Artykuły

Nadobniś i koczkodan saute

Punkt wyjściowy komedii "Kolacja na cztery race" to fikcyjne zdarzenie - spotkanie dwóch wielkich kompozytorów Bacha i Haendla, którym w rzeczywistości nigdy nie było dane się zobaczyć. Paul Barz - autor tej sztuki, popularny zachodnioniemiecki pisarz popisuje się w niej niezwykłą wprost znajomością realiów epoki, znajomością przedmiotu i postaci. Dodając do tego wprawdzie nie odkrywczy i nie oryginalny ale za to inteligentnie, z wyczuciem scenicznym i dowcipnie napisany tekst, otrzymujemy prawdziwie apetyczne danie. Jednak sposób w jaki jest ono podane polskiemu widzowi przez warszawski Teatr Współczesny zaproszony do Wrocławia przez OTO "Kalambur" sprawia, że staje się ono wykwintne i jak sądzę jest w stanie zaspokoić każdego smakosza... teatralnego. Smakosze kulinarni zmuszeni są przeżywać na nim prawdziwe katusze i rozterki żołądka. Blisko dwugodzinne przyglądanie się (w moim przypadku bez obiadu) temu jak dwóch artystów pałaszuje (dosłownie) szynki, sałatki, kurczaki, sosy, grzybki itp. graniczyć może z masochizmem. Gra (jak wspaniała, jak przepyszna) aktorów sprawia jednak, że można zapomnieć o całym świecie. Reżyser Maciej Englert z obsadą trafił w dziesiątką. Wołłejko jak żywy Haendel i Dmochowski jak żywy Bach dają popis prawdziwego kunsztu - zmiany tempa, nastroju, wygrywanie drobiazgów, pauzy to prawdziwy TEATR. Do tego Henryk Borowski jako Schmidt na przystawkę, co prawda ale za to jaką... Tak upitraszoną "Kolację"... mógłbym jeść i jeść i jeść... bez końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji