Każdy na sprzedaż
Scenografia do "Nawróconego w Jaffie" przedstawia odarty ze ścian zewnętrznych środek nędznego hoteliku, ze skromnym hallem, schodami i wnętrzem pokoiku z wiecznie rozesłanym łóżkiem na pierwszym planie. Podobnie bez żenady są tu odsłonięte motywy i pobudki ludzkich czynów - Marek (Mariusz Puchalski) i Robert (Janusz Gajos) wiedzą już o sobie nawzajem tyle złego, że nic do ukrycia nie mają. Otaczają ich ludzie podobnie przegrani.
W takim świecie przewartościowaniu ulegają tradycyjne skale moralne - etyczniej pewnie jest mężczyźnie sprzedawać się starym bogatym turystkom niż żyć ze zbrodni, uczciwsze wydawać się może handlowanie wdziękami przyjaciela i wyłudzanie pieniędzy od zamożnych głupców niż krzywdzenie biedniejszych od siebie... Marek, alter ego autora, broni się przed uczuciem psychicznego dyskomfortu cynizmem i pozą oraz dokuczaniem Robertowi, jak gdyby sprawdzić chciał przy okazji, do przekroczenia jakich granic człowiek jest zdolny. Robertowi przez długi czas pomaga żyć zapobiegliwa krzątanina wokół spraw kumpla i swoich, uciekanie w fantastyczne projekty złotych interesów. I gdy wydaje się, że kolejny interes jest już ubity i to w ten sposób, iż "wszyscy będą zadowoleni", rzecz, kończy się tragicznie - czyjąś chorobą, czyjąś próbą samobójstwa. Czy zmieni to dalszy bieg losów Marka albo Roberta? Hłasko kwestię tę pozostawia otwartą...
W emigracyjnej prozie Hłaski wyłowić łatwo chęć ekspiacji: jestem taki, jaki jestem - zdaje się mówić autor - ponieważ świat zmusza do podłości. Na roli Marka zaciążyły nieco literackie mody na egzystencjalizm i buntowników bez powodu, dlatego niełatwo było Puchalskiemu w pełni uwiarygodnić tę postać. Najbliższy ideałowi wydaje się on w scenach "na dywanie" oraz wtedy, gdy z autoironicznym uśmiechem poddaje się zabiegowi zachwalania siebie jako towaru. To zresztą jedna z najlepszych scen całego widowiska, koncertowo zagrana również przez Gajosa.
Gość z Warszawy nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i uczynił z Roberta twór arcyludzki, na przemian budzący odrazę, współczucie i rozbawienie, a czasami nawet wszystkie te trzy uczucia jednocześnie! Co dziwniejsze - ten rajfur i marzyciel samą swoją obecnością demaskuje moralną nicość tzw. porządnych obywateli, jak np. w przypadku pary sponsorów. Oni także okazują się być "do kupienia".
Spektakl wyreżyserowany jest sprawnie, dobrze obsadzony, choć wygląd Małgorzaty Mielcarek kłóci się z sugerowanym w tekście. Szczególnie druga część przedstawienia porywa widzów żywym biegiem wydarzeń, ich filmowym "kadrowaniem", aż do zaskakującego finału, czemu towarzyszy świetna muzyka Satanowskiego.
Podczas premiery widzowie reagowali brawami na aktorskie majstersztyki, spektakl przyjęto owacjami... Czy Jan Buchwald, autor adaptacji i reżyser, nie zawierzył jednak zbytnio genialności Hłaski? Na skutek tego w przedstawieniu pojawia się - szczególnie w losach postaci drugoplanowych - barwa melodramatu. No cóż - widzowie to lubią...
Spośród postaci drugiego planu wyróżniłabym Józefa Jachowicza, Janusza Grzelaka i - mimo moich wcześniejszych zastrzeżeń - Małgorzatę Mielcarek.