"Ptak" w Teatrze Aktora
Na chodniku przystanął przechodzień i spojrzał w górę. Na niebie ani chmurki, tylko słońce. Lecz on coś tam wypatruje, czemuś się przygląda, więc chyba coś widzi! Niebawem patrzą inni w tym samym kierunku, a po pewnej chwili - już tłum gapi się na niebo. I jeśli ten pierwszy przechodzień czy inny jakiś żartowniś powie, że dostrzega - o... tam, tam, tam! - dajmy na to: lecący "talerzyk", znajdą się tacy, którzy będą przysięgali, iż taki "talerzyk" z całą pewnością "istotnie widzieli". Będą także i tacy, którzy nie zauważą, nie poczują, jak im złodziej kieszonkowy gotówkę czy zegarek wyciągnie... Słowem, "zabawa" się uda.
Bohater Szaniawskiego w komedii "Ptak" zna się prawdopodobnie na takich kawałach i wie, że się zazwyczaj udają. Znalazłszy się w jakiejś zapadłej dziurze prowincjonalnej, młody człowiek, student, jak go określa autor, daje znać o sobie rozsyłając: na miasto afisze - odezwy:
OBYWATELE
Gdy po niedzielnym nabożeństwie wyjdziecie z kościoła, zgromadźcie się na rynku. Gdy zegar uderzy dwanaście razy, a z wieży zabrzmi głos hejnału, podnieście głowy wysoko.
Uważajcie! Wyleci wówczas ku niebu wielki, złocisty
PTAK
Żeby było wesoło!
Żeby było ładnie! Żeby wyleciał z mroku do błękitnego nieba i haftował się na błękicie, żeby w jego skrzydła uderzało słońce, a on żeby słońcu odpowiedział złotem;
Student jest synem zamożnego ojca, i stać go na wydatek, potrzebny do wypuszczenia afisza.
Zamieszkał wysoko na poddaszu, w mansardzie, bo stąd wypuści "ptaka". Ale urządził ładne wnętrze i sam jest ubrany "po domowemu", lecz elegancko i egzotycznie. Tak jakby się spodziewał, jakby wiedział niemal na pewno, że odwiedzać go będą obcy ludzie. Ba! Jak gdyby czekał na to... I słusznie! Ludzka ciekawość nie ma przecież hamulców. Ludzie będą chcieli zawczasu się dowiedzieć, co za ptak ma wylecieć "ku niebu", jaki to ptak: prawdziwy czy w przenośni? Bo i po co prawdziwy ptak miałby specjalnie jakoś wylatywać w górę?! Wszak to zwyczajna czynność ptaków. A szczególnie - po co zwoływać ludzi, by na ten wzlot patrzyli? Coś tu jest nie tak, jak zapowiada ów Student. Tu się święci coś innego... Lecz co?!
To pytanie, ta dręcząca ciekawość sprowadza do Studenta "piękną burmistrzankę". Rzeczywiście piękną i młodą panienkę. Jest pewna, że ma się stać coś nadzwyczajnego, i chce mu być w tym pomocną. W przeciwieństwie bowiem do swego ojca, burmistrza - osobnika niezwykłe zacofanego - jest spragniona nowości, zmian.
I oto widzimy, że zanim "wielki, złocisty ptak" wyleci; "do błękitnego nieba" - inny piękny "ptak" już wleciał na poddasze i wpadł w zastawione (umyślnie czy niechcąco - tego autor nie uzewnętrznia) nań sidła... małżeńskie..
Bo zważmy. Student widząc u siebie burmistrzankę nie pyta jej kto ona? Zna ją. Mówi wręcz: "piękna burmistrzanka!". Być może więc, że na jej przyjście właśnie czekał...
Burmistrzanka jest rozczarowana. Nie będzie, nie stanie się nic nadzwyczajnego! Miasto nie wyleci, jak myślała, w powietrze. Wylecieć ma, a następnie naprawdę wylatuje... ptak. Prawdziwy ptak. Może to jest zwykły gołąb lub coś w tym rodzaju, ona nie wie. Entuzjastyczne okrzyki na dole zdają się świadczyć, że ludziska "widzą" coś nadzwyczajnego. Burmistrzankę jednak to nie interesuje. Natomiast wzbudza jej zainteresowanie ten, do którego przyszła, gdyż "patrzy, jak dziecko, a każda kobieta ma w sobie coś macierzyńskiego..," No, i rzeczywiście - podobał się jej, a ona jemu, z czego zrodziła się miłość i postanowienie małżeństwa.
Zdumiony jest trochę Burmistrz widząc Studenta we fraku u siebie. Zgorszony, gdy słyszy, że ten przyszedł prosić o rękę jego córki. Ale poddaje się bez sprzeciwu, usłyszawszy, że i córka chce wyjść za mąż za Studenta. A więc zaręczyny i w ogóle robi się "wesoło" i "ładnie", tak jak zapowiadał Student w afiszu.
A przedtem... O, przedtem - w I akcie - dowiedzieli się widzowie wcale niewesołych rzeczy. Zebrani w gabinecie burmistrza, gdzie nawet kredensik z winkiem ma prawo obywatelstwa: burmistrz i radni miejscy, popijający to winko - to samolubne indywidua, nie dbające o interes mieszkańców miasta, traktujący ich jak najbardziej lekceważąco. Zacofani, zwłaszcza burmistrz, słyszeć nie chcą o żadnym postępie, o jakichkolwiek zmianach, choć konieczność tych zmian jest aż nadto widoczna. (Na przykład: głuchy jak pień Michałko jest trębaczem od hejnału i mimo skargi, że okropnie fałszuje, ma tym trębaczem pozostać). Słowem, jak się wyraził ktoś z obywateli, miasto należy albo wsadzić pod klucz, albo wysadzić w powietrze.
Otóż dzięki Studentowi ta alternatywa może odpaść. "Ptakiem" może się stać ten właśnie Student, bo przecież "spokrewniony" będzie z miastem, gdy weźmie ślub z burmistrzanką. Bardzo być może, że wpłynie na to, aby w mieście "było wesoło", aby "było ładnie".
Skrzypce, jak wiadomo, są pięknym instrumentem muzycznym, lecz pod warunkiem, że na nich gra wysokiej klasy skrzypek-wirtuoz. To samo można powiedzieć o "Ptaku" Szaniawskiego. Piękna to komedia - na skutek swej konturowości, na skutek tylko lekkiego zaznaczenia niektórych sytuacji czy stanów duchowych, ale jest niezwykle trudna do zagrania. Jeśli ją zagrać źle, będzie okropną piłą. Zagrana dobrze - staje się koncertem.
Taki właśnie koncert daje obecnie Teatr Aktora w Londynie pod dyrekcją Wojciecha Wojteckiego, który wyreżyserował i wystawił tę sztukę oraz kreuje w niej rolę główną.
Wystąpił z obsadą 11 osób, co w dzisiejszych czasach sztuk kilkuosobowych jest rzeczą niezwykłą i podkreślenia godną. A dobrał sobie doskonały zespół: A. Bożyński, S. Kostrzewski, M. Malicz, T. Faliszewski i W. Prus-Olszowski - w swych rolach tworzą typy jakby z "Klubu Pickwicka". Doskonali w każdym calu. Żywi, naturalni, najnaturalniejsi! R. Kiersnowski i Z. Rewkowski: to typy w innym rodzaju, lecz również doskonali. (A propos Kiersnowskiego. Nareszcie zobaczyliśmy, jak wygląda komunista Sendorek). J. Bzowski - świetny, jak zawsze. K. Sulimirska - przemiła.
Prześlicznie wypada para amantów: K. Dygat i W. Wojtecki. Ona - młoda, elegancka, piękna niewiasta; on - młodzieńczo wyglądający, pewien, umiaru, delikatności, dyskrecji, dobrze ułożony "młody człowiek".
Rozkosznym duetem miłosnym jest scena ostatnia II aktu, kończąca się dyskretnym ruchem młodych ku sobie, zatrzymanym tuż - tuż przy granicy scen miłosnych. Nie padają sobie w objęcia... Olśnieni uczuciem, które wybucha, urzeczeni nawzajem, zastygają w bezruchu...
Reżyseria - żadnej: przesady i żadnych niedociągnięć!
Dekoracje - J. Smosarskiego - b. ładne i pomysłowe. Zwłaszcza ładnie wyglądają kamienice na rynku, widziane przez zalane deszczem okno. Sztuka niezawodnie będzie się cieszyła dużym powodzeniem.