Metafizyka i cyrk
Status tego teatru zawsze wydawał się się nieokreślony. Kiedyś zespół studencki, teraz zawodowy, od zawodowości w codziennym sensie szybko się odżegnał. Istnieje przeszło dziesięć lat, a równocześnie z jubileuszem obchodzi drugie narodziny, posiada nową salę, i gra w namiocie cyrkowym, balansuje pomiędzy nienawiścią do wszelkich kompromisów, a ich świadomą nieuchronnością.
Teatr STU - bo jego dotyczy ta krótka charakterystyka - wszedł w nowy sezon "widowiskiem-buffo" pod tytułem "Pacjenci" opartym na motywach powieści "Mistrz i Małgorzata" M. Bułhakowa. Użyte tu określenie "na motywach powieści" nie wyjaśnia dostatecznie zasad dokonanej przez Krystynę Gonet i Krzysztofa Jasińskiego adaptacji. Reżyserowane przez K. Jasińskiego widowisko nie dochowuje wierności formie tekstu - zostają zmienione wątki, pojawiają się fragmenty innych utworów wprowadzone w materię tekstu Bułhakowa. Dzieje się natomiast rzecz o wiele ważniejsza - mimo zmian w strukturze tej tak przecież teatralnej powieści - zachowana została rzeczywista zawartość treściowa "Mistrza i Małgorzaty" i rozpoczynające powieść zdanie z "Fausta" Goethego: - "Więc kimże w końcu jesteś?" - posłużyć by również mogło za motto przedstawienia. Jest to zresztą widowisko niezwykle bogate i trudno je sprowadzić do kilku tematów nie obawiając się niezamierzonego zubożenia. Proste wyliczenie padających pytań o sens i sposób, a także wartość życia, o wolność i potrzebę istnienia wielkich idei nie stworzy pełnego obrazu. Te właśnie pytania o wadze refleksji filozoficznych zaczerpnięte z twórczości m.in. F. Dostojewskiego, J. W. Goethego, J. Miltona, J. P. Sartre'a, W. Szekspira, sąsiadują w przedstawieniu "Pacjentów" ze stale powracającym elementem satyry, z kpiną i zwykłym żartem, przy jednoczesnym użyciu efektów i maszynerii cyrkowej.
Widowisko to posiada charakter formy synkretycznej, łączy przeciwieństwa tak, jak dzieje się to w jakiejkolwiek formie zbliżonej do karnawału, a więc także w cyrku. Powoływanie się na teorię karnawalizacji opracowaną przez M. Bachtina przy analizie twórczości Dostojewskiego ma w tym wypadku dodatkową podstawę, gdyż już sam utwór Bułhakowa posiada wyraźne cechy powieści "skarnawalizowanej". Sąsiaduje w nim świętość z profanacją, wzniosłość z pospolitością, pojawia się również tak ważna dla karnawału parodia. Niejednolitość czasu, wprowadzenie apokryficznych opowieści w ciąg współczesnej narracji - to wszystko znalazło swój wyraz z przedstawieniu Jasińskiego. Nawet rola śmiechu i szyderstwa w tym widowisku jest podobna jak w karnawale, gdzie wyszydzano po to, by zmusić do odnowienia.
Ponad widowiskową warstwą karnawału, obrzędu i cyrku można traktować "Pacjentów" jako rodzaj projekcji psychiki człowieka, którego własny, wewnętrzny świat nie pomieścił się w codzienności i paradoksalnie rozsadził otaczającą rzeczywistość. Człowieka, który został wpędzony w obłęd. Rozwieszone na różnych wysokościach we wnętrzu namiotu wielkie, żelazne klatki, opuszczane, to znów podnoszone podczas przedstawienia, wzmagają wrażenie obsesyjnych lęków, świadomości sytuacji bez wyjścia, w jakich zostali zatrzaśnięci bohaterowie. Dominujący motyw plastyczny to krzyż, pojmowany już jednak poza wąską symboliką chrześcijańską, a pojawiający się w skrzyżowaniu krat, w przecinających się liniach sieci i wreszcie jako płonący znak w scenie wygłaszania wyroku przez Poncjusza Piłata. Tutaj jak i w innych scenach, gdzie zapala się na arenie płomień, powraca znaczenie nadawane żywiołowi ognia w karnawale. Ognia znów jako siły spajającej przeciwieństwa - niszczącej i odnawiającej świat.
W całej inscenizacji Jasiński wychodzi od obrazu, od sceny działającej przede wszystkim plastycznie. Wykorzystuje maksymalnie funkcjonalność wnętrza namiotu. Gra toczy się wszędzie, jak w prawdziwym cyrku - na wysypanej piaskiem arenie, pod brezentową kopułą. Aktorzy zawisają zaplątani w sieci, wspinają się po drabinkach sznurowych, a wniebowstąpienie odbywa się za pomocą kołowrotu, liny i szelek spadochronowych, na zasadzie podobnego rozwiązania jak równie efektowne sceny w misteriach średniowiecznych.
Tempo tego frenetycznego widowiska wyznacza niezwykle sugestywna muzyka Janusza Stokłosy, wykonywana przez stale obecną na arenie orkiestrę, zamkniętą w wielkiej absurdalnej klatce pod kilkoma jarzącymi się punktami nagich żarówek. Ten ostry, pozostający na długo w pamięci rytm, pełen powracających motywów, pod koniec przedstawienia dominuje nad całością, przeradza się w "danse macabre" ludzi w szpitalnych kaftanach. W ostatnich scenach pojawia się zresztą coraz więcej szpitalnych ubrań i niemal wszyscy aktorzy trafiają kolejno do żelaznych klatek. Śpiewane podczas całego przedstawienia piosenki łączą w sobie różne formy - od utworu prawie rewiowego, aż do hymnu. Wykonywane przez aktorów "na żywo", podczas gry, podnoszą dynamikę widowiska wymagającego od zespołu wszechstronnej sprawności. Jest to przedstawienie, w którym ważny jest każdy aktor i o sukcesie decydują wszyscy. Grający największe role - Olga Titkow-Stokłosa, Bolesław Greczyński, Franciszek Muła i Włodzimierz Jasiński - będąc niewątpliwymi "gwiazdami" widowiska pozostają wtopieni w wyrównany zespół, którego także nie tworzą przecież aktorzy z wykształcenia.
Czytelna staje się więc wspólna dla całego zespołu STU cecha - tworzenie teatru jest dla tych ludzi jeszcze jedną możliwością realizowania siebie. Nie ma tu rutyny, ani zawodowego perfekcjonizmu, co pozwala na gorący, bezpośredni odbiór przedstawienia, które będąc "sprawą" aktorów, może być równocześnie "sprawą" widzów.