Artykuły

"Świeca na wietrze" sztuka Sołżenicyna w Teatrze ZASP-u w Londynie

"Jestem szczęśliwy, że nasze­mu Teatrowi Polskiemu w Lon­dynie przypadła w udziale pierw­sza realizacja sceniczna sztuki Aleksandra Sołżenicyna" - na­pisał Kielanowski w programie przedstawienia. Chciałbym do te­go uczucia zadowolenia i radości ("jestem szczęśliwy") dodać jesz­cze uczucie dumy. Sołżenicyn za­jął w literaturze współczesnej miejsce bardzo wysokie; czy spowodowały to artystyczne walory jego prozy, czy też - jak przy­puszcza Łobodowski - raczej okoliczności pozaliterackie: jego heroiczny charakter (przy og­romnym oczywiście talencie pisar­skim) - to w tej chwili jest dla mnie obojętne. Tak czy owak, jest dziś pisarzem o największym cię­żarze gatunkowym, jedynym o bezspornie światowej sławie. Fakt że pierwszą na całym świecie premierę teatralną Sołżenicyna dał polski teatr emigracyjny (w jakże trudnych pracujący warun­kach - i jak ubogi!) - jest wy­darzeniem wybiegającym daleko (i - śmiało) poza opłotki nasze­go "Ogniska". Zostanie to zano­towane nie tylko przez przyszłych historyków naszej emigracji ale wejdzie, przy nazwisku Sołżeni­cyna, do historii literatury dru­giej połowy wieku dwudziestego. Ma więc, poza artystycznym, tak­że znaczenie polityczne; dla przyszłych mianowicie stosun­ków polsko-rosyjskich ... Takie wydarzenia liczą się w histo­rii narodów.

Gdy szedłem na przedstawienie, przyznam szczerze, miotały mną wątpliwości. W ocenie Sołżenicy­na jako pisarza (od strony rzemiosła) skłaniałem się raczej w stronę Łobodowskiego. Forma sceniczna, najtrudniejsza ze wszy­stkich, wymaga specjalnego talen­tu. Można być świetnym narra­torem a zgubić się w dialogu scenicznym, bo w teatrze nie wy­starczy opowiadać, musi się jed­nocześnie coś dziać... Dlatego prozaicy, czyli opowiadacze, rzad­ko tylko są dobrymi autorami scenicznymi. Poza "Przepiórecz­ką" żadna właściwie ze sztuk Że­romskiego ("Turoń", "Ponad śnieg ...") nie wytrzymała próby czasu. Obawiałem się że Sołżeni­cyn, zwłaszcza przy jego skłon­ności do moralizowania, napisze sztukę rezonerską - i przewali się być może już po paru kwe­stiach. Cóż za radosne rozczaro­wanie! "Świeca na wietrze" jest sztuką znakomicie skomponowa­ną, pełną akcji (tego właśnie "dziania się"), o świetnie posta­wionych rolach, z których każda ma jakąś szczególną własną pointę - pełną niespodzianek, da­jącą szerokie pole dla popisu ak­torów, a widzom dostarczającą wzruszeń i tematu do myślenia. Sołżenicyn-dramaturg dorównuje Sołżenicynowi-prozaikowi, kto wie, może go nawet przewyższa. Muszę zrewidować mój sąd o nim (ukształtowany pod wpływam Łobodowskiego) bo przecież w tej "Świecy" nie odgrywają roli żad­ne "okoliczności uboczne"; chwy­ta nas za serce sam tekst, sama kompozycja, a więc wartości ści­śle artystyczne. Jak gdyby prag­nąc podkreślić odmienność "Świecy na wietrze" od wszyst­kiego, co dotąd napisał, Sołżenicyn zaznacza (na afiszu) że sztu­ka "dzieje się w nieokreślonym kraju i w niesprecyzowanym cza­sie" i porusza "moralne proble­my społeczeństw na wysokim stopniu cywilizacji, tak kapitali­stycznych jak socjalistycznych"... Czyli, że "dzieje się" wszędzie w naszym współczesnym świecie. Nie będę streszczał tekstu - to trzeba zobaczyć.

Aktorzy: istny koncert! Para pierwszych skrzypiec: Viola Hola i Marian Gamski. Młodziutką Violę znamy rzec by się chciało od dziecka, bo rozpoczynała w młodocianej "Syrenie" - to bar­dzo uzdolniona aktorka.

Trudną rolę szlachetnej córki egoistycznego ojca, na której bio­fizycy dokonują eksperymentu przemiany osobowości - zagrała z tą iskrą Bożą, po której się poznaje talent. Ą ponieważ na scenie następuje przemiana jej osobowości (a następnie powrót do psychiki pierwotnej) więc są to właściwie dwie, a może nawet trzy role. By temu podołać trze­ba prócz talentu wybitnej inte­ligencji i - intuicji. To dziecko (druga Jadzia Andrzejewska) wszystkie te dary posiada.

Mariana Gamskiego dotąd w Londynie nie znaliśmy. Zdaje się że niedawno przyjechał z kraju. Nasi aktorzy, z górą od stulecia należą do najwyższej klasy euro­pejskiej. Wojna i wszystkie kataklizmy z nią związane nic w tym nie zmieniły: teatr powojen­ny w Polsce dorównuje pod wzglę­dem aktorskim najlepszym osiąg­nięciom sprzed 1939 roku - a uzyskał szerszą bazę i jest lepiej uposażony. Gamski, którego ka­riery w kraju nie znam, jest aktorem dojrzałym, umiejącym wczuć się w rolę, operuje - jeżeli można się tak wyrazić - ca­łym sobą (a więc i głosem) w sposób bezbłędny. Jego Alex, mło­dy biolog, eks-żołnierz i eks-łagiernik (rola jest jak gdyby auto­biografią Sołżenicyna - i jest także ucharakteryzowany na nie­go) - zjednał sobie londyńskich widzów od pierwszego wejścia na scenę. Kielanowski to szczęściarz! Wciąż do niego dołącza jakiś wy­bitny talent. (Przed paroma mie­siącami Jarosz!).

Trzecią rolą zasługującą na osobne omówienie jest egoistyczny muzyk, profesor Craig, ojciec koryfeuszki przedstawienia (Violi). Gra go Ratschka - znakomicie. Zresztą to rola, jakby dla niego napisana. (To się tak mówi; dla dobrego aktora niezmiernie dużo ról jest jak gdyby "napisa­nych").

Oleksowicz - dyrektor labora­torium, kolega i przyjaciel Alexa (chociaż jego odwrotność), rów­nież biolog, eks-żołnierz i eks-łagiernik, ale o odmiennym sto­sunku do życia - grał ze swo­bodą, lekko - co nie zacierało jednak dramatu osobistego roz­grywającego się także w jego ży­ciu, lecz go nawet potęgowało. To nie byle jaka rola, Oleksowicz jej podołał.

Pozostałą obsadę mogę wymie­nić tylko sumarycznie, w tej chy­ba kolejności: Marta Smolińska - asystentka dyrektora laborato­rium, i jego kochanka (bardzo dobrze postawiona rola i - co za plecy!); rolę tę gra na zmia­nę Rula Łubieńska. Dalej - Zofia Conrad, kochliwa trzecia żona profesora Craiga. Michał Kiersnowski - "uleczony pac­jent", entuzjasta eksperymentów biologicznych, Zbigniew Yourievski w roli generała, "protektora nauk" i jednocześnie wysokiego funkcjonariusza policji bezpieczeństwa (orvellowska komplika­cja) - bardzo dobry; Jan Mu­rzynowski - jeden z lekarzy w laboratorium, Roman Kisiel i Bo­gusław Kucharek - asystenci w laboratorium, Janina Jakóbówna - "ciotka", uosabiająca chyba starą prawosławną Rosję (bardzo dramatyczna - można o niej po­wiedzieć to samo, co o Ratschce) - wreszcie adept sceniczny Ja­nek Szymański w roli nastolatka, syna profesora Craiga (z trzecie­go małżeństwa). Wszyscy na po­ziomie.

Jerzy Stocki, scenograf, opra­wił przedstawienie w pomysłowe ultranowoczesne elementy deko­racyjne, Jan Smosarski ukształ­tował przestrzeń sceniczną. An­drzej Dudek wykonał piękne solo na wiolonczeli, a Feliks Stawiń­ski dbał jak zwykle o światła i efekty dźwiękowe. Fotografie, bę­dące jednym z integralnych ele­mentów scenografii Stockiego, wykonał p. S. Ćwirko-Godycki.

Inscenizatorem, reżyserem i ini­cjatorem przedstawienia jest Leo­pold Kielanowski. "Debiut sceni­czny" Sołżenicyna może zaliczyć do swoich osiągnięć najwyższych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji