Artykuły

Lot kloszarda

Czuję się głupio, bo człowiek, który Konrada Swinarskiego bierze w obronę akurat przed fabularyzowaną brednią dziennikarza Bronisława Wildsteina, musi czuć się głupio. Zwłaszcza że mamy rok 2005 - 19 sierpnia minie okrągła, 30. rocznica tragicznej śmierci Swinarskiego.

Nie mógł to ktoś teatralnie wytrawniejszy palnąć czegoś zdumiewającego? Choćby legendarny recenzent Tadeusz Nyczek? Nie mógł napisać czegoś interesującego choćby o wyreżyserowanym przez Swinarskiego "Wyzwoleniu"? Cóż, widać nie mógł. Widać - swoje musiał wycedzić akurat Wildstein. Trudno.

Problem prosty. jest, wręcz prostacki. Chodzi o brawurę fikcji. Owszem, wymyślając opowieść - wszystko wymyślić można. Jednak gdy wymysł nagle twardej realności dotyka i wciska ją w zupełną durnotę - wtedy robi się cokolwiek niesmacznie. I tyle.

Wildstein popełnił powieść "Mistrz" (Świat Książki, Warszawa 2004). Jest to tzw. opus z kluczem. Niech będzie. Tytułowy Mistrz nazywa się Maciej Szymonowicz, choć każde teatralne dziecko wie, że w istocie mowa o Jerzym Grotowskim. Proszę bardzo. I gdy Szymonowicz jest Szymonowiczem, niejaki Plater - Platerem, zaś Tarois ciągle wabi się Tarois, słowem, gdy fikcja wiruje w swoich własnych granicach - mucha nie śmie na opowieści Wildsteina przysiąść. Aliści, na stronie 110, niczym Filip z konopi, rzeczona realność wyskakuje. Wyskakuje i sterczy słowo Swinarski, a za moment pada sakramentalne: Już wtedy pil. Pada, no bo jakże w cieniu akurat tego nazwiska mogłoby nie paść! Prawda? Wielce chlejący talent wielki - toż to szczyty malowniczości!

Jednego ni w ząb nie pojmuję. Jeśli wszystkim, których z życia wziął, Wildstein maski zakłada - czemu Swinarskiemu nie? Dlaczego akurat goła twarz realnego Swinarskiego jest mu potrzebna? Wspomniany Plater fikcyjny w pogaduszce z Tarois nie pozostawia nawet cienia złudzeń co do realności tej jednej postaci. Był taki miody, niezwykły reżyser. (...) Może najlepszy z tego pokolenia. Też zaczynałw tym czasie. Tak, nie pojmuję konieczności gołej twarzy realnego Swinarskiego w świecie fikcji, jak i nie pojmuję, dlaczego Wildstein - gdy już konieczność zaistnienia tejże twarzy poczuł - nie zadzwonił do Barbary Swinarskiej i nie spytał, jak poniższe brednie, które Wildstein w usta Platerowi wtyka, mają się do prawdy tamtego pana, co 30 lat temu roztrzaskał się w katastrofie lotniczej, ledwie 16 kilometrów od lotniska w Damaszku.

Zrobić porywającą "Burzę" Szekspira. Na Boga, jaka "Burza"? potem chciał wystawić "Nieboską komedię" (...) Byłem na próbie generalnej. To było objawienie. Wielki teatr. Cenzura interweniowała: nie ma mowy. Przedstawienie zostało definitywnie skreślone, skazane na niebyt. (...) Nic nie dało się zrobić, ciężko to przeżył. Jnż wtedy pił. Potem zawziął się na "Szewców" Witkacego. Niebywałe! Jaka cenzura i interwencja? Jakie skreślenie? Jaki niebyt i Witkacy? I jaka - drodzy półanalfabetyczni korektorzy "Świata Książki" - "Nieboską...", skoro Krasiński napisał, wyobraźcie sobie, zaledwie "Nie-Boską..."? Doprawdy, iście dantejskie są to banialuki. Ale co w takim razie rzec mam o kloszardziej końcówce, którą w swym dziele Wildstein Swinarskiemu przeznaczył?

Po tym nie mógł już dostać żadnego reżyserskiego etatu w Krakowie. Wylądował w Tarnowie, gdzie zrobił jakieś kontrowersyjne przedstawienią, a potem wyleciał i stamtąd. (...) głównie zajmował się wtedy naciąganiem innych na alkohol. Wypadł z okna klatki schodowej trzeciego piętra. Nie wiadomo, czy był to wypadek, czy samobójstwo. Cóż począć... Po czymś takim normalnemu człowiekowi opadają ręce.

Rzecz jasna, ja w żadnym wypadku nie żądam od Wildsteina, by w fikcji swej pod karą śmierci realizował encyklopedyczne hasło Konrad Swinarski. I doskonale mi wiadomo, że Plater to postać literacka, jako taki więc może on wygadywać nawet najmocarniejsze głupoty i absolutnie wszystko, co mu ślina na język przyniesie. Chodziłoby tylko o to, by za sprawą czujności autora kłamstwo fikcji miało sens, zwłaszcza gdy realnej twarzy dotyka, realnej i gołej. Problem nie w tym, by opowiastek nie wysysać z palca, lecz by je wysysać z talentem. By - gdy się już sięga po prawdę potężną - spróbować potęgę tej prawdy udźwignąć maestrią własnego zmyślenia. Nie każda ślina jest dobra. Bywają śliny zbędne, śliny żenujące, śliny kompletnie po nic. No, bo niby po cóż u Wildsteina Plater kłamie aż tak studziennie? Fabularnie - po grzyba.

Bywają śliny zwyczajnie bolesne. Nie dlatego, że pod ich niepoczytalnymi zwałami marnieje pamięć o artystach nie byle jakich. Swinarski, pamięć o Swinarskim poradzi sobie tak beze mnie, jak i bez Wildsteina. Nazbyt brawurowe śliny fikcyjne bywają bolesne, gdyż prawdziwe i niepowtarzalne istnienia - na chwilę, na mgnienie wciskają w wymiar godny pchły, i kompletnie nie wiadomo, co z takim sztucznym insektem uczynić. Co zrobić z cuchnącym kloszardem, na którego Kondzio wołali i który w jednym zdanku Wildsteina zdycha oto z mózgiem rozpryśniętym na kocich łbach Tarnowa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji