Lek na kompleksy
Dyrektor Marek Perepeczko zaprosił na częstochowską scenę Teatr Komedia z musicalem "Cyrano". Gości tym przyjemniej było witać, że był wśród nich... sam Marek Perepeczko w roli tytułowej.
W sobotę wieczorem przedstawienie obejrzała częstochowska śmietanka: wojewodowie i prezydenci, senatorowie i posłowie, przedsiębiorcy i ludzie kultury. Pełna sala widzów. Że byli i widzieli - bardzo dobrze. Miejmy nadzieję, że ugruntowali w sobie przekonanie, że nasz teatr sroce spod ogona nie wypadł. Warszawski spektakl był bowiem doskonałym lekarstwem na prowincjonalne kompleksy. Brawa na stojąco po zapadnięciu kurtyny widzieć należy jako wyraz kurtuazji, z której Częstochowa chyba słynie w kraju.
Musical, grany przez Teatr Komedia od marca ubiegłego roku mógł niewątpliwie zaimponować rozmachem obsadowym. W spektaklu wzięło udział ponad 30 wykonawców, w tym gwiazdy: Katarzyna Skrzynecka i Robert Janowski, nie mówiąc o samym Marku Perepeczce. Wrażenie robiła scenografia Borisa Kudliczki z cieniami drzew rzucanymi z projektora. Panie na pewno doceniły białą suknię Roksany zdobioną haftami, aplikacjami i perełkami.
Niedostatkiem przedstawienia były natomiast piosenki, niemal bliźniacze muzycznie. Talent kompozytora Piotra Rubika można było odnaleźć jedynie w partiach inspirowanych muzyką dawną. W efekcie wychodzący z teatru widz nie miał czego nucić.
Piosenki zaznaczyły się tylko przez osoby ich wykonawców. Katarzyna Skrzynecka dostrzegalna jest na scenie, nawet jeśli nie śpiewa. I choć tym razem nie miała czego śpiewać, w pamięci zapisała się na pewno. Nieporozumieniem był natomiast Janowski. Nie tylko grali, ale i śpiewali lepiej od niego aktorzy z chóru.
Marek Perepczko jako Cyrano? Na początku zwalista sylwetka aktora budzi opór. Szybko jednak akceptujemy taki wybór reżysera i w postaci odnajdujemy liryzm oraz szlachetność. Zaskoczeniem są piosenki wykonywane przez dyrektora częstochowskiego teatru. Sądząc po jego chrapliwym, niskim głosie - można było zastanawiać się, czy powinien śpiewać. Tymczasem to jego songi mają najwięcej charyzmy i wyróżniają się wśród wykonań. Troszkę przydługi spektakl - trwał dwie i pół godziny - zgrabnie ustawił reżyser Andrzej Rozhin. Było kilka miłych dla oka scen, chyba najładniejsze: obóz przed bitwą i zakonnice wieszające pranie. Docenić też trzeba libretto Ernesta Brylla.