Artykuły

Sensacyjna "Balladyna"

MÓWI się, że teatr obchodzi dziś niewielu - a i tych bez specjalnego zaangażowania. Mówi się, że sztuka ta, by wygrać z telewizją, winna stać się Trybuną albo Świętem. Mówi się, że bilety na "Balladynę" w Teatrze Narodowym wyprzedano już na dwa najbliższe lata. W tym, co się mówi, tkwi zawsze trochę przesady. Ale pozostają fakty. Faktem jest, że rzadko przedsta­wienie teatralne staje się tematem rozmów towarzyskich i plotek. Fak­tem jest, że o motorach Honda, Go­planie - filmowej Barbarelli i półstripteasie Grabca, prezentującego tors niczym kulturyści z "Wszyst­ko dobrze co się dobrze kończy" Swinarskiego - wiadomo było już na długo przed premierą. Faktem jest, że inscenizacja ta budzi jednaki entuzjazm u jej twórcy, u publiczności i u większości krytyki, co należy w Polsce do rzadkości. Faktem jest wreszcie, że do dyskusji nad zasad­nością wprowadzania do "Ballady­ny" motorów Honda, Goplany-Barbarelli i stripteasu Grabca, przyłą­czyły się naukowe autorytety, w po­staci dwu, kontrowersyjnych zresz­tą głosów: Marii Janion w "Życiu Literackim" i Stefana Traugutta w "Kulturze", który pisał wprost: "Okazało się, że to nie tylko od stu lat uz­nana pozycja w repertuarze narodo­wych arcydzieł, zgrana do banalno­ści na scenach zawodowych i ama­torskich, czytana z obowiązku przez pokolenia młodzieży (...) Okazało się, że o "Balladynę" można się całkiem serio spierać, że jej teatralna realizacja budzi reakcje żywiołowe (...) Historyk literatury miałby ciekawe pole dla analogii: jak swego czasu Słowacki budził niechętne zgorsze­nie czytelników (...) tak teraz Ha­nuszkiewicz..."

I tu z wolna z dziedziny faktów wkraczamy w dziedzinę mistyfikacji. Hanuszkiewicz postanowił wysta­wić "Balladynę". Decyzja ta nie była zaskakująca. Od dawna "czytał na nowo" romantyzm. "Czytanie na no­wo" "Nie-Boskiej", "Kordiana", "Beniowskiego", Norwida (a także Wy­spiańskiego), pasowanie na Czwarte­go Wieszcza autora "Wacława dzie­jów" - Garczyńskiego, było z pew­nością aktem większej odwagi niż rewizja sceniczna utworu, który z dawna budził różnorodne sądy. I wbrew wszystkim owym opisanym przez krytykę i nieopisanym, reży­serskim interwencjom w materię . "Balladyny", Hanuszkiewiczowskie odczytanie tego utworu mniej jest sprzeczne z tym, za co utwór ten zwykło się cenić, niż w wypadku "Nie-Boskiej" czy Norwida.

Hanuszkiewicz postanowił więc wystawić "Balladynę" i - co zrozu­miałe - pragnął, by było to przed­stawienie atrakcyjne. Cel ten osiągnął: jakkolwiek by patrzeć na reali­zację w Teatrze Narodowym - atrakcyjności odmówić jej nie sposób. Atrakcyjność ta przesłoniła jednak, jak się zdaje, pewien trzeźwy punkt widzenia - zarówno dzieła Słowac­kiego jak i Hanuszkiewicza win czy zasług.

O utworze Słowackiego pisano z okazji premiery w Narodowym, że jest "nudną piłą", którą zadręcza się licealistów. Nie jest łatwo lekturo­wą udrękę przemienić w doskonałą zabawę. Ci sami uczniowie, którym bez powodzenia każe się wierzyć w szkole - metodą z "Ferdydurke - w dowcip i ironię, tkwiące w tym dramacie, na przedstawieniu Hanu­szkiewicza raz po raz wybuchają frenetycznym śmiechem. Przy całym szacunku dla ich zdrowego poczucia humoru, powstaje pytanie, czy to wystarcza, by inscenizatora ogłosić odkrywcą uroków i tajemnych sensów "Balladyny" i wierzyć, że w in­terpretacji nie tylko teatralnej, lecz i historyczno-literackiej, naprawdę dokonano rewolucji?

Hanuszkiewicz odchodzi w swym przedstawieniu od tradycji - to pra­wda. Odchodzi bardzo radykalnie - przynajmniej w stosunku do tego ut­woru i w naszym teatrze, bo w dzie­jach sceny europejskiej od Meyerholda po Brooka, znalazłyby się pomysły śmielsze od japońskich moto­cykli. Do pewnego momentu trady­cyjną recepcję "Balladyny" nawet w sposób wyraźny parodiuje, i kto wie, czy - wbrew pozorom - spektakl jego nie jest w tej właśnie części najbardziej interesujący, razem z owymi motorami, Barbarella, wykpie­niem stereotypów Pustelnika, Kirkora, Wdowy. Nie jest to co prawda, jak chciał inscenizator, parodia ty­pu Gombrowicza i Mrożka (a z Becketta pozostał tylko sznur łączący Matkę z Pustelnikiem), a raczej ro­dem z krakowskiego Teatru 38 w la­tach sześćdziesiątych. Ale jest w niej pewna myśl i konsekwencja. Tyle, że nagle (w sposób wyraźny od mo­mentu uczty) parodystyczna koncepcja ginie bez śladu i pozostają już tylko efektowne pomysły (bitwa Kirkora z Kostrynem przy pomocy dzie­cinnych, mechanicznych czołgów), oraz potraktowana dość serio histo­ria młodej, bezradnej i wystraszonej dziewczyny, która dopiero na końcu zrozumie swą winę. To pęknięcie re­alizacji jest z pozoru świadome; re­żyser sam pisze w programie, że pra­gnie wymieszać tragedię i drwinę. Tylko, że w rzeczywistości nie idzie tu o żadną tragikomedię (z nacis­kiem na jeden z elementów tego pojęcia) a o dwa całkowicie różne odczytania utworu. Parodystyczne oraz niemal psychologiczne. Niemal - bo jak na koncepcję "psychologi­czną''' zbyt mało uwagi poświęca się tu aktorom, co nie znaczy zresztą, że nie ma tu ról interesujących, by wspomnieć bodaj Siemiona - Grabca, Bohdanę Majdę - Matkę, a także Annę Chodakowską - Balladynę, nie­wątpliwie utalentowaną, lecz bar­dzo jeszcze niedoświadczoną, której nikt chyba do końca nie wytłuma­czył kogo grać powinna. W sumie można więc mówić co najwyżej o próbie czy eksperymencie, nie zaś o jakimś pełnym zwycięstwie. Na pe­wno zaś nie o zwycięstwie Słowac­kiego - ironisty rodem z "Beniow­skiego". Mimo przywrócenia Epilogu, Hanuszkiewiczowska "Balladyna" nie ma nic wspólnego z widzeniem świata romantyka-ironisty.

Ma jedną cechę niewątpliwą. Spo­śród wszystkiego, co o premierze tej napisano, jedno przynajmniej nie bu­dzi sprzeciwu: ta "Balladyna" nie jest nudna. A nudnych "Balladyn" bywało w teatrze sporo. Choć nie­prawdą jest, że nie zdarzały się i in­teresujące, i że do czasów Hanusz­kiewicza jedyną obowiązującą w tym względzie konwencją była kiepska po-reinhardtawszczyzna.

Przymiotnik "nudny" robi ostat­nio karierę w nomenklaturze teatralnej. Do tego stopnia, że przy jego po­mocy zdewaluować można wszystko także to, co nie jest na miarę pow­szechnych gustów lub co wymaga ja­kiegokolwiek wysiłku - umysłowego na przykład. Oczywiście nie tylko "Balladyna", lecz równie "Boska komedia" Dantego czy "Faust" Goet­hego, są na swój sposób "nudne". Czy dostosowując je do dzisiejszych poglądów na to co "ciekawe" i tak zyskując nowych wielbicieli, można wszakże mówić o prawdziwym upo­wszechnieniu ich dzieła?

Spór o prawa inscenizatora wobec tekstu zdaje się ostatnio tracić nieco na sile. Jest znamienne, że w całej dyskusji wokół "Balladyny" w Na­rodowym nie użyto (chyba ani razu) argumentu o samowoli reżyserskiej. Nawet Maria Janion podejmując się obrony "Balladyny" Słowackiego, atakowała nie prawo a potrzebę pewnych inscenizatorskich rewizji. I ten punkt widzenia wydaje się najrozsądniejszy.

Broniąc bowiem niezawisłości te­atru względem tekstu, nie sposób je­dnak ustrzec się pewnych porównań - spektaklu z dziełem literackim. Hanuszkiewicz w wypadku "Balla­dyny" sam zresztą do tego nawołuje. Zgodnie z jego własnymi sugestiami zawartymi w programie traktuje się to przedstawienie nie jako mniej czy bardziej sensowną i udaną wariację na temat utworu, lecz jako nową i nareszcie "współczesną" jej interpre­tację. Należy więc zapytać, co owa "współczesność" oznacza. Czyli mó­wiąc prościej: o czym mówić ma to przedstawienie i co odkrywa ono w tekście, czego nie odkryto by już wcześniej nawet mniej atrakcyjny­mi przedstawieniami? Bo przecież nie o wybielenie bohaterki tytułowej (o czym mówi się w programie) cho­dzi chyba w ostatecznym rozrachun­ku?

Hanuszkiewicz, tak jak niegdyś Słowacki, pragnął swą inscenizacją oburzyć "historyków i kronikarzy". I istotnie Chochlik i Skierka, jeżdżą­cy na motocyklach nie są "anachro­nizmem" większym niż husarz Kirkor nad prehistorycznym Gopłem. Lecz "Balladyna" Słowackiego, mi­mo szokujących historycznych nie­ścisłości, poetyckich i filozoficznych niekonsekwencji etc, etc, dostarcza­ła przez stokilkadziesiąt lat okazji do refleksji historycznych, poetyckich i filozoficznych, a - nawet - społe­cznych. W "Balladynie" Hanuszkie­wicza jeździ się na Hondach i można w końcu na to przystać. Ale można się obawiać, czy widok owych Hond nie pozostanie dominującym wspom­nieniem, jakie po premierze w Narodowym zachowa publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji