Artykuły

Bułhakow i Ionesco

Wrocławski Teatr Polski, który zdobył sobie markę sceny wybitnej, zaprezentował w stolicy dwa wielce interesujące przedstawienia: jedno świeżej daty, drugie sprzed dwóch lat, sławne już ze swej wysokiej jakości. To pierwsze to "CZY PAN WIDZIAŁ PONCJUSZA PIŁATA?" według "Mistrza i Małgorzaty" Michała Bułhakowa w adaptacji i reżyserii Piotra Paradowskiego (przekład I. Lewandowskiej i W. Dąbrowskiego). Niezwykłej piękności powieść Bułhakowa doczekała się u nas kilku adaptacji teatralnych.

Przedstawienie to opiera się na tym samym wątku Piłata, ale ujmuje go w ramy działań dwóch współczesnych postaci, Michała Berlioza (Eliasz Kuziemski) i poety Iwana Bezdomnego (Andrzej Mrożek) i dostosowuje do wymogów teatralnych. Powstała zwarta i konsekwentna konstrukcja z ascetyczną fasadą widowiskową (surowa, geometryczna scenografia Mariusza Chwedczuka), Wszystko skupia się w dyskursie i dialogu. Ta przypowieść o przygodach człowieka przekazuje sporo z atmosfery powieści, łączącej w szczególny sposób współczesność z mitem, postacie demoniczne z jak najbardziej konkretnymi.

Wina Piłata została w przedstawieniu jakby pomniejszona, przerzucona na przemoc władzy. W strachu przed nią, drżąc o swe życie i stanowisko, skazał on na śmierć filozofa włóczęgę Jeszue (gra go ładnie Janusz Peszek), choć przekonany był o jego niewinności. Piłat Igora Przegrodzkiego jest może nazbyt ściszony, nie bardzo wierzy się w gnębiące go poczucie winy. To raczej człowiek sprytny, któremu wydaje się, że zemstą na Judaszu uspokoi wyrzuty pewnej przyzwoitości moralnej. Taką koncepcję roli aktor przeprowadził bardzo starannie. Wyraziście wypadła sylwetka Wolanda (Andrzej Polkowski), sceptycznego naprawiacza świata i stosunków międzyludzkich, znużonego i pobłażliwego mędrca i sędziego. Gorzko brzmi końcowa scena uwolnienia Piłata: Woland za pośrednictwem Bezdomnego ofiaruje mu wolność, ale tuż przy nim czuwają oprawcy z biczami.

Drugie przedstawienie to "GRA W ZABIJANEGO", Eugene Ionesco (w przekładzie Jerzego Lisowskiego). Świetne. Wiele już o nim pisano. Nie tu miejsce też na ocenę samej sztuki, na którą wielu krytyków się wybrzydzało, że banalna, pusta, nieporadna. No tak, banalna jak śmierć, której nieuchronna absurdalność jest obsesją Ionesco, nie tylko jego zresztą. Śmierć kosi tu ludzi ryczałtem. Jej absurdalność można rozbroić tylko śmiechem, więc Ionesco wszystko doprowadza do groteski, w rozpaczy śmieje się ze śmierci i z tych, którzy myślą, że się przed nią mogą obronić.

Henryk Tomaszewski przepoił całe przedstawienie pantomimą. Układy i ewolucje pantomimiczne stworzyły pewien dystans wobec pokazywanych spraw, gest przedłuża słowo, troskliwie zresztą podawane ze sceny. Wyborna scenografia Kazimierza Wiśniaka a zwłaszcza kostiumy współgrają w pięknie tego przedstawienia. Jeżeli Ionesco twierdzi, że napisał "Grę w zabijanego", "by widza najpierw przerazić, a potem rozbawić", to widowisko Tomaszewskiego raczej rozbawia niż przeraża. Trzy sceny są tu kluczowe. Dwie pary młodych na łożu miłości i śmierci w części pierwszej i rozmowa staruszków w części drugiej, najsmutniejsza w całej sztuce, a w środku przemądrzale komiczne wywody uczonych o śmierci zgrupowanych jak w "Lekcji anatomii" Rembrandta.

Całość uruchomiona jest z ogromną sprawnością reżyserską. Aktorzy bardzo liczni grają przeważnie po kilka ról, w każdej bez zarzutu, biegli także w pantomimie. Nie mogąc wymienić wszystkich pragnę tylko zwrócić uwagę na Erwina Nowiaszaka (Śmierć), Igora Przegrodzkiego (Pan domu) i Andrzeja Polkowskiego w brawurowo zagranych dwóch rolach (I Mieszczanin i II Mówca).

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji