Artykuły

NIEPOGRZEBANI

Er wusste nur vom Tod, was alle wissene: dass er uns nimmt in das Stumme stösst. (R. M. Rilke)

Tej sztuki nie powinno się wystawiać. "Temat budzi wspomnienie okropności zbyt świeżych - pisze historyk literatury - by można było dotrzeć do intencji głębszych utworu". Tego wieczora, kiedy sztukę oglądałam, zasłabł podobno tylko jeden człowiek na widowni. Oklaski po zakończeniu spektaklu anemiczne, jakoś aż nietaktowne, kurtyna się nie podnosi, razem wszystko nie jest normalnym przedstawieniem teatralnym.

Werystyczny pokaz tortur na scenie nie należy w samej rzeczy do atrakcji podnoszących na duchu. Gdyby jeszcze to była sztuka stara, klasyczna, albo temat historyczny. Na zwały trupów i potworne okaleczenia w jakimś Tytusie An-droniku patrzymy dość beznamiętnie. Refleksyjnie potrafimy oceniać wybryki cezarów i inkwizytorów w dzisiaj pisanej sztuce parabolicznej, chociaż wiemy, że aluzjami mierzy ona w sprawy stale aktualne. Niepogrzebanych Jean-Paul Sartre'a człowiek przeciętnie wrażliwy i przeciętnie rozwinięty umysłowo nie może oglądać spokojnie.

I na tym polega sens tej sztuki. Jednych przerazi ona wyobrażeniem fizycznych tortur, przypomnieniem zbrodni faszystów. Innych może poruszyć głębiej jeszcze. Demonstruje się tam rzeczy okrutne. "To niesprawiedliwe, że jedna minuta wystarczy, żeby spaskudzić całe życie". Ten sam nieszczęśliwiec mówi jeszcze: "Są tacy, co umierają w łóżku ze spokojnym sumieniem. Dobrzy synowie, dobrzy mężowie, dobrzy obywatele, dobrzy ojcowie... to są tacy sami tchórze jak jak ja i nigdy się o tym nie dowiedzą". Ten "tchórz" popełni samobójstwo, by nie wydać towarzyszy. Inni wytrwają, ale jak niezłomny heroizm wykrzywi ich psychikę... ludzie nie mogą być normalni w sytuacji z gruntu nienormalnej. Jeżeli jeden z nich, Grek Canoris, na stal zahartowany rewolucjonista, do końca zachowa spokój i rozsądek, to spokój i rozsądek w sytuacji torturowanych i skazanych też przeraża, też wykracza poza normy zwyczajnych ludzkich reakcji. Takie "nienormalności" spadały i spadają nie na wybraną przypadkiem artystkę nieszczęśników. To los tysięcy, milionów, narodów tępionych jak insekty. Humanitarne, intelektualne i wynalazcze stulecie dwudzieste. Może inne były równie wesołe - ilością trupów niczego tu się nie zmierzy - przecież to jest nasze stulecie, innego nikt nam nie podaruje. Jeżeli zabawa w teatr ma być chociaż przez chwilę czymś ważnym dla ludzi o solidarnej i współczującej wyobraźni, to "Niepogrzebanych" trzeba było wystawić koniecznie. Utwór makabryczny, deprawujący nerwy i wrażliwość.

Przedstawienie Teatru Wybrzeże, gdy wspominam wrażenie całości, przeniosło na scenę wysoki patos dramatu Sartre'a. To całkowicie zasłużony komplement, jaki można po "Niepogrzebanych" powiedzieć reżyserowi i zespołowi, który sztukę przygotował "ochotniczo", dla celów studyjnych *). Krytykowano sopocką premierą za brak umowności w przedstawieniu badania żandarmskiego, za realizm jednym słowem. Trudno, taka jest ta sztuka. Aż nazbyt realistyczna. Gdy miażdżą ręce - ludzie krzyczą. Słychać strzały dobijające męczonych. To nie jest sztuka o spokojnej, pokojowej śmierci. Nie można jej też rozwiązać przy pomocy awangardowej symboliki. Dziwności można produkować, gdy się bardzo nawet rozpaczliwie ale ogólnie rozpamiętuje losy ostateczne człowieka, kruchość metafizyczną jego głupich i mądrych aspiracji. "Niepogrzebani" są sztuką o szczególnej śmierci. Przykład jest uformowany zbyt konkretnie i sprawdzalnie, by puszczać w ruch machinę teatralnego efektu. Dosyć, że J. A. Krassowski uprościł scenografię, dosyć, że reżyser raczej pomyślnie uporał się z pokusami ekspresji scenicznej nachalnej, nadmiernie nić akcentował drastyczności.

Przedstawienie nie jest idealne, raczej przeciwnie. Za słabo jest wydobyta psychiczna przemiana ofiar, okrutny proces rozkładu normalnych instynktów i reakcji. Z drugiej zaś strony słabiej niż na to pozwala tekst wypadła warstwa dyskusji intelektualnej. Ludzie Sartre'a nie tylko mają umrzeć, chcą wiedzieć dlaczego żyli, w godzinie ostatecznej ważą racje swej walki i śmierci. Myślę, że zespół aktorsko znacznie mocniejszy od naszych kolegów z Teatru Wybrzeże miałby z realizacją "Niepogrzebanych" trudności nadzwyczaj duże. Tym przyjemniej wymienić kreacje aktorsko dojrzałe, interesujpre, jak chociażby rola Canorisa (Tadeusz Żuchniewski) czy Clocheta (Jerzy Sobieraj). Dobrze również wspominam Stanisława Dąbrowskiego w roli Sorbiera. Kazimierza Talarczyka jako Landriena. Bohdana Wróblewskiego (Henryk). Najwięcej zawodu sprawia rola szefa partyzanckiego Jana (St. Michalski), pamietajmy jednak, że to rola wyjątkowo, nawet jak na "Niepogrzebanych", trudna.

Razem to ambitne przedstawenie świadczy o widocznym przewalczaniu kryzysu gdańskiej trójsceny. Teatr Wybrzeże ma w planie najniższym premierę "Mojego przyjaciela" Pogodina. Tytuł zbyt wymowny, by chwalić za oryginalność wyboru. Związek dramatu Pogodina z problematyką współczesną jest zbyt oczywisty, by się nad tą pozycją rozwodzić. Przypominało tę sztukę wielu krytyków, dobrze że wreszcie będziemy mieli premierę.

Państwowy Teatr Wybrzeże. Jean-Paul Sartre. "Niepogrzebani". Przekład Jana Kosińskiego. Reżyseria Zygmunta Hübnera. Scenografia Janusza Adama Krassowskiego.

(źródło nieznane)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji