Artykuły

Sonata Be...

Wydawać by się mogło, że nie ma nic bardziej scenicznego niż samo piekło, a jednak... Reżysera na końcu wywieziono na wózku inwalidzkim i to była pointa pointy. Najefektowniej bowiem wyreżyserowane były ukłony. Cóż, jeżeli takie mają być efekty paktowania z diabłem, to chyba nie warto. "Sonata" Opalskiego nie była ani demoniczna, ani tajemnicza, ani nawet porządnie wyreżyserowana.

Spętany dość spowolnioną muzycznością widowiska reżyser sprowadził swoją rolę do "Hiperinspicjenta" i to była chyba jedyna tutaj, chociaż dość daleka, analogia z Witkacym. Przerażeni faktem, że mają nie tylko wyśpiewać, ale także wygłaszać całe połacie tekstu artyści wydawali z siebie najdziwniejsze dźwięki niezrozumiałe już na wysokości loży pierwszego piętra. Balet, który miał widowisku przydać demonizmu i odtańczyć dzieło Istwana, stworzył raczej etiudę "z życia glist". Sytuację ratowała jedynie Babcia Julia, jedyna ocalała po "wielkim praniu", które oczyściło przedstawienie z typowej Witkacowskiej groteski i finezyjnie złośliwych karykaturalnych deformacji.

Jedyne, czego Witkacy nabawił się w operze to kicz.

Opera Krakowska "Sonata Belzebuba" wg S.I. Witkiewicza, muz. E. Bogusławski, reż. J. Opalski, scen. M. Braun, chor. J. tomasik, prem. 21 IV 1992.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji