Artykuły

Nie ma takiego wiatru

Może to było dawno temu, ale był taki czas, że do teatrów szczecińskich chodziło się dlatego, że grał w nich BOHDAN ALBERT JANISZEWSKI. Publiczność wpatrywała się w scenę, gdy wychodził z kulis: szczupły, o sylwetce szlachetnej; czekało się na jego głos - wyrazisty, niski, mocny. Łowiło się wszystko, co mówił...- zmarłego niedawno aktora wspomina Bogdan Twardochleb

Bohdan A. Janiszewski

(17 września 1927 - 1 września 2009)

Dwa tygodnie temu, 1 września, Bohdan Albert Janiszewski zmarł. Pochowany został kilka dni później na Cmentarzu Centralnym, w miejscu odległym od Bramy Głównej, blisko ul. Mieszka I i cmentarnej alei Okólnej. Pożegnała Go rodzina i przyjaciele. Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego, dziękując Mu, pięknie mówił o ulotności pracy aktora, a w gruncie rzeczy o ulotności naszego ziemskiego życia. Nad nami wiatr, wszystko zamienia się w wiatr...

To prawda, ale przecież dla Bohdana Alberta Janiszewskiego zawsze będzie miejsce w historii teatrów szczecińskich, chyba że wiatr rozwieje ją całą!

A przede wszystkim w pamięci tych, którzy widzieli Go na scenie, jako Poetę w "Rzeczy listopadowej" Brylla, Malcolma w "Makbecie", Rotmistrza w "Damach i huzarach", Diabła w "Diabłach" Drdy, Księcia Buckingham w "Ryszardzie III" (reż. Jan Maciejowski), Kreona w "Antygonie", Poloniusza w słynnym "Hamlecie" Józefa Grudy ze stycznia 1971 roku, w jakże popularnym swego czasu "Dialogus de passio-ne" (reż. Jitka Stokalska), w roli Gerwazego w "Panu Tadeuszu" czy wcześniej prof. Sonnenbrucha w spektaklu "Sonnenbruchowie" (reż. Józef Gruda), według zbyt zapomnianego dziś (niestety) dramatu Leona Kruczkowskiego "Niemcy". Dylematy prof. Sonnenbrucha, po latach, chyba sam w jakimś sensie bardzo dotkliwie przeżywał...

Grywał też w filmie, choć bardzo niewiele. Jego najważniejsza rola to kapłan w "Faraonie" Jerzego Kawalerowicza, nie pierwszoplanowa, ale jedna z bardziej wyrazistych, wrośniętych w pamięć widzów.

Trochę również reżyserował, samodzielnie i jako asystent, m.in. Józefa Grudy.

Uczył - przez jakiś czas pracował ze studentami polonistyki szczecińskiej WSP i były to zajęcia bardzo przez nich cenione. Jeśli wolno w tym miejscu pozwolić sobie na parę zdań osobistych: właśnie wtedy, w przerwach między zajęciami, trochę rozmawialiśmy. Były to zawsze rozmowy niedokończone - zdawkowe, parę zdań - ale takie, które się pamięta: ich nastrój, tembr głosu, postawę...

Po 1990 roku, w nowej polskiej rzeczywistości, z której się cieszył, chyba nie mógł się odnaleźć. Coś Go krępowało, od czegoś nie mógł się uwolnić, przeżywał bardzo mocno fakt, że przez pewien czas nie przychodziły doń zaproszenia na premiery, zapewne przez nieumyślną nieuwagę osób, które zajmowały się rozsyłaniem. Gdy spotykaliśmy się wtedy gdzieś w centrum miasta, przypadkiem (na ulicy, w tramwaju), napomykał o tym. Pewnie, że ze smutkiem, z goryczą...

Potem te zaproszenia znów przychodziły i bywało, że On przychodził na premiery. Gdy pojawiał się na widowni, w foyer, wtedy tym, którzy Go pamiętali z dawnych ról, mogło się wydawać, że wchodzi na scenę...

To był wielki aktor.

Choć w teatrach szczecińskich pracował także z wybitnymi reżyserami, choć w ciągu lat partnerowało Mu wielu bardzo dobrych aktorów, to kto wie, czy jednak nie żałował, że nie wyjechał kiedyś ze Szczecina do innych miast, na inne sceny, do innych ról...

Po 2000 roku udało się Adamowi Opatowiczowi namówić Go na współpracę z Teatrem Polskim. Zagrał Ducha ojca Hamleta w "Hamle-cie"(2002), Smarkula w "Chłopcach" Grochowiaka (2003) i Pana w "Fauście" Goethego (2003. Nie ma takiego wiatru na świecie, który wywiałby Go z pamięci widzów. Chyba że również ich na tym świecie zabraknie, co kiedyś na pewno się zdarzy, ale to już zupełnie inna sprawa...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji