Artykuły

Koncertowa kolacja

Nieczęsto w naszym życiu teatralnym mamy do czynienia z wydarzeniem rozumianym jako wystawienie czegoś wyróżniającego się zarówno wartością tekstu, poziomem inscenizacji, jak i mistrzostwem gry. Wszystkie te warunki spełnia "Kolacja na cztery ręce'' - sztuka zachodnioniemieckiego pisarza Paula Barza przedstawiona przez Teatr Współczesny z Warszawy.

Wrocławska publiczność mogła ją obejrzeć dzięki OTO "Kalambur", który rozpoczyna właśnie prezentację wybitnych scenicznych osiągnięć aktorskich. Będzie to cykl zatytułowany "Wielkie kreacje". Warszawskie przedstawienie doskonale mieści się w jego założeniach. Ponieważ treść sztuki dotyczy, między innymi, muzyki, najwłaściwsze wydaje się określenie "aktorski koncert". Koncert w perfekcyjnym wykonaniu idealnie zgranego tria w składzie: Czesław Wołłejko, Mariusz Dmochowski i Henryk Borowski.

Tym większa ich zasługa, że tekst, choć świetnie napisany, niczego aktorowi nie ułatwia.

Utwór przez samego autora nazwany jest komedią. Ale ta komedia to trochę jak walizka z podwójnym, a może i potrójnym dnem, z pozoru niby "sophisticated" - ironiczna czy też mędrkująca, w rzeczywistości gorzka i przewrotna. Nie jest także jednolita w formie - elementy humoru intelektualnego mieszają się tu z farsą i groteską.

Treścią sztuki jest "zdarzenie możliwe'' ("Mogliehe Begegnung" - tak brzmi jej oryginalny tytuł); spotkanie Jerzego Fryderyka Haendla z Janem Sebastianem Bachem, które mogłoby się odbyć w Lipsku w Hotelu Turyńskim w 1747 roku.

Jest ono dla autora pretekstem do ukazania stosunku obu wielkich muzyków do siebie i do konfrontacji ich życiowych i artystycznych postaw Haendel (Czesław Wołłejko) to bogaty światowiec, kompan królów i kardynałów, pewny siebie arogant bez żenady nazywający swoją sztukę biznesem.

Natomiast Bach (Mariusz Dmochowski), to tylko zwykły kantor w kościele Świętego Tomasza, dyrygent orkiestry w prowincjonalnym Lipsku, trawią wrażenie całkiem pochłoniętego przez muzykę.. Wydaje się też być prostoduszny, a przy tym onieśmielony obecnością wielkiego kolegi zapraszającego go na wystawną kolację.

Wydaje się, ale nie jest. Tak samo i Haendel nie jest tym za którego pragnie uchodzić. Tutaj wszyscy wobec siebie grają. Następuje stopniowe zdzieranie masek i wreszcie zupełne obnażanie się, jednakże nie jesteśmy do końca przekonani, czy ci, co byli na górze, teraz są na dole i odwrotnie. Zresztą byłoby to zbyt proste - utwór jest komedią, a zdarzenia tak naprawdę w ogóle nie było.

Czesław Wołłejko kreuje postać Haendla brawurowo, ale bez szarżowania. Jego gra ma wymiar podwójny i sądzę, że cały czas ma tego świadomość. Jest aktorem, odtwarza postać człowieka, który musi grać, by ocalić swój wizerunek, a na dodatek ukrywać, że gra. Kabotynizm Haendla jest bezlitośnie demaskowany przez służącego Schmidta (Henryk Borowski). Wołłejko ma wyjątkowo trudne zadanie. W tej roli aktor, oprócz warsztatu, musi pokazać zbyt dużo doświadczeń z własnego życia. Po czymś takim z aktora nie zostaje nic, a grać przecież trzeba dalej.

Podobnie Mariusz Dmochowski, którego reżyser przedstawienia obsadził w roli Bacha zapewne i ze względu na zewnętrzne podobieństwo do odtwarzanej postaci. Ciężki, nieruchawy, ślepnący z wiekiem Bach, mimo usilnych starań, zachowania rezerwy i przestrzegania konwenansu co chwila przypomina clowna. Dmochowski w takich scenach gra z determinacja, ale pozostaje mu jeszcze wiele cierpkiej mądrości.

Henryk Borowski pojawia się na scenie najrzadziej, ale za to w istotnych momentach. Schmidt jest nie tylko służącym Haendla, ale też znawcą muzyki i wielbicielem talentu Bacha. Każde jego wejście i odezwanie przynosi jakąś odmianę we wzajemnym układzie obu muzyków, zbliża ich lub oddala. Ta rola została zagrana z precyzją, wyczuciem i świadomością jej znaczenia.

Nic zatem dziwnego, że mając taki tekst i takich aktorów, reżyser spektaklu Maciej Englert przeniósł go na scenę zachowując pełną wierność wobec koncepcji autora. Rzadki przypadek teatralnej intuicji. Wielu reżyserów bardziej bezceremonialnie obeszłoby się z utworem debiutanta, jakim jest, jeżeli chodzi o dramatopisarstwo, Paul Barz.

Realistyczna "tradycyjna" scenografia Elżbiety Pawłowskiej, także nie odbiega od opisanej szczegółowo w didaskaliach, wizji autora. Spektakl prezentowano w sali Teatru Kameralnego przy kompletach widzów, których satysfakcja wyrażała się owacją często jeszcze przed zakończeniem przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji