Artykuły

Dużo teatru - ale jakiego?

Od dłuższego już czasu zastanawiam się - czyżby krytyka teatru telewizji weszła u nas w nałóg? Faktem jest, że zarówno telewidzowie, jak i krytycy nie szczędzą uszczypliwości pod adresem pozycji artystycznych, tego do niedawna telewizyjnego tabu programowego; mówi się o przypadkowości i repertuarowej improwizacji, braku dalekosiężnej myśli programowej i skostnieniu form. Sporo w tym wszystkim emocji i sporo przekory, polegającej na chęci szargania niedawnych świętości, gdyby bowiem wyważyć argumenty, okazałoby się, że ani kiedyś nie było tak dobrze, ani teraz nie jest tak źle.

Weźmy choćby ostatni tydzień, zwykłą telewizyjną powszedniość programową.

Tydzień ze wszystkimi stałymi magazynami i cyklami, z najgłupszym chyba w historii naszej telewizji serialem "Geminus", z transmisjami w Wyścigu Pokoju. Teatr zajmował w owym sprawozdawczym tygodniu niemało miejsca: środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela, poniedziałek...

Aby nie być gołosłownym - rzecz ukonkretnijmy. Wrocław przygotował niezły spektakl według Arbuzowa pt. "Mój biedny Marik", rzecz z gatunku lubianego przez widzów - małego realizmu. Teatr gdańskiej telewizji wystąpił mniej fortunnie, choć z pozycją, która zyskała sobie niejaką sławę, zanim jeszcze została ujawniona na naszych małych ekranach. Scenariusz Janusza Wasylkowskiego pt. "Upalny dzień" został uprzednio zrealizowany przez BBC i nagrodzony w Monte Carlo; w naszej telewizji ta rozprawa o winie i karze, o żołnierzu i jego jeńcu otrzymała sprawną reżyserię Łastawieckiego i dobre wykonanie gdańskich aktorów, co jednak nie mogło naprawić wrażenia powierzchowności całego wywodu, stereotypowości argumentacji, banału sytuacji. I dalej - z Krakowa "Powsinogi beskidzkie" Zegadłowicza, ładne, serdeczne widowisko, z Warszawy - miła ramotka pt. "Baśka". I jeszcze z Warszawy "Kobra", wyjątkowej, jak na "Kobrę" jakości: Historia człowieka u nitowanego z Pawiaka, przez łańcuch ludzi dobrej woli ujęta została w ramy precyzyjnego scenariusza (Jerzy Janicki, podbudowana dobrą reżyserią (Andrzej Konic). No i wreszcie Witkacy - "W małym dworku" w reżyserii Zygmunta Hubnera. Ta sztuka, uważana za jedną z prostszych sztuk autora, mogła budzić obawy w repertuarze poniedziałkowego teatru. Na szczęście premierę poprzedziło słowo wstępne, na szczęście też reżyser trafił we właściwą tonację - dał rzecz stylową, żartobliwą, na granicy makabry. Pewno, percepcja sztuki nie jest łatwa, bo i sam autor niczym jej nie ułatwia, ale okazało się, że dobrze wystawiony Witkacy nie musi hyc trudny, nudny, niezrozumiały.

Tyle teatru. Dużo, zbyt dużo?... Rzecz zastanawiająca: telewizja pochłania wielką ilość materiału literackiego, wciąż trudniej jest programowcom układać repertuar, coraz mniejsza jest swoboda poruszania się w zasobach literatury polskiej i światowej, a przecież od lat niezmienna pozostaje zasada gospodarowania tymi ograniczonymi zasobami: dużo, coraz więcej. Czy zasada ta jest słuszna? Nie sądzę, żeby kryteria ilościowe w ogóle niosły być brane pod uwagę przy ocenie programów artystycznych Telewizja przeżywa widoczną inflację programów teatralnych - tych wieczornych okienek. Po prawdzie cały telewizyjny gmach jest nimi oszklony. A teatr codzienny powszednieje i mimo woli staje się papką programową, zamiast być przeżyciem intelektualnym i emocjonalnym, do którego trzeba się przygotować, na które warto znaleźć czas.

[Data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji