Artykuły

Fabryka demonów

"Zmierzch bogów" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

"Zmierzch bogów" był bardzo oczekiwanym spektaklem. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje?

Trzy dni przed 70. rocznicą wybuchu II Wojny Światowej Teatr Wybrzeże wystawił "Zmierzch bogów" na podstawie filmowego scenariusza Nicola Badalucco, Enrico Medioli i Luchino Viscontiego w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego. Spektakl otwierający nowy sezon gdańskiej sceny był oczekiwany z ogromnym zainteresowaniem. Powodów było wiele: głośne nazwiska w obsadzie (Dałkowska, Kowalski, Bonaszewski), pierwowzór filmowy i Gdańsk, miasto, w którym zawsze dyskurs o problemie niemieckim nabiera szczególnej symboliki. Dodatkowe sensy budowała data premiery - tuż przed rocznicami 31 sierpnia 1980 i 1 września 1939, oczekiwanie na spektakularne spotkanie na szczycie i demontaż polskich stoczni, które zdemontowały komunizm w Europie.

Żaden z tropów gdańskich nie został podjęty, a przedstawienie nie było próbą polemizowania z obrazem z 1969 roku, ani jego powieleniem, lecz w okrojonej wersji tekstowej koncentrowało się na jednym aspekcie według reżysera - kwestii walki o władzę w rodzinie Essenbecków. Grzegorz Wiśniewski wyraźnie zaznaczył w wywiadzie, że nie chciał pokazywać przekroczeń związanych z ludzką naturą, ani skupiać się na historycznym wymiarze przedstawianych wydarzeń, zamierzał zaś nadać sztuce charakter uniwersalny poprzez mroczne dzieje pewnej rodziny, której zamarzył się "rząd dusz".

onadczasowy charakter miały wzmacniać m.in. fragmenty z "Makbeta" Szekspira, "Króla Olch" Goethego, "Biesów" Dostojewskiego oraz muzyka m. in. Johanna Sebastiana Bacha.

Początek przedstawienia zapowiadał widowisko niebywałego formatu jak na trójmiejskie możliwości oraz powiązania z Viscontim. Herbert Thallmann, Friederich Bruckmann i Aschenbach wypowiadają kwestie Szekspirowskich wiedźm, na tle przejeżdżających trzech esesmanów, prorokują wydarzenia, dziewczynka w damskich butach na obcasach zmierza wabiona głosem piosenki w nieznaną otchłań, przejeżdżający po torach na wózku esesmani wywołują niepokój. Uboga, surowa dekoracja, składająca się z dwóch chwiejnie ustawionych ścian, między którymi położone zostały tory, potęgowała wrażenie wyjątkowości artystycznej. Pojawiające się kolejno postaci nabierały charakterystycznych rysów, znajdując swoje miejsce zarówno przy ustawionym stole (Friederich najdalej od seniora, jako że nie był spokrewniony), jak również pozycjonując się względem wydarzeń i osób. Pierwszy akt trzeba potraktować jako preludium do sagi Essenbecków, gdzie demony powoli nabierają kształtów. Martin nie kryje swoich skłonności pedofilskich, okraszonych wulgarnością niemieckiego kabaretu. Konstantin von Essenbeck ujawnia pogardę dla własnego syna i nienawiść względem lewicowego Herberta. Sophie von Essenbeck czerpie przyjemność z obnażania kochankowi swych makabrycznych pomysłów przejęcia władzy w rodzinie. Friederich rozsmakowuje się w obrazach zapowiedzianej krwi swych ofiar. Demony mają swoje twarze.

Niestety, akt drugi został potraktowany przez reżysera zbyt skrótowo , tracąc przede wszystkim w warstwie znaczeniowej. Zabrakło konsekwencji budowania napięcia scenicznego, historii poszczególnych postaci, a nawet zwykłego wyjaśnienia pominiętych scen (nie wiemy, w jakich okolicznościach ginie Konstantin, nie dowiadujemy się o Nocy Długich Noży ani o romansie Martina z kobietą). Dopisana scena z przesłuchania Elizabeth zasługuje na uwagę przez swoją klatkową powtarzalność, lecz kłóci się z przyjętą reżyserską wizją. Symboliczna cykliczność podczas przesłuchania nasuwa skojarzenia morderczych przesłuchań przez gestapo niewinnych ludzi, których systemowo łamano i uśmiercano w majestacie faszystowskiego prawa. Martin u Viscontiego "nabiera" powoli demonizmu, będąc początkowo marionetką w rękach Aschenbacha, później żywi się własnymi lękami i żądzami, ubranymi w mundur esesmana; Martin u Wiśniewskiego chodzi w cywilnym ubraniu, nie widać dokładnie zależności między nim i Aschenbachem, jest konsekwentny, lecz nie szatański.

Visconti opowiedział historię Essenbecków na tle konfliktu grup SA i SS w latach trzydziestych XX wieku, gdy Hitler dochodził do władzy, pokazał arystokratycznych sprzymierzeńców faszyzmu, chcących czerpać zyski z przemysłu zbrojeniowego; ukazał pełną demonizmu Sophie, która sterowała i niszczyła ludzi, rękoma jednych mordując drugich; pokazał jak marne jest życie ludzkie w obliczu totalitaryzmu; udowadniał, że jeden demon żywi się krwią innego. Wiśniewski nie podjął się zadania tak wielkiego. Rodzinny stół ginących członków rodu nie ocieka krwią, tylko pokazuje konflikt pokoleniowy ( Joachim senior musi umrzeć, bo nie umie dostosować się do realiów), konflikt interesów i poglądów.

Nie chodzi o zwykłe porównania do dzieła z 1969 roku. Akt twórczy wymaga dystansu do tekstu źródłowego, rodzi dylematy parafraz, adaptacji czy dokładnych przeniesień. Wiśniewski pokazał kilka wybitnych scen, natomiast zabrakło odwagi w materii uniwersalizacji przekazu. Zabrakło zatrzymania nad postaciami "dobierającymi się" do władzy. Kolejność obejmowania "tronu" po zamordowanym seniorze jest czytelna, ale nie uwypuklono łapczywości terminalnych dominatorów, nie wyróżniono jednego dyktatora (jak Aschenbach u Viscontiego, pozostałym, jak Konstantin, Sophie czy Martin wydaje się, że władają ), nie pokazano różnych skutków sięgania po władzę (jak np. szaleństwo Sophie) co skoncentrowałoby symbolikę przekazu.

Widać w "Zmierzchu bogów" wg Wiśniewskiego grę zespołową, która jednak traci energię w zetknięciu z nierównym tempem scen. Wyróżnić należy Mariusza Bonaszewskiego w roli Friedericha Bruckmana, za pokazanie uwikłań i zależności układów z kochanką, ambicji arystokratycznych w zetknięciu z mitem jedności rodu Essenbecków. Ewa Dałkowska nie zmierzyła się z rolą, choć miała tak wiele do wygrania. Marta Jankowska dostała szansę pokazania postaci Elizabeth podczas przesłuchania, grała przejmująco i wymownie. Piotr Domalewski pokazał "swojego" Martina, do końca zakompleksionego, młodzieńczo miękkiego w tak przeobrażeniowej roli. Największe wrażenie wywołał monologiem-spowiedzią, nawiązującą do "Biesów": obnażony i dramatycznie pozbawiony człowieczeństwa. Spektakl może i powinien się podobać, lecz nie wywołuje teatralnego entuzjazmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji