Artykuły

Kraina Czarów nad Sanem

Tytułowa bohaterka została rozbita na kilka aktorek, jakby zebranie doświadczeń nabytych w Krainie Czarów przekraczało możliwości percepcyjne jednej osoby - o "Dynowskiej Alicji w Krainie Czarów" w reż. Magdaleny Miklasz, prezentowanej w Dynowie na finał akcji Pogórze-Ekspres pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Niewielki Dynów, oddalony o godzinę drogi PKS-em od Rzeszowa, stał się na dwa wieczory w środku lata Krainą Czarów. W ramach długofalowej akcji Pogórze-Ekspress pasjonaci teatru ze Stowarzyszenia De-Novo zaprezentowali na polu namiotowym "Alicję w Krainie Czarów" z udziałem zaproszonych artystów i aktorów-amatorów.

Przedsięwzięcie imponowało rozmachem. Sporej wielkości przestrzeń gry, ulokowana (podobnie, jak widownia) pod gołym niebem, zapełniała się co rusz dziwacznymi mieszkańcami Krainy Czarów. Neurotyczne, nadruchliwe lub zupełnie niepodlegające klasyfikacji stwory poruszały się między sześcianami, stanowiącymi istotny element scenografii, lub nieoczekiwanymi konstrukcjami, jak statek, na którym zasiedli muzycy, czy kilkumetrowa struktura, gdzie rezydował Pan Gąsienica (scenografia i kostiumy: Ewa Woźniak). I choć przecież wszyscy znamy fabułę powieści Lewisa Carrolla, nie o historię szło w tym przedstawieniu. Istotniejsza była jej strona plastyczna, forma teatralna - wreszcie dla samych wykonawców zapewne najważniejszy był fakt występu na scenie, w światłach i kostiumach, przed zaproszonymi gośćmi, rodziną i przyjaciółmi.

Tytułowa bohaterka została rozbita na kilka aktorek. Choć wszystkie one różniły się wyglądem, wzrostem czy umiejętnościami, identyczne kostiumy pozwalały bez trudu orientować się w akcji spektaklu. w ten sposób Alicja przeżywała swoje przygody jako jedna - i równocześnie wiele osób naraz. Jakby zebranie doświadczeń nabytych w Krainie Czarów przekraczało możliwości percepcyjne jednej osoby.

Reżyserka, Magdalena Miklasz, postawiła przede wszystkim na ruch sceniczny i muzykę jako podstawowe składniki widowiska. Skupiając się na tej warstwie nie pominęła jednak sfery tekstu, bardziej intelektualnej. Charakterystyczni, dobrze znani w swoim środowisku mieszkańcy Dynowa, umieszczeni zostali przez Miklasz w zupełnie nowym środowisku i w sytuacjach kompletnie niecodziennych. To, oczywiście, ożywiało reakcje publiczności, jednak pozwalało równocześnie spojrzeć na "Alicję' jako na utwór dziwnie swojski, aktualny równocześnie w lokalnej społeczności, jak i poza prywatnym kluczem.

Mocną stroną widowiska była grana na żywo muzyka (Marek Papaj i Daniel Maziarz) i piosenki. Rzeczywiście zaangażowani w pracę artystyczną mieszkańcy Dynowa, oraz zaproszeni artyści zaprezentowali zwartą, precyzyjną strukturę muzyczną, nad którą panowali, ale której nie dali się kompletnie uwieść. Fragmenty śpiewane i tańczone (niekiedy na pograniczu kabaretu), choć ważne, nie przytłoczyły widowiska, ale w ważny sposób je dookreślały.

Wiele uroku miały w sobie sceny z Księżną (Julie Goetzova) i Królową Kier. U obu postaci można było dostrzec pewną zamierzoną manierę dworskiej wyniosłości, daleką od karykatury wypadkową indywidualnych predyspozycji aktorek i wymagań sceny. I choć można wskazać zapewne wiele innych dopracowanych ról (Marcowy Zając - Tomasz Graczyk, Dziecko Księżnej - Tomasz Tereszak, Biały Królik - Mateusz Mikoś, Król Kier - Patryk Kośnicki), dwie monarchinie zdecydowanie najsilniej zapisywały się w pamięci.

Rozmiar i odwaga w powoływaniu do życia Krainy Czarów, tak w jej wymiarze plastycznym, jak i teatralnym, mogły zaskoczyć tych, którzy przywykli do oglądania ubożuchnych przedstawień teatru amatorskiego. Orgia barw, oryginalne, pomysłowe kostiumy, pojawiające się i znikające w kulisach olbrzymie dekoracje umieszczone w otwieranych sześcianach, profesjonalne nagłośnienie i oświetlenie nadawały "Dynowskiej Alicji w Krainie Czarów" sznyt profesjonalizmu, zasypując w ten sposób ekonomiczny Rów Mariański miedzy zawodowymi i amatorskimi występami. Godne zauważenie jest i to, że artyści doceniają swoich sponsorów. Długa lista nazwisk i nazw, których nie sposób było pominąć, została po oklaskach radośnie przez wszystkich twórców (z reżyserką spektaklu włącznie) odśpiewana! Ten pomysł, alternatywny w stosunku do nudnego odczytywania ofiarodawców, żywo podchwyciła publiczność, dośpiewując "Sponsorzy, sponsorzy, sponsorzy, sponsorzy!"

Dostać się do Dynowa i wyjechać stamtąd to nie są proste zadania. To jednak nie przeszkadza Stowarzyszeniu De-Novo od sześciu lat regularnie pojawiać się tam na czas letnich wakacji. Cichy zakątek nad Sanem, przy nieczynnej stacji kolejki wąskotorowej, to rzeczywiście miejsce warte odkrycia i dostrzeżenia na mapie wakacyjnej teatralnej Polski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji