury nad innymi sztukami. Dlaczego po obejrzeniu znakomitego spektaklu Englerta również do nich należę? Czy Bułhakowowi wypadałoby powiedzieć to samo?

Każda adaptacja jest swoistą pułapką. Każdy adaptator zwykle przegrywa z mistrzem, którego "przykrawa" dla potrzeb innej artystycznej rzeczywistości. Różne są wszak sposoby czynienia owych przystosowań i różne powody niepowodzeń. To przedsięwzięcie wymaga niewątpliwie odwagi i wykazał ją Maciej Englert próbując dochować wierności warstwie fabularnej inscenizowanej powieści. Jej architektura nie ulega zachwianiu. Misternie tkane wątki - współczesny i historyczny, realistyczny i fantastyczny - znajdują na scenie swe miejsce. Dynamicznie i bez zakłóceń przenikają się (świetne zagospodarowanie sceny, trafność symultanicznych rozwiązań), tworząc kalejdoskopową mozaikę świata od realizmu do groteski. Przechodzimy bez trudu, wedle najlepszych prawideł teatralnej gry, z moskiewskiej ulicy do kancelarii teatru Variete, ze szpitala psychiatrycznego do ogrodu Poncjusza Piłata, z mieszkania Berlioza na bal u szatana. Złudzenie uczestniczenia w atmosferze bułhakowowskiej nierzeczywistości jest niemal zupełne. A jednak to złudzenie. Pietyzm wobec litery tekstu nie jest równoznaczny ze służbą jego wewnętrznej prawdzie. Sprawne rzemiosło, błyskotliwe tempo (część 2), swoisty nadmiar rozsadzający ciasne pudełko sceny - paradoksalnie gubią istotny wymiar bułhakowowskiego dzieła.

Sztuka adaptacji musi być również sztuką rezygnacji. Rozumiał to Andrzej Wajda realizując na motywach tej samej powieści film "Piłat i inni". Wybór jednego wątku umożliwiał artystyczne spełnienie, tak sferze fabularnej, jak i znaczeniowej, filozoficznej. Pozwolił na wyeksponowanie wieloznaczności odcieni każdej postaci, sytuacji, oddanie klimatu tych fragmentów prozy Bułhakowa, Tamta filmowa transpozycja była odnalezieniem równoważnej emocjonalnie i myślowo formuły ekspresji. Ta teatralna często zatrzymuje się na powierzchni. Jest zaledwie ilustracją, zręcznym obrazkiem odpowiednio podkolorowanym, ale bez oczekiwanej głębi. "Mistrz i Małgorzata" w Teatrze Współczesnym to wyśmienicie przyrządzone danie, nie zaspokajające wszak głodu. Dlaczego?

Poważnym obciążeniem tego spektaklu są błędy obsadowe przesuwające (czy celowo?) punkty ciężkości. Bardzo trudno się zgodzić na "Mistrza i Małgorzatę" bez Mistrza i Małgorzaty. Brak - w sensie intensywności przeżycia - tego wątku dezorganizuje obraz całości. Zubaża podstawowy dramat, czego nie jest w sianie zrekompensować ani wspaniały Piłat (Mariusz Dmochowski), ani Woland (wielka kreacja Krzysztofa Wakulińskiego). Teatralna inscenizacja zmienia proporcje bułhakowowskiej książki wciągając widza do obserwacji anegdoty. Dwa robocze tytuły tego utworu - "Ewangelia według diabła" albo "Książę ciemności" - zapewne lepiej oddawałyby zawartość warszawskiego przedstawienia.

Stwórcą jego rzeczywistości jest Woland. Ten, który jadł śniadanie z Kantem, był na tarasie u Poncjusza Piłata, umiał wyprawić literata Berlioza na tamten świat, a dyrektora Variete do Jałty. Mag, szatan, wszechobecny i niezastąpiony, wysłannik dobra. Władca przewrotny wymierzający karę głupocie, bólowi niosący ulgę i zapomnienie. Diablo rozdokazywany, figlarny, niezwykle wyrazisty aktorsko wraz ze swą oryginalną świtą (znakomite role Wiesława Michnikowskiego i Adama Ferency) opanowuje wyobraźnię widzów. Pobudza do śmiechu, lecz czy jego podłoże jest równi głębokie i tragiczne jak w prozie autora "Dni Turbinów"? Gdzie się podziała jego ironia? Satyryczne ostrze owych scen, krzywe lustro rosyjskiej rzeczywistości, w którym możemy się przejrzeć, groteskowe wynaturzeniu codzienności przesuwaj;! rzecz cała ku kabaretowej zabawie, zapominając o podglebiu najprawdziwszego smutku. Bułhakowowska demaskacja idzie dalej. Sądzę, że obraz warszawskiego teatru przyjąłby z pobłażliwym uśmiechem, myśląc: "Gdyby to tylko tak było"...

Klimat lat trzydziestych, kontekst społeczno-historyczny czasów pisania "Mistrza i Małgorzaty", lęk i niemożność życia, jego absurdalność i koszmar, nie znajdują tu Wystarczającej egzemplifikacji. Jakże nam bliski codzienny absurd łagodnieje, roztapia się w niezobowiązującej drwinie, niknie gdzieś jego groza i nieznośny ciężar.

Mistrz wraca do życia dzięki książce, która, napisał, i wówczas też jego życie się kończy. Ten dramat nie istnieje jednak na scenie. Sytuacja pisarza skazanego na zapomnienie, osaczonego, pozbawionego prawa do pisania - a więc powodu istnienia - nie stanowi problemu w teatrze. Mistrz,jakim go poznajemy w interpretacji Marka Bargiełowskiego mało wie o samotności i o strachu. System przemocy, zniewolenie, któremu podlega, jest widać tak silne, że wywołuje jedynie apatię, a ta nie dramatyzuje prawdy o świecie bez okien i klamek. Najwspanialszym dziełem Mistrza jest jego książka o Piłacie, także w scenicznej realizacji. To wszystko, czym nas zajmuje. Ani miłość Małgorzaty (zimnej, przeniesionej jakby z innej rzeczywistości), ani wewnętrzna siła (tu: bezsiła) bez-kompromisowości i niezależności Mistrza - nie stały się przeciwwagi) dla warstwy satyryczno-groteskowej i historycznej. Stąd zachwianie hierarchii znaczeń w tym przedstawieniu.

Andrzej Drawicz nazwał "Mistrza i Małgorzatę" swoistym psychicznym rewanżem za całe zło, które w życiu spotkało pisarza. Pisanie stało się rekompensatą za to wszytko, czego nie mógł otrzymać w rzeczywistości, ten zdegradowany świat dowartościowywał poprzez marzenie. Przy pomocy Wolanda i jego świty Wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu. "Mistrz i Małgorzata" to książka o prawdzie, o trudzie życia w prawdzie. To także książka o miłości, o łasce miłości i przebaczenia. Warszawski spektakl tylko potencjalnie traktuje o tych uczuciach w wielkiej skali. Mimo teatralnej urody ostatniej sceny - drogi Mistrza i Małgorzaty w "przyobiecany świt" i ułaskawienia okrutnego prokuratora Judei, Poncjusza Piłata.

Bułhakow chyba wychodziłby z teatru zamyślony. Otoczony głosami zachwytów i podziwu. Słyszący z rzadka jedynie zdania mówiące o spłyceniu jego przesłania. Co mógłby pomyśleć o współczesnej kulturze, której nie starcza już rozmachu na arcydzieła, która pozbawiona jest własnego, autentycznego życia, która istnieje tylko dzięki przetwarzaniu i rozmienianiu na drobne stworzonych dawniej mitów i wartości, która inspirację czerpie jedynie z tradycji, a nie z rzeczywistości dnia dzisiejszego, która nie ma pomysłu na jutro?

I tak po kilkudziesięciu latach książka będąca wyrazem ludzkiej wolności, niezależności i prawdy została rozbrojona. Jej wewnętrzna siła została unieszkodliwiona, tak jak oswojony bunt nie budzi już lęku. Oto paradoks. Przyszła do nas w pełnym kształcie i godnej pochwały inscenizacji, ale ściany teatru skutecznie odgrodziły ją od rzeczywistości, z której wyrosła i którą jeszcze dziś mogłaby oskarżać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji