Artykuły

Manru, chłopski król!

"Manru" w reż. Laco Adamika w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Wiesława Konopelska w Śląsku.

Słowa te w ustach Cygana brzmią jak obelga! Manru, zrodzony z krwi i kości prawdziwy Cygan, dopuścił się zdrady swego stanu, sprzeniewierzył wartościom, których wyznawcą są jego współbracia. Małżeństwo z chłopką przekreśliło go w oczach całej społeczności. Miłość, małżeństwo? To przekroczenie wszelkich granic, zdarzenie niewybaczalne.

Ulana - żona Manru, wyklęta przez swoich najbliższych, nie znajduje u nich zrozumienia i litości, nawet w sytuacji dramatycznej, kiedy bieda i głód zajrzały do domku Ulany i Manru.

Dwa światy - żyjące na tej samej ziemi, lecz nawet nie obok - dla siebie nie istnieją. Losy Ulany i Manru stały się najpierw kanwą powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego "Chata za wsią", a następnie libretta opery "Manru" Ignacego Jana Paderewskiego.

Laco Adamik - reżyser "Manru" w Operze Śląskiej, zinterpretował dzieło Paderewskiego jako opowieść dziejącą się w nieokreślonym miejscu i czasie. Jego"Manru" to traktat o wartościach, o przekraczaniu granic, o niemożności

- nie o braku tolerancji czy wzajemnego zrozumienia. Każde odstępstwo od wewnętrznego kodeksu to jakby wydanie wyroku na samego siebie. Manru żeniąc się z chłopką Ulaną wydał wyrok na siebie i swoją rodzinę. Ulana wychodząc za mąż za Cygana sama siebie wydała na zatracenie i zapomnienie. Wszystko zawiera się w jednej ze strof tekstu śpiewanego przez chór Cyganów:"Komu ziemię orze pług, a nie kopyt końskich stuk", ten niech nie szuka bliźniego pośród obcych. To rzecz o dwóch światach, w których wszystko oparte jest na dawno określonych zasadach, pomiędzy którymi istnieje odwieczna bariera - mentalna i kulturowa. Temu twórca najnowszej bytomskiej premiery podporządkował wszystkie elementy dzieła. Najbardziej spektakularna jest oczywiście strona plastyczna - scenografia i kostiumy, które nie odnoszą się do stereotypów wyobrażeń chłopa i Cygana. Z pewnością zaskakuje fakt umieszczenia akcji "Manru" w pomieszczeniach ni to wiejskiej remizy, jakiegoś obskurnego baru, a w dalszej części akcji uczynienie z Cygana właścicielem złomowiska. .. telewizorów. Cyganie tym razem to nie kobiety ubrane w zwiewne, wielokolorowe zamaszyste spódnice, bluzki, wstążki, z tamburynami w rękach, to nie silni, piękni mężczyźni z sygnetami na palcach, w rozpiętych koszulach na ogorzałych od słońca torsach, grający na skrzypcach, zajmujący się końmi czy tradycyjnym wyrobem kotłów. To skupisko ludzi zagubionych i biednych, lecz dumnych, znających swoje miejsce.

"Manru" Laco Adamika zachwyca od pierwszej sceny, od pierwszych taktów. Jest dziełem na wskroś współczesnym i nowoczesnym. Poprzez symboliczne przenikanie się światów (w pierwszym akcie remiza jest miejscem spotkania chłopów, w trzecim miejscem tragedii dziejącej się w społeczności cygańskiej) próbuje zadawać pytania o dzień dzisiejszy. Służy temu również znakomicie opracowany ruch sceniczny - poszczególne sceny budowane są na zasadzie przeciwieństw, postaci zastygają w bezruchu, jak filmowe stop klatki, odwróceni do siebie i świata plecami bywają członkowie społeczności chłopskiej i cygańskiej -wyrzekając się w ten sposób tego, który nie jest w stanie sprostać wyzwaniu bycia chłopem lub Cyganem.

Wspaniałe operowanie światłem, które wskazuje widzowi jasne strony dramatu - to zabawa w remizie, to dom Manru, w którym przebywa wraz z żoną Ulaną i dzieckiem - biel światła wycina ten kawałek życia z codziennej egzystencji i rzeczywistości, jaśniejący biały pokój otula miłość Manru i Ulany i ich niewinne dziecko. Dom - ostatnia ostoja spokoju, poza nim jest tylko ostateczność. Światło wskazuje też ciemną stronę wydarzeń - mroczne szrotowisko telewizorów, które próbuje - szukając dochodowego zajęcia, naprawiać Manru. Ledwo tlące się błyski światła jakby miały za zadanie ukryć siedlisko Manru i Ulany przed oczami innych, odciąć ich od świata żywych. Kiedy Ulana postanawia zakończyć swe życie, nie widząc żadnej możliwości wybrnięcia z tragedii, jej postać rozpływa się w strugach jaskrawej bieli światła, jej postać wchodzi w ten słup światła, będący symbolem odejścia z życia w ogóle, może do lepszego świata...?

W drugim spektaklu "Manru" (pierwszego nie mogłam obejrzeć) główne postaci kreowali: Manru - Juliusz Ursyn Niemcewicz - jakby stworzony do tej roli i Jolanta Wyszkowska - Ulana. Niemcewicz stworzył ekspresyjną, bardzo wiarygodną postać Cygana. Jednak nie do końca wyzbył się swojej maniery "zaśpiewów", co można mu jednak wybaczyć, zważywszy na bardzo udaną kreację. Swoją partię znakomicie wyśpiewała Wyszkowska, budując postać pogłębioną zarówno pod względem aktorskim jak i wokalnym.

Bardzo dobrze wypadli również i inni bohaterowie dramatu: Grażyna Marek w roli matki i Bogdan Kurowski jako Oroz, Paweł Kajzderski w roli Uroka i Magdalena Spytek w partii Azy. Chciałoby się oczywiście słyszeć jeszcze doskonalej wykonane poszczególne role, bez przytrafiających się niedociągnięć wokalnych. Podczas pierwszego wieczoru premierowego wykonawcami głównych partii "Manru" byli: Maciej Komandera (Manru), Joanna Kściuczyk-Jędrusik (Ulana), Iwona Noszczyk (Jadwiga), Adam Woźniak (Urok), Katarzyna Haras (Aza), Tadeusz Leśniczak (Jagu) i Zbigniew Wunsch (Oroz). Na wysokości zadania stanęli: chór Opery Śląskiej przygotowany przez Annę Tarnowską i znakomicie grająca orkiestra pod dyrekcją Krzysztofa Dziewięckiego. (Tym razem z powodu kłopotów zdrowotnych Tadeusz Serafin, kierownik muzyczny realizacji "Manru" w Operze Śląskiej nie poprowadził premiery.)

Przyznać trzeba, że Laco Adamik ilekroć pojawi się w Operze Śląskiej, zawsze pozostawia w repertuarze spektakl, który chciałoby się obejrzeć kolejny raz, przygotowany z nietuzinkowym namysłem, interesujący inscenizacyjnie, we współpracy ze znakomitymi scenografami i choreografami (tym razem z Milanem Davi-dem - scenografia, Jana Hauskrechtovą - kostiumy, choreografia Katarzyna Aleksander-Kmieć).

Znakomite pod względem muzycznym dzieło Ignacego Jana Paderewskiego: świetne sceny zbiorowe, także dające możliwość popisu solistom arie pokazują, jak niedocenionym w Polsce współczesnej jest ta jedyna opera tak wspaniałego kompozytora, jakim był Paderewski. Jego wielkość artystyczna -jako wybitnego pianisty i znakomitego kompozytora, wynoszona za życia w wielu krajach Europy, ukoronowana realizacją "Manru" w nowojorskiej Metropolita Opera (w dziejach historii polskiej opery, jak dotąd jest to jedyne dzieło pokazane na tej scenie), nie znalazła właściwego oddźwięku w powojennej kulturze Polski - kraju, dla którego on sam tak wiele zrobił. Ignacy Jan Paderewski pozostaje dla Polaków nadal głównie legendarnym pianistą, który podbił swoją sztuką świat, by poświęcić się bez reszty w służbie Ojczyzny. Jak bardzo ta kariera polityczna zdominowała jego dokonania życiowe - dowodem premiera ,,Manru" wpisana w obchody 90. rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę i parafowania 28 czerwca 1919 roku przez premiera Ignacego Jana Paderewskiego Traktatu Wersalskiego. O znaczeniu tych faktów dla historii Śląska i Polski donoszą autorzy kilku znakomitych tekstów zamieszczonych w programie towarzyszącym premierze, jak również przygotowana z wielką starannością przez Tadeusza Kijonkę wystawa o życiu i dziele Ignacego Jana Paderewskiego zatytułowana -, Artysta i polityk".

Okoliczności związane z 90. rocznicą objęcia funkcji premiera przez I. J. Paderewskiego w styczniu 1919 roku i jego historycznej misji a także jego bliższe związki z Wojciechem Korfantym zostały zaznaczone w programie imprez towarzyszących wystawieniu "Manru". W przededniu premiery w Sali Koncertowej im. Adama Didura odbyło się sympozjum przygotowane z okazji Roku Korfantego, z udziałem Czesława Rymera - wystąpienie pt. "Wojciech Korfanty w żywej pamięci", dra Jana F. Lewandowskiego - "Wojciech Korfanty w latach przełomu" i prof. Mariana Drozdowskiego, biografa artysty - przedstawił związki Korfantego i Paderewskiego. W części muzycznej sympozjum zostały zaprezentowane pieśni I. J. Paderewskiego do słów Adama Mickiewicza i Adama Asnyka oraz arie z opery "Manru" - wystąpili: Maciej Komandera, Magdalena Spytek i Jolanta Wyszkowska.

Ta premiera kończąca sezon stała się także okazją do przygotowania stałej ekspozycji (w foyer teatru na I piętrze), którą zatytułowano: "Gdy rodziła się opera - CALMA - FINZE - HIOLSKI - legendy pierwszego afisza. Znalazły się tu m.in. przekazane pośmiertnie, zgodnie z wolą wielkiej śpiewaczki, która w 2007 roku zmarła w Rzymie - rzeźba jej głowy, fortepianowy wyciąg "Halki" z odręcznymi notatkami, z którego korzystała przygotowując tę partię, gdy Adam Didur wystawiał tę operę Moniuszki na katowickiej scenie, zaś data "premiery: 14 czerwca 1945 roku, stała się aktem narodzin przyszłej Opery Śląskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji