Artykuły

Kordian i Czajka

W wywiadzie, udzielonym "Życiu Warszawy" z okazji 25-lecia Teatru Powszechnego, którego od lat jest dyrektorem, Adam Hanuszkiewicz powiedział m. in., że nie uważa się za awangardzistę, lecz raczej za tradycjonalistę. Zabrzmiało to paradoksalnie (z czego sam Hanuszkiewicz zdawał sobie sprawę), niemniej - to prawda. W każdym razie, jeśli idzie o pierwszą część wypowiedzi. Bo choć o "tradycjonalizm" Hanuszkiewicza można by się sprzeczać, to "awangardzistą" nie jest on z pewnością, nie jest nim w tym popularnym sensie, jaki zwykło się nadawać temu określeniu.

Hanuszkiewicz nie usiłuje bowiem iść w awangardzie formalistycznych poszukiwań współczesnego teatru, co zresztą aż zbyt często prowadzi do najróżniejszych wydziwiań. Hanuszkiewicz nie wydziwia. Hanuszkiewicz myśli. I rezultaty swoich przemyśleń stara się wyrazić dostępnymi mu środkami nowoczesnej sceny. Stara się wyrazić je możliwie jasno i czyni to na ogół z powodzeniem. Ponieważ zaś niektórzy nasi znawcy teatru wolą raczej wśród mroków i zaciemnień sensu doszukiwać się rzekomych głębi, dlatego Hanuszkiewicz czasem im się naraża. Ostatnio np. naraził się "Kordianem".

W tym "Kordianie" - oprócz aktorów - występuje zespół Kurylewicza, oraz - drabina. Występuje też - oprócz aktorów - sam Hanuszkiewicz. Przy czym występy Kurylewicza, drabiny oraz samego Hanuszkiewicza są w tym spektaklu konieczne i nie tylko nie powinny nikogo razić, lecz powinno się je powitać z radością. Przyczyniają się bowiem w ogromnym stopniu do przybliżenia nam "Kordiana", do unowocześnienia go w najlepszym znaczeniu, tzn. uczynienia go utworem (nie tylko poetyckim, lecz także teatralnym) niezwykle dla dzisiejszego widza atrakcyjnym, a wreszcie do jasnego zrozumienia wszystkich jego treści. Także tych, które dotychczas mogły być nie dla wszystkich zrozumiałe.

Tymczasem właśnie Kurylewicz, drabina i Hanuszkiewicz, a także rozebrana i "rozmnożona" Violetta oraz autentyczna chłopięcość Nardellego, grającego rolę tytułową (bo przecież Kordian jest chłopcem) - to były te elementy spektaklu, które wywołały - łagodnie mówiąc - "kontrowersje". Na szczęście nie u wszystkich. Widziałem jak jednomyślnie, spontanicznie i entuzjastycznie reaguje na to przedstawienie młodzież i przypominałem sobie nudę, jaka gnębiła przed laty nas - wówczas kilkunastolatków - na "szkolnym" przedstawieniu tego samego poematu, nudę, której nie potrafiła rozproszyć nawet kreacja uwielbianego Osterwy.

Po spektaklu powiedziałem to Hanuszkiewiczowi. Bo przedstawienie to wprawiło mnie w entuzjazm prawie taki sam, jakiemu ulegli wypełniający widownię Teatru Powszechnego chłopcy i dziewczęta. Sądziłem tylko, że - poza nimi i poza kilkoma jeszcze może krytykami - będę w tym entuzjazmie raczej odosobniony. Toteż z ogromną satysfakcją przeczytałem później w "Życiu Warszawy" słowa Jarosława Iwaszkiewicza, któremu "różni ludzie" - jak pisze - "bardzo odradzali" pójście na ten spektakl. "Nie poznasz Słowackiego - powiadali - rodzona matka by go nie poznała".

"Pani Salomea rzeczywiście nie poznałaby Jula - ciągnie Iwaszkiewicz - ale ja poznałem i zaraz wróciwszy do domu porwałem za tom z "Kordianem" i odczytałem ten raczej pogardzany przeze mnie drarriat od początku do końca, a potem ad końca do początku. Chciałem odszukać te cudowne słowa, które do mnie doszły ze sceny i bardzo przeprosić pana Juliusza za to, że dotąd tych słów nie zauważyłem. Ileż widziałem tych przedstawień "Kordiana", ileż się na nich wynudziłem, jak mało przemawiały do mnie te słowa, kiedy je mówił Tarasiewicz, Osterwa, Łomnicki. Jak głupio nie spostrzegałem egzystencjalnej ich treści."

Jarosław Iwaszkiewicz wspomina potem jeszcze o "puzonach Kurylewicza", które - jak wynika z tekstu - też zupełnie go nie rażą. Ale nie pisze recenzji, przekazuje tylko wrażenia, jakie wyniósł z teatru. Ja też nie piszę recenzji. Chwalę tylko Hanuszkiewicza za spektakl, który potrafił zachwycić dwudziestolatków i - znakomitego pisarza, który od dawna już nie ma lat dwudziestu. Chwalę też Hanuszkiewicza za odwagę, z jaką - dla osiągnięcia tego celu - nie zawahał się narazić wielu krytykom.

Może zresztą dla ułagodzenia ich wprowadził na scenę Teatru Narodowego (którym również kieruje) "Czajkę" Czechowa w reżyserii Tadeusza Minca. Jest to przedstawienie czyste, gładkie, łatwiutkie, do niczego przyczepić się tutaj nie można. Jedynym błyskiem nowatorstwa jest tylko sposób, w jaki Irena Eichlerówna (znakomita w roli Arkadiny) kłania się po spektaklu. Kłania się mianowicie nie tylko publiczności, lecz także - zespołowi. Wielka gwiazda dziękuje za współpracę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji