Hłasko na scenie
Książka wydana przez "Kulturę", pierwsza darowana nagroda "Wiadomości", przekłady na kilka języków obcych i teraz przeróbka sceniczna wystawiona w Londynie przez Teatr Związku Artystów Scen Polskich - trudno o dziwniejszą, bardziej niespodzianą, bardziej paradoksalną karierę pisarza, którego w Kraju uznano za głos pokolenia.
Myśl, aby przystosować dla sceny "Cmentarze", jedno z dwóch opowiadań składających się na emigracyjną książkę Hłaski, właśnie to, które nie mogło się ukazać nawet w Polsce popaździernikowej - powziął Leopold Kielanowski. Doświadczonym okiem dojrzał w "Cmentarzach" wysokogatunkowy surowiec dramatyczności. Znalazł w nich utwór mówiący o naszym czasie, o naszym kraju "prosto a z krzykiem". Efekt sceniczny potwierdził te dwa rozpoznania. Sztuka "Bohaterom nie udziela się kredytu" (taki jest tytuł adaptacji) ma dużą dynamikę dramatyczną, natężeniem wyrazu przewyższa wszystko co zdołano powiedzieć o rzeczywistości krajowej - nawet "Milczenie" Brandstattera.
Mnie osobiście w tej transplantacji powieści na scenę zainteresowało jakby mimowiedne a oczywiste odsłonięcie jej istotnego charakteru. W świetle rampy "Cmentarze" ukazały się jako utwór ekspresjonistyczny.
Nie odtwarza on rzeczywistości w sposób obiektywny, poznawczy, ale przełamuje ją w pryzmacie uczuciowym, stanowi jej namiętny osąd, jednocześnie rozpaczliwe i szydercze oskarżenie.
Z tego rozeznania organicznie wyrosła ekspresjonistyczna forma teatralna. Kielanowski jeszcze bardziej zagęścił materię utworu, ujął ją w jeszcze ostrzejsze, jeszcze silniej okonturowane skróty, rozstawił mocne akcenty emocjonalne, krótkie, szybko po sobie następujące sceny wypełnił rwanym dialogiem. W delikatnym procesie przenoszenia akcji z kart książki na deski sceny jest to nieczęsty przypadek gdy adaptator nie narusza, nie stępia swoistości utworu ale ją jeszcze wyostrza.
Można się spierać o to czy tonacja "Bohaterom nie udziela się kredytu" ściśle współbrzmi z tonacją "Cmentarzy". Jest ona może łagodniejsza, bardziej liryczna, mniej groteskowa, choć i ten odcień usiłowano zachować. Kielanowski i z jego inicjatywy Artur Butscher, odtwórca roli głównej, każą nam współczuć Franciszkowi Kowalskiemu, ale nie wydaje się to sprzeczne z postawą Hłaski. Na dnie jego szubienicznego humoru, jadowitego sarkazmu, pijackiej zgagi, tai się litość dla siebie i wszystkich Kowalskich, wszystkich zawiedzionych, oszukanych przez komunizm, wszystkich którzy udzielili mu moralnego kredytu po to by się dowiedzieć że on nikomu go nie udziela, bo dla niego człowiek, jednostka ludzka się nie liczy.
Jest to typowy dramat ekspresjonistyczny. I Kowalski jest typowym bohaterem takiego dramatu. Mógłby się nazywać "Masse-Mensch", jak u Tollera, albo Mr Zero, jak bohater "The Adding Machine'' Elmera Rice'a. Przeróbka "Cmentarzy", jak kaiserowski dramat "Von Morgen zur Mitternacht", jest drogą krzyżową rozczarowania, strachu, rozpaczy. Kowalski wędruje po stalinowskiej Polsce, po bierutowskiej Warszawie, kołacze do serc i mózgów, desperacko wydzwania do dawnych towarzyszy, apeluje do solidarności rodzinnej, partyzanckiej, partyjnej. Ale w istocie jest to historia kryzysu przede wszystkim wewnętrznego, jest to wędrówka po ruinach swojej wiary, po ruinach własnego życia ku nieuchronnej zagładzie.
Przeniesienie "Cmentarzy" w wymiar sceniczny, nie byłoby się udało gdyby adaptator-reżyser nie znalazł idealnego partnera w scenografie Tadeuszu Orłowiczu. Inscenizacja londyńska przedstawia znowu rzadki przypadek przeniknięcia się dwóch intencji artystycznych i całkowitego ich zespolenia.
Orłowicz niezawodnie wyczuł ekspresjonistyczny styl utworu, stworzył oprawę wznoszącą się ponad przeciwieństwo złudzenia i abstrakcji. Jest to tło, które umiejscawia akcję w jej zmiennym, zygzakowatym, splatanym biegu, ale jednocześnie ją komentuje, wyostrza jej kontur, podkreśla jej wymowę. Zasadniczy element dekoracyjny stanowi fotomontaż ironicznie brzmiącego tu nagłówka: "Nowa Kultura". Łączą się z nim pojedyncze akcenty realistyczne. Dopełnia go prosta symbolika kolorów: zielona płachta na barierze - to policja, straż prawa; czerwona - to partia.
Ale w szczególnych warunkach emigracyjnych sceny pudełkowej (w dosłownym nie przenośnym sensie słowa) rozwiązanie dekoracyjne Orłowicza ma coś ze sztuki magicznej, coś z brawurowej szarży i coś z tryumfu przemyślności. Wykombinował on dekorację na dwóch szynach równoległych do rampy - chyba unikat w scenografii. Rozpoławia się ona, łączy, za pomocą nie widzianego przedtem szczegółu, rekwizytu czy mebla, przy prawie niedostrzegalnym udziale aktorów bezustannie przeistacza się na oczach widowni. Dzięki temu akcja biegnie bez zatrzymań i zahaczeń, jej miejsce zmienia się raz po raz, jest nie tylko wyraziście zaznaczone, ale stanowi przejmujący wtór uczuciowy, często urasta do znaczenia symbolu.
Tylko w jednym miejscu, w scenie między Kowalskim a starym towarzyszem i wcześniejszą ofiara systemu Jerzym, nie udało się Orłowiczowi przeprowadzić zmiany bez spuszczenia kurtyny. Ale też jest to punkt może najbardziej wątpliwy w całym widowisku, najmniej hłaskowski, wyłamujący się z jednolitego stylu, brzmiący jak reminiscencja z innego teatru.
Aktorzy, z małymi tylko wyjątkami, wczuli się dobrze w intencje reżysera i scenografa. Wydobywają z głosu, gestu, mimiki ekspresyjną wymowę, obrysowują mocno sylwetki, tworzą zespół o dużym ładunku emocjonalnym. Jest ich 14, ale z wielką ofiarnością i pomysłowością charakteryzacji, ubioru, ekspresji głosowej odtwarzają bez mała podwójną ilość ról.
Na czoło wysuwa się Butscher (Kowalski) samą wagą roli, jej typowo ekspresjonistycznym zakrojem i napięciem, jej centralnością. Ale jest w niej również jego własny ogromny wysiłek przeżycia, skupienia, modulacji wewnętrznej. Butscher zniewala szczerością, autentyczną udręką, cierpieniem żywego człowieka w trybach nieludzkiej machiny, cierpieniem żywej, czującej świadomości w uścisku koszmaru.
Obok Butschera kontrastowe postaci tworzą.: świetnie ucharakteryzowany Ryszard Kiersnowski (Pawlak), równie wyraziście posługujący się charakterystyką wewnętrzną Zygmunt Rewkowski (Brzoza) i Janusz Laskowski (plutonowy milicji) - wcielenie tępego sadyzmu. W pozostałych rolach występują: Józef Bzowski, Edward Chudzyński, Wacław Dybowski, Stanisław Kostrzewski, Mieczysław Malicz, Roman Ratschka i Marian Czernicz. "Bohaterom nie udziela się kredytu" jest dramatem niemal wyłącznie męskim; role kobiece są nieliczne i nikłe. Dobrze się z nich wywiązują Ewa Suzinówna i młodziutka debiutantka Joanna Rewkowska.
Ekspresjonizm odkrył w teatrze tło słuchowe - to z niego wywodzi się element meliczny u Brechta. Kielanowski także w tym zakresie pozostał wierny rozpoznaniu i ujęciu "Cmentarzy". Zastosował ciekawy i celowy eksperyment monologu wewnętrznego, który rozlega się w przestrzeni, którego bohater słucha razem z nami. Łącznie z innymi efektami akustycznymi i muzycznymi (Stefan Norbert) tworzy to atmosferę fizycznego i duchowego osaczenia, pułapki bez wyjścia.
W sumie "Bohaterom nie udziela się kredytu" stanowi wynik wielkiej ambicji, odwagi i konsekwencji artystycznej. Jest to przedstawienie pod wieloma względami niezwykłe, przedstawienie polskie jakiego w Londynie jeszcze nie było.