Artykuły

Coś w tym jest

Chyba żadna z książek pisarzy rosyjskich nis Jezus jest przedstawiany jako mężczyzna postawny o wywołała w naszym kraju takiego poruszenia regularnych rysach twarzy. Kilkakrotne jej wznowienia (nawet te niepełne) były rozchwytywane w okamgnieniu. Czytana jest przez starych i młodych, fascynuje nieomal wszystkich. Mowa tu oczywiście o powieści Michała Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata".

Ogromną popularność tej powieści próbuje zdyskontować także teatr. Nic też dziwnego, że inscenizacja "MISTRZA I MAŁGORZATY" w warszawskim Teatrze Współczesnym stała się wydarzeniem. Przed kasami na ulicy Mokotowskiej ustawiają się długie kolejki, bilety są wyprzedane do końca sezonu. Sukces kasowy jest więc bezsporny. Nareszcie popyt na dobra kultury przewyższa podaż.

"Mistrz i Małgorzata" to dzieło intrygujące, łączy ono w swej warstwie filozoficznej tradycję chrześcijańską z wątkiem faustowskim. Z drugiej strony jest także zjadliwą satyrą psychologiczno-obyczajową. Ale próby dociekania jaka jest główna myśl, idea zawarta w "Mistrzu i Małgorzacie", a takie wciąż się pojawiają, są nieporozumieniem, trywializacją, manią prześladowczą domorosłych egzegetów. Gdyby udało się treść i myśl tej powieści Bułhakowa sprowadzić do jednego zdania, oznaczałoby to, że nie warto zawracać sobie nią głowy.

Wielowątkowość, przenikające się plany sytuacyjne, mnogość postaci, niepowtarzalna aura tej prozy jest trudno przekładalna na język teatru, filmu, plastyki. Wszystko to sprawia, że próby adaptacji "Mistrza i Małgorzaty" w teatrze i filmie sprowadzały się najczęściej do wyeksponowania kilku wątków powieści z pominięciem innych. Były to więc wersje niepełne, fragmentaryczne, tak jak na przykład film Andrzeja Wajdy "Piłat i inni", koncentrujący się na historii Jeszuy Ha-Nocri. Bodaj najwierniejszą oryginałowi wersją "Mistrza i Małgorzaty" były incenizacje teatralne Andrzeja Marii Marczewskiego.

Maciej Englert tworząc swoją wersję teatralną "Mistrza i Małgorzaty" także musiał dokonać wyboru. I chyba najbardziej zafascynowały go fragmenty apokryficzne w powieści Bułhakowa, gdyż są one w tej inscenizacji wyeksponowane na pierwszy plan. Więcej, te właśnie fragmenty spektaklu tchną niepowtarzalną, sugestywną aurą a występujący w nich aktorzy (poza jednym wyjątkiem) wspinają się na wyżyny swego kunsztu. Mariusz Dmochowski w roli Piłata tworzy kreację. Ukazuje całą skomplikowaną naturę procuratora Judei, rozdartego wewnętrznie między obowiązkiem a podszeptami podświadomości, że spotkał w swoim życiu człowieka niezwykłego - Jeszuę Ha-Nocri. I tylko strach Piłata, ta najpodlejsza ludzka przypadłość, spowodował, że Jeszua musiał umrzeć na krzyżu. Ta śmierć niewinnego człowieka, który znał jakąś tajemnicę, nigdy nie przestała dręczyć procuratora z Pontu.

Taka oto historia Piłata nie jest jednak w pełni oryginalna, podobną wersję wydarzeń znajdujemy w kilku tzw. ewangeliach apokryficznych nieznanych autorów. Czy znał je Bułhakow? Tego raczej już się nie dowiemy.

W roli Jeszuy Ha-Nocri wystąpił w tej inscenizacji Wojciech Wysocki, wypadł on blado i nieprzekonywająco. Nie umiał bowiem Wysocki stworzyć postaci emanującej jakąś tajemniczą siłą, która sprawia, że wzrok Ha-Nocri magnetyzował ludzi, a słowa, niby proste i zwyczajne, głęboko zapadały w pamięć. Ale nie jest to tylko wina Wojciecha Wysockiego, że postać Jeszuy wypadła na scenie Teatru Współczesnego nijako. Żal, że Maciej Englert swoim wyborem odtwórcy tej roli jakby przekreślił szansę powstania spektaklu naprawdę wielkiego.

Jak pamiętamy, Bułhakow nie przedstawił w swojej powieści opisu wizerunku Jeszuy, ograniczył się do kilku zdawkowych określeń. I nie jest to przypadek, pisarz, najprawdopodobniej, chciał być w zgodzie z chrześcijańską tradycją biblijną, w której nie istnieje przekaz wyglądu Mesjasza. Fakt ten sprawił, że długi czas w Kościele rzymskokatolickim trwał spór o wizerunek Jezusa. Jedni, jak na przykład Celus i Tertulian dowodzili, że Chrystus był człowiekiem pięknym, gdyż duch boży nie może przebywać w szpetnym ciele. Inni dowodzili, że boskość nie implikuje piękności. Wiele świętych postaci obdarzonych było niezbyt urodziwą fizjonomią (np. Paweł z Tarsu). Spór ten nigdy nie został rozstrzygnięty, chociaż na licznych obrazach Jezus jest przedstawiany jako mężczyzna postawny o regularnych rysach twarzy.

Maciej Englert nie był w swym wyborze odtwórcy postaci Jeszuy ograniczony przez Bułhakowa. A jednak poszedł po linii najmniejszego oporu i wybrał (czyżby świadomie?) aktora o fizjonomii zbliżonej do wątpliwej jakości, fałszywego "wzorca" wyglądu Jezusa z Nazaretu. Wzorcem tym są tandetne obrazy oleodrukowe, spotykane jeszcze tu i ówdzie a przedstawiające postać mężczyzny o kruczoczarnych włosach i ascetycznej, szczupłej twarzy. Ten wybór trzeba zaakceptować. Ale trzeba sobie zdać sprawę, że poprzez ten wybór Englert postawił jakby znak równości między biblijnym Jezusem a Jeszuą Ha-Nocri. A przecież postać z powieści Bułhakowa jest odmienna od tej z kart czterech ewangelii. Jeszua z "Mistrza i Małgorzaty" to filozof a nie mistyk religijny! To Mateusz Lewita na zwojach swych pergaminów stworzył Jezusa, gdyż uznał go za Proroka. I cały czas myślę, czy nie byłoby ciekawiej, prawdziwiej, gdyby Jeszua Ha-Nocri był w tym spektaklu człowiekiem niepozornym, nawet brzydkim, którego wygląd nie zwraca niczyjej uwagi; a ludzi fascynuje nade wszystko żarliwość i mądrość jego słów.

Obok Mariusza Dmochowskiego w scenach apokryficznych "Mistrza i Małgorzaty" warto również zwrócić uwagę na Janusza R. Nowickiego w roli Afraniusza. To właśnie dzięki tym dwom aktorom te fragmenty spektaklu w Teatrze Współczesnym są doskonałe.

Inne wątki powieści Bułhakowa potraktował Maciej Englert z mniejszą pieczołowitością, bądź to skracając je, bądź to ograniczając się tylko do ich symbolicznego zaznaczenia (na przykład scena w Varietes) a są i takie sceny, które w tej inscenizacji zostały całkowicie pominięte. Nie odbija się to jednak niekorzystnie na całości przedstawienia.

Niewątpliwie, obok scen apokryficznych, dobrze zostały rozegrane te partie spektaklu, w których się pojawia i uczestniczy Woland wraz z jego kompanią. Również sama demoniczna postać Wolanda, zagrana przez Krzysztofa Wakulińskiego, jest wspaniała. To chyba bez przesady najlepsza rola (i kreacja) Wakulińskiego. Rzadko już dziś, niestety, można oglądać aktora władającego tak znakomicie ruchem ciała, gestem, intonacją słowa.

Wśród świty Wolanda tytko dwie postaci - Korowiowa (Wiesław Michnikowski) i Asasella (Adam Ferency) są interesujące. Natomiast Behemot, gra go Grzegorz Wons, jest właściwie żaden, ani śmieszny, ani groteskowy, ani nawet zły. Dla odmiany, Katarzyna Figura w roli Helli zajęta jest niemal wyłącznie poprawianiem wciąż spadającego ramiączka czarnej halki. Skąd u licha na ciele Helli wzięła się bielizna? U Bułhakowa jej nie ma, wiedźma paraduje na kartach powieści nago i to wprawia w osłupienie wszystkich gości Wolanda Mogę zrozumieć opory zarówno reżysera i scenografa, jak i Katarzyny Figury przed paradowaniem na scenie (na oczach tylu widzów!) bez przyodziewku, wzbierająca w kraju fala obskurantyzmu obyczajowego mogła te opory potęgować, ale na pewno można było wymyśleć jakiś inny kostium zamiast tej idiotycznej halki.

Jeśli jesteśmy już przy sprawie nagości, to warto podkreślić, że nagość pełni w "Mistrzu i Małgorzacie" symboliczną rolę. Ciało to niczym niezafałszowany wizerunek człowieka, symbol prawdy, antyteza kłamstwa, kołtuństwa, maniackiej pruderii. U nas, niestety, ludzkie ciało jest czymś gorszącym, grzesznym, nieprzyzwoitym, wręcz szokującym. Ze zrozumieniem i współczuciem patrzyłem w Teatrze Współczesnym na Jolantę Piętek, odtwórczynię roli Małgorzaty, która z zawstydzeniem okrywała się czarną peleryną, przez chwilę bowiem była naga. A przecież nagość Małgorzaty w scenie lotu, wizyty u Wolanda, na balu symbolizuje jej duchowe wyzwolenie, przeistoczenie się z kobiety w wiedźmę.

Mimo że w tym spektaklu występuje bardzo dużo postaci na wyróżnienie poza wyżej wymienionymi zasługują jedynie: Krzysztof Kowalewski w roli prezesa spółdzielni, Marcin Troński jako Stiopa i bardzo dobry Krzysztof Stelmaszyk w roli poety Iwana Bezdomnego. Reszta aktorów stanowi tylko szare tło. I co bolesne, takoż szary i nijaki jest Marek Bargiełowski grający Mistrza, a przecież jest to rola jak brylant, tutaj ze szczętem zaprzepaszczona.

Inscenizacja "Mistrza i Małgorzaty" według powieści Michała Bułhakowa w Teatrze Współczesnym w adaptacji i reżyserii Macieja Englerta to rzecz nie do końca przemyślana, rozbijająca się wyraźnie na kilka odrębnych fragmentów, które nie tworzą zwartej, klarownej całości. W prowadzeniu kilku postaci uwidaczniają się reżyserskie i aktorskie błędy. Mimo to ogląda się spektakl z dużym zaciekawieniem. Coś w tym jest...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji