Kuchmistrz i kuchta
"Spodziewałem się, że się bardziej ubawię" - słyszę, jak po spektaklu "Kolacja" z udziałem Janusza Gajosa i Władysława Kowalskiego, granym gościnnie w lubelskim Teatrze im. J. Osterwy, zwierza się "bywalec" koledze. Może sądził, że obejrzy kabarecik? Choć w istocie, wolno mu mieć i takie zdanie. Spektakl nie wszystkim musiał się podobać. A z pewnością nie odebrali go ci, którzy poszli na "Kolację" nie mając pojęcia kim są jej bohaterowie, a więc zasiadający do stołu: Charles Maurice de Talleyrand-Perigord i Joseph Fouche, w tym czasie już książę Otranto z łaski Napoleona.
Powiedzieć można, iż atmosferę lat dziecięcych mieli podobną, mimo że Talleyrand wywodził się z najstarszej arystokracji, zaś Fouche z drobnego mieszczaństwa. Zarówno jeden, jak i drugi przeszli "zimny wychów", zgodny zresztą z epoką. Talleyrand na przykład ochrzczony w dniu narodzin, od razu oddany został mamce i matka nie interesowała się nim kilka lat. Obydwaj decyzją rodziców mieli zostać kapłanami, ale i jeden, i drugi mieli zdecydowanie wrogi stosunek do sytuacji, w której się znaleźli. Fouche nigdy nie przyjął święceń. Perigord, najstarszy (po śmierci pierworodnego w rodzinie) buntował się pozbawiony przysługującego mu prawa starszeństwa i już w seminarium miał ognisty romans z Dorotą Dorinville. Ba, nie starał się nawet go ukrywać. Tak czy owak, dla obydwu (znów zrządzenie losu?) rozwiązaniem sytuacji była rewolucja. Ale zanim jeszcze do niej doszło, czego nauczyli się w latach młodości?
Dwa światy
Dwie osobowości
Fouche - żelaznej dyscypliny, absolutnej dyskrecji, kamiennej twarzy, nieufności w stosunku do wszystkich i żądzy posiadania wiedzy o wszystkich.
Talleyrand - hipokryzji. Stał się libertynem i utracjuszem, którego wnętrze i kalectwo kryła fioletowa sutanna.
Talleyrand, uczestnicząc w - jego zdaniem - nudnej koronacji Ludwika XVI, już posiadł był sztukę tego, co towarzyszyć mu będzie całe życie - niezauważania ludzi, faktów i zjawisk, które mu się nie podobają. Kiedy rozjuszony Napoleon wrzeszczał do niego: ,,Jesteś pan łajnem w jedwabnych pończochach", on miał nieprzeniknioną twarz mumii. Dotknął go dopiero wówczas, kiedy rzucił zniewagę: "San-Carlos jest kochankiem pańskiej żony" (tak, tak, żony, gdyż biskup Autun w tzw. międzyczasie formalnie się ożenił). Niemniej jednak, odpowiedział najuprzejmiej Napoleonowi: ,,Sire, nie myślałem, aby ten związek mógł mieć jakiekolwiek znaczenie dla chwały Waszej Cesarskiej Mości albo mojej". Napoleon dostał tym stwierdzeniem w twarz. Ale cóż, Napoleon dla potomka żyjącego w IX wieku "już" hrabiego, też był prostakiem. A dewizą biskupa nawiązującą do własnej, bardzo błękitnej krwi, było: "nie mów o tym nigdy, myśl zawsze". W danym momencie, Napoleon miał dla niego jedynie tyle znaczenia, ile sukcesu. Bo zarówno Fouche jak biskup nie lubili tych, od których odwracała się fortuna. Na osobowości Fouchego na pewno zaś zaciążyła jego mieszczańskość. Był wierny jednej, szpetnej żonie, zamknięty, pazerny. Żył skromnie - w przeciwieństwie do utracjusza Talleyranda - nigdy nie udało mu się zyskać sympatii tzw. towarzystwa. Zawsze był w nim trędowaty, mimo iż po powtórnym ożenku z młodą hrabiną Casytellane miał nadzieję na wtargnięcie w krąg błękitnych. Nic z tego, żona szybko przyprawiła mu rogi, arystokracja do śmierci bojkotowała policjanta, z którego usług przecież tak często korzystała.
Talleyrand miał go także w ogromnej pogardzie. "Używał" wszakże ministra policji bez większych skrupułów, jeśli tylko wymagały tego osobiste plany. Zresztą, odnosiło się to również do innych. Bikup Autun mawiał bowiem, że w polityce nie trzeba kochać zanadto, gdyż powoduje to komplikacje. "Owo nadmierne przejmowanie się bliźnim, przywiązanie, które każe nam zapomnieć o sobie, szkodzi osobie kochanej często, a kochającej zawsze...". Stosował więc tę maksymę w życiu. Szczególnie w odniesieniu do Fouchego. I z wzajemnością...
Wzajemne związki
Trzeba powiedzieć, że Fouche zyskał swoje wysokie stanowisko właśnie dzięki Talleyrandowi. Miało to być kukułcze jajo podrzucone jakobinom. Naturalnie, ta bomba spełniła swoje zadanie, ale od tej pory Fouche stanie się osobą znaczącą. Znaczącą w polityce państwa. Gdyż znaną był już wcześniej - jako kat Lyonu w czasie rewolucji. Zasłynął tam jako postać najbardziej aktywna w posyłaniu arystokratów na szafot! Później zapewne również miał niemało na sumieniu. Cóż - był w końcu najpierwszym policjantem cesarstwa, Restauracji... On też był wśród tych, którzy na gilotynę skazali Ludwika XVI.
Czy ksiądz biskup miał czyste ręce? Można powiedzieć, że tak, bo on, arystokrata, jeśli robił "te" rzeczy, to w rękawiczkach. Właściwie, jeśli Napoleon nie chciałby, nikt nie byłby w stanie zabić księcia d'Enghien. Nawet, jeśli były takie sugestie ze strony Talleyranda.
Żyli więc podobnie, ale na jak różnych i odległych poziomach. Talleyrand w otoczeniu arystokratycznych i wytwornych kochanek, Fouche ocierając się o domy publiczne, tyle że tym razem chodziło o haracz w złocie. Jeden ocierając się o królewskie salony, drugi o speluny, a co najwyżej o przedpokoje w pałacach. Chyba że potrzebował go Talleyrand. Wówczas knuli razem, i to bezczelnie.
W 1808 roku, Talleyrand wydał olśniewające przyjęcie, na którym był cały Paryż, dyplomaci, finansjera etc., etc., salony wypełnione po brzegi. "(...) nagle, z zamierzonym opóźnieniem, zaanonsowano człowieka, którego nazwisko zabrzmiało pod tym dachem jak bicie na alarm; w drzwiach, których progu nie powinien był nigdy przekroczyć, ukazał się Fouche. (...) Przystanął jakby po to, aby powiedzieć wszystkim tym osłupiałym ludziom: ,,ależ tak, to ja, wcale nie śnicie", i dać kulawemu księciu czas, by (...) ujął go pod ramię (...) Obeszli w milczniu salony, utykając, z obu aż tryskała radość. Ten spacer równał się proklamacji: wszyscy w lot zrozumieli, co i w jakim cel uknuli. W owym mgnieniu oka tron Napoleona zachwiał się". Równie bezczelnie i bez skrupułów zdradzali, krzywoprzysięgali. Biskup uważał, że "rządy przemijają, Francja zostaje", ale było to tylko tłumaczenie na użytek maluczkich.
Kolacja
Wracając jednak do owej kolacji, która stała się przedmiotem dramatu napisanego przez Jean-Claude'a Brisville'a. Czy w ogóle miała miejsce Po Stu Dniach Napoleona, do Saint-Denis (przedmieście Paryża wówczas) przyjeżdża Ludwik XVIII. Wprawdzie tylko co - 23 czerwca - król kazał biskupowi jechać do wód, co było równoznaczne z niełaską, jednak jeszcze szybciej go wezwał. Król musiał mieć zapewnione poparcie i spokój ze strony ludu, wkraczając do Paryża. Zapewnić to i wynieść tłustego Ludwika na tron mogło tylko tych dwu - Talleyrand i Fouche. O tym, że obydwaj spotkali się wieczorem, 6 lipca na kolacji wydanej przez - bądź co bądź okupanta - Wellingtona, wiadomo na pewno. I pewnie tam uknuli to, co stało się przedmiotem literackiej obróbki Brisville'a, dramaturga, który pokazał, że wspólnota w interesach może połączyć ogień i wodę, ale będzie to zawsze mariaż przeciwieństw. Zniesmaczenia, złośliwości i zdumienia arystokraty, któremu przyszło dzielić stół z prostakiem, odzwierciedlają ich całe życie. Subtelności - jak widać - stosowali tylko w polityce, gdzie ich wspólny gest znaczył tyle co poruszyć Europę. Gest bez słów. Może też czasy były inne i gra polityczna sięgała zenitu finezji.
Jeśli się gorszy Talleyrand na widok wychylającego duszkiem koniak Fouchego, to trzeba wiedzieć, że łączyło ich tak wiele, i dzieliło jeszcze więcej. Fouche był rzemieślnikiem przy artyście. I zawsze parweniuszem. A tego się nie wybacza...
A nam, widzom, warto otrzeć się o wielki świat - wprawdzie "były" wielki świat, ale nigdy nie wiadomo, co kogo w życiu czeka.
Oto menu owej kolacji, która wyniosła na tron Ludwika XVIII: pasztet z truflami, szparagi a'la groszek, karczochy w sosie "Ravi-gote", łosoś po królewsku, befsztyk z kuropatwy, lody "Maria Luiza".
Pasztet i szparagi panowie Gajos i Kowalski, pardon - Talleyrand i Fouche - zjedli na scenie, łososia zjadł prawie sam Fouche, befsztyka biskup Autun nie polecał. Zostały karczochy: 6 karczochów, sok z cytryny. Karczochy oczyścić z wierzchnich liści, pozostałym obciąć końce nożyczkami, znajdujące się wewnątrz włókna usunąć, umyć, włożyć do garnka z wrzątkiem i sokiem z cytryny. Gdy listki już będą łatwo odchodziły, odcedzić i ułożyć listkami w dół, aby ściekła z nich woda. Sos "Ravigote": szklanka oliwy, 2 jajka, łyżka siekanej naci pietruszki, estragonu, posiekanej trybuli. Sól, pieprz do smaku. Jajka ugotować na twardo. Żółtka wyjąć, utrzeć z sokiem z cytryny i zieleniną, dodając oliwę (jak przy robieniu majonezu). Dodać do smaku sól, pieprz (najlepiej biały). Zalewać karczochy.
Talleyrand mawiał: "Anglicy mają 3 sosy i 300 wyznań, Francuzi
3 wyznania i 300 sosów". "Kolacja" wydana przez Jean-Claude'a Brisville'a, a podana przez aktorów Teatru Powszechnego w Warszawie i w reżyserii Wojciecha Adamczyka, była smakowita.