Artykuły

Zbrodnia i kara

Tak się złożyło, że już po raz trzeci w ciągu tygodnia piszę o Teatrze "Wybrzeże". Tym razem z okazji jego gościnnych występów w Warszawie. Teatr przyjechał z trzema swymi najlepszymi przedstawieniami kończącego się sezonu: "Zbrodnią i karą" wg. Dostojewskiego, "Jonaszem i błaznem" Broszkiewicza i "Kapeluszem pełnym deszczu" Gazzo. Swe występy rozpoczął teatr "Zbrodnią i karą" w Teatrze Dramatycznym, w scenicznej adaptacji i reżyserii Zygmunta Hübnera, kierownika artystycznego Teatru "Wybrzeże". Po krakowskiej i katowickiej jest to w tym sezonie już trzecia adaptacja arcydzieła Dostojewskiego, adaptacja równie dyskusyjna, jak tamte.

Nie warto się zresztą spierać o to, czy słusznie czy też niesłusznie adaptator usunął poszczególne wątki i postaci powieści. Przy przenoszeniu tej wielowątkowej, ponad 500 stron liczącej powieści ciąć trzeba dużo, na to nie ma rady. Hübner ciął śmiało, pewną ręką, wykroił z powieści tylko to, co podbudowywało jego widzenie i rozumienie idei powieści, ukazując ją w stanie - chciałoby się rzec - "chemicznie czystym". Odciął Raskolnikowa od wszystkich jego powiązań ze światem, usunął postaci matki i siostry Duni, Łużyna i Swidrygajłowa, usunął niemal cały wątek rodziny Marmieładowów, wprowadzając jedynie raz Marmieładowa (scena w knajpie). Te ostatnie cięcia musiały ratować na postać Soni, w adaptacji bardzo zubożoną i satyryczną.

Znamienne i wyznacznikowe są w adaptacji cięcia dokonane w scenie pierwszej bytności Raskolnikowa u Soni. W scenie tej starły się dwie postawy gorąca wiara Soni i bezpłodny bunt Raskolnikowa. Wiemy, ze powieść kończy się zwycięstwem Soni, zwycięstwem jej wiary i jej miłości, które staje się również zwycięstwem Raskolnikowa: początkiem jego moralnego odrodzenia. W omawianej scenie Raskolnikow pyta Sonię: "Więc gorliwie modlisz się do Boga, Soniu? - Czymże bym ja była bez Boga? - szybko, energicznie wyszeptała, przelotnie obrzucając go spojrzeniem roziskrzonych nagle oczu i ściskając jego rękę". I dalej: "Na komodzie leżała jakaś książka. Przemierzając pokój widział za każdym razem; teraz wziął i spojrzał na tytuł. Był to Nowy Testament w rosyjskim przekładzie. - Skąd to? - zawołał do Soni poprzez pokój. (...) - Przynieśli mi - odparła (...). - Kto przyniósł? - Lizawieta przyniosła, prosiłam ją (...). - Gdzie tu o Łazarzu? - zapytał znienacka. (...) - Po co to panu? Przecie pan niewierzący?... - szepnęła cicho zdyszanym głosem. - Czytaj! Tak chcę! - nalegał. (...) - "l był niektóry chory Łazarz z Bethanii..."

W adaptacji wszystko to usunięto, pozostał tylko krótki dialog o książce, potrzebny adaptatorowi do przejścia do sprawy Lizawiety. Nie tylko dlatego, że informacja o Nowym Testamencie jest nie w dialogu, lecz w narracji. A bez tej właśnie sceny, (jak i bez całego, rozbudowanego w powieści wątku Soni, kształtowania się jej stosunku do Raskolnikowa znika jeden z dwu głównych konfliktów powieści ścieranie się moralnych postaw Soni i Raskolnikowa. Pozostał jedynie drugi konflikt: ścieranie się rozumowych postaw Raskolnikowa i Porfirego. W tej sytuacji jest zrozumiałe, że Hübner konsekwentnie zrezygnował z epilogu powieści. Niezrozumiała natomiast staje się kapitulacja Raskolnikowa. Kapitulacja, bo nieświadoma skrucha. W powieści dochodzi do niej pod zdecydowanym wpływem Soni, na scenie - jest jedynie wynikiem znużenia i słabości.

Przy tych wszystkich zastrzeżeniach, również zresztą być może dyskusyjnych, trzeba powiedzieć, że adaptator przeprowadził swe założenia bardzo konsekwentnie, dając przy tym scenariusz zwarty, o dużych walorach teatralnych. A jako reżyser i inscenizator stworzonej przez siebie na kanwie powieści sztuki zrobił przedstawienie bardzo interesujące, najlepsze spośród trzech wspomnianych na wstępie adaptacji "Zbrodni i kary". Nie sposób oderwać ją od pomysłowej, pełnej przejrzystej prostoty scenografii o dużych walorach funkcjonalnych, której autorem jest A. Bunsch. W tych dekoracjach reżyser umiejętnie operuje nastrojem, głównie przy pomocy światła (całość idzie przeważnie na półmroku, operowanie na zmianę reflektorami sali i oświetleniem horyzontalnym daje bardzo ciekawe efekty) oraz dźwięku (efektowne nagrania z taśmy).

Przedstawienie - zgodnie z założeniami Hübnera - wspiera się na dwu postaciach: Raskolnikowie i Porfirym; pozostali - to właściwie statyści (łącznie z Sonią). Trudną, męczącą i bardzo odpowiedzialną rolę Raskolnikowa gra Edmund Fetting - chyba tak, jak widział tę postać Hübner: jako współczesnego Hamleta szamocącego się w miażdżących go trybach racji rozumowych i moralnych. Gra ją z dużą kulturą i dyscypliną, sugestywnie, z wewnętrzną pasją.

Ponieważ Hübner przesunął główny konflikt dzieła na płaszczyznę Raskolnikowa. Porfiry, inaczej więc musi być podbudowana ta druga postać, by racje Porfirego były dość mocne dla przeciwstawienia ich postawie Raskolnikowa. Porfiry T. Gwiazdowskiego jest więc nie tyle "jowialnym", przebiegłym i chytrym sędzią śledczym, co istotnie w miarę dobrym człowiekiem" (jak sam o sobie mówi), którego stosunek do Raskolnikowa i jego sprawy regulowany jest wyłącznie nadrzędnym dobrem sprawiedliwości i samego Raskolnikowa. Przy tym ujęciu - godne odnotowania osiągnięcie aktorskie. Jak też osiągnięciem niewątpliwym - przy wyłożonych wyżej zastrzeżeniach - jest samo przedstawienie.

No cóż - jest jeszcze miejsce na czwartą adaptację "Zbrodni i kary", adaptację, w której nareszcie przemówiłby - Dostojewski.

F. Dostojewski - "Zbrodnia i kara". Adaptacja sceniczna, inscenizacja i reżyseria Z. Hübnera, scenografia A. Bunscha, opr. akustyczne E. Oręta. Gościnne występy Teatru "Wybrzeże" w warszawskim Teatrze Dramatycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji