Pomysły (fragm.)
Znający się na rzeczy dramaturdzy twierdzą, że pomysł to jest zero. Nul na skali wartości. Zbyt dobry pomysł wyklucza napisanie udanego utworu. Do śmiechu, do płaczu - bez różnicy. Może więc miał rację głośny w latach trzydziestych amerykański reżyser, kiedy polecił napisać na afiszu: "Hamlet - Wiliama Szekspira poprawiony przez Maurycego Schwartza".
Historia pomysłów bywa zawiła. Teatr Rampa wystawił musical pt. "Chopin w Ameryce". Nie widziałem go jeszcze - nazwisko Andrzeja Strzeleckiego jest gwarancją poziomu. Ale ja nie o tym. Zainteresowało mnie podkreślenie, że musical powstał na kanwie pomysłu Stanisława Dygata i Andrzeja Jareckiego; planowali opowieść o przygodach kompozytora w Stanach. Dokąd rzeczywiście Chopin zamierzał wyjechać. Jakby przeczuwając, że jego dorobek okaże się bez znaczenia w porównaniu z dokonaniami Lecha W. O czym poinformował nas niedawno lider BBWR.
Bardzo prawdopodobne, że panowie Dygat i Jarecki wpadli. I to na pomysł - (Lec). Ale dla porządku godzi się pamiętać, że jest trzeci tatuś; projektodawca tej zabawy. Skromnie milczy, lecz pora przypomnieć jego zasługi. Otóż w jednym z programów śp. kabaretu "Wagabunda" (wczesne lata sześćdziesiąte) Jacek Fedorowicz śpiewał piosenkę własnego autorstwa.
I to śpiewał tak sugestywnie, że po latach mogę zacytować ją z pamięci - tekst chyba nie był drukowany:
Gdyby Chopin żył w Bostonie
Nieco później o sto lat
To by grał na saksofonie
Nie zmarnowałby się tak.
Grałby walca w rytmie rumby,
Poloneza a la step...
Zachwyconych ladies tłum by
Krzyczał: Brawo! Mister Fred!
No i co? Czy to nie jest w pigułce fabuła Chopina w Ameryce? Pomysły mają bowiem to do siebie, że wędrują z rąk do rąk i z głowy do głowy. Oryginalne to takie, które uwzględniają lokalną specyfikę. Są możliwe jedynie w konkretnym miejscu i czasie.