Artykuły

Goplana- królowa gangu

- Chodi Gieniuchna, zaprowa­dzę cie dzisiaj na nowoczesne sztukie teatralne, tak zwane awangrandowe.

- Nie ide.

- Dlaczego?

- Nie mam życzenia, żeby na mnie po ciemku świąteczne sukienkie darli i za biusthalter szarpali. Tobie także samo nie pozwolę iść, żeby ci nie kazali surowej kapusty z główki przed wejściem do teatru wtrajać. A potem żeby nasz jeszcze po sądach włóczyli.

- Gieniuchna co ty opowiedasz?

- Jakto co opowiedam? Nie czy­tałeś w Expresiaku co się działo na Marszałkowskiej, podczas takie­go przedstawienia.

- No tak, ale to była awangranda japońska. Tu cie nikt za biusthalter nie będzie szarpał, bo po co, a także samo o kapuście z główki mowy być nie może. Najwyżej jakby chodziło o poczęstunek, przy wejściu, to u nasz w gre mogliby tylko wchodzić: sztamajza czystej wyborowej, kawałek kiełbasy na gorąco, lub kwaszony ogórek. Ale i tego zaręczam ci nie będzie, pod słowem. Za dużo byłoby chętnych.

Jakoś sie dała zbajerować i poszliśmy na te "Balladynę" w nowoczesnem fasonie. Już sama sala dosyć przeraźliwy przedstawiała sobą widok. Naobkoło na żelaznych słupkach tak zw. "sciana śmierci" była urządzona, czyli pomost do napowietrznej jazdy motocyklamy, jak kiedyś w Luna Parku "Sto Po­ciech'' na Pradze.

To była cała dekoracja, czyli scenografia wykonana przypusz­czalnie przez Mostostal i Hute War­szawa. Scena pusta. A nie, kłamie, było jeszcze na scenie żelazne łóż­ko niemożebnie rozbebeszone i trzymetrowej wysokości czerwone litery, któremy pisało: BALLADYNA.

Troszkie pod strachem Boga usie­dliśmy pod tem rusztowaniem. Gienia co i raz w górę sie patrzała, a jak sie zaczęło, chciała zwyczaj­nie nawiewać bo nad namy cała komunikacja artystów sie odbywa­ła. Najgorzej było jak motocykle zapychali po tej ścianie śmierci, a było ich trzy. Na jednem jeździła niejaka Goplana, sportówka prima, chociaż ubrana częściowo na motor, częściowo na plaże. A z nią byli jakieś dwie lebiegi, kumple z jedne­go chuligańskiego gangu, a ona u nich za królowe.

Różne grandy uskuteczniali na tych motorach. Znaki drogowe przestawiali, podróżnych zwłaszcza pijanych po ciemku kołowali i te­muż podobnież.

Ale zaczęło sie od tego, że na tem żelaznem łóżku sypiał starszy łysy facet, bywszy król, albo tyż osobnik letko kopnięty na tem tle, bo blaszane korone między innemi klamotami pod poduszką przechowywał. Otóż więc ten ów "a la król", prowadził nieduże prywatne biuro matrymonialne, czyli zajmował sie nielegalnie stręczeniem małżeństw.

Pierwszem klientem którego załapał przy nasz był niejaki Kirkor, za wojskowego sie podający, chociaż ubrany w cywilny biały garniturek z elany w najmodniejszem fasonie.

Po wniesieniu opłaty otrzymuje Kirkor od kopniętego pośrednika adres pewnej wdowy mającej dwie córki przystojniaczki na wydaniu, "bronetkie i blondynkie. Ponieważ mu niemoźebnie, flimonowi, pilno było do małżeńskiego sakramentu, niezwłocznie tam zapycha. Ale czy także samo na motorze, czy tyż jakąś kibitką, detalicznie nie wia­domo.

Na to jednakowoż tylko czekają, chuligani z Goplaną na czele. Zaczyna sie niemożebna rozróbka dro­gowa nad naszemy glowamy. Jeż­dżą motocykle, wyją syreny, tupią artyści, jednem słowem sodoma i gomora. W tem trakcie rozlega sie w górze krzyk Kirkora: "Pod mojem kołem mostek sie załamał".

Gienia zerwała sie na równe no­gi: - Słyszysz, załamał sie! Chodu bo nasz przygniecie!

- Gieniuchna to sie nasz nie dotyczy. Nic sie nie załamało, to jest poetyczny bajer Słowackiego, któren nie przewidział, że sie te sztukie odgrywać będzie na nadpowietrznem rusztowaniu.

Jakoś sie uspokoiła, ale stale i wciąż mnie sie o cóś pytała:

- Powiedz mnie, po co przez ca­łe sztukie figuruje na scenie ten czerwony napis "Balladyna"?

- Żeby publikie informować na bieżąco, co jest grane, bo chwilamy nie można sie połapać. Sam Słowacki tyż by sie przypuszczalnie w tem nie pozbierał. Jest dużo pierwszorzędnych nowości jak na przykład bitwa nocna za pomocą dziecinnych tanków i samochodzi­ków pancernych, strzelających prawdziwemy kapiszonamy. Jest pastuszek - zaczem na fujarce - podgrywający na mosiężnem dętem kontrrabasie wypożyczonem ze strażackiej orkiestry. I jak sie to mówi - 1001 podobnych drobiaz­gów.

Da sie także samo pochwalić du­żą oszczędność derekcji na kostiumach dla całego zespołu. Nie cala połowa nosi specjalne teatralne ciuchy, reszta jest w zwyczajnych swoich ubraniach, tak jak stoją, jak przychodzą z przekąski w Spatifie. Nic dziwnego, jak sie wydało na żelazne drekoracje chociażby nawet stawiane w czynie społecznem przez warszawskich saperów (bo bez nich sie chyba nie obeszło) trzeba oszczę­dzać na czemś inszem.

W każdęm bądź razie uśmiać sie można na tej Balladynie jak rzad­ko gdzie teraz w Warszawie. "Sy­rena", "Dudek" - wysiadają.

Było nie było, jak wywieszają na zakończenie sztuki portret Słowackiego w przepisowem białem wykładanem kołnierzyku, jego wyna­lazku, bijem mocno bis i myślemy sobie: Chwaciucha Słowacczak, nie dali mu rady. Pomimo ściany śmierci, pomimo motocykli i strze­lających zabawek, kiedy dochodził do głosu, cicho było w teatrze jak makiem zasiał. A możeby tak spróbować tej Balladyny na żużlu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji