Artykuły

Gombrowicz do śmiechu

Dla widzów olsztyńskich, którzy przed laty, w 1976, widzieli w teatrze olsztyńskim "Iwonę, księżniczkę Burgunda", a ostatnio "Ślub", obie inscenizacje przygotowane przez młodych, niecierpliwych i rozpieranych przez ambicje reżyserów, a ponadto obejrzeli również "Bankiet" Pantomimy Olsztyńskiej, zrealizowany na podstawie opowiadania Gombrowicza, spotkanie z warszawskim przedstawieniem "Iwony, księżniczki Burgunda" z Teatru Powszechnego mogło spowodować szok.

I nie dlatego, że (relatywnie rzecz biorąc) tamte były gorsze lub poprawne, a to obejrzane ostatnio znakomite. Przede wszystkim dlatego, że inne. Widzowie poznali po prostu innego Gombrowicza. W wydaniu młodych reżyserów, chętnie przyjmujących w pracy pozycję na klęczkach, teatralny Gombrowicz mógł się wydać dziwnym nudziarzem i awangardowym szamanem, wciskającym nam jakąś prawdę o świecie, której nie jesteśmy w stanie pojąć.

Nagle okazało się, że z tekstu Gombrowicza można zrobić coś innego. Potrzebę takiego innego, prostego, bezpośredniego przekazywania słów i intencji dostrzegał pod koniec życia sam pisarz wyznając: "...skłonny jestem przypuścić, że mam jakiegoś pecha, dzięki któremu to, co najprostsze, najwyraźniejsze w moich utworach jest odbierane w sposób najbardziej fantastyczny i dzisiaj jeszcze zdarza mi się czytać recenzje z "Iwony", w których mowa, że to satyra polityczna na reżim komunistyczny w Polsce, że Iwona jest Polską, czy też wolnością, lub że to satyra na monarchię".

Zygmunt Hubner spojrzał na "Iwonę..." tak, jak życzył sobie autor, bardziej od strony biologii, niż od strony socjologii. Zrobił znakomite przedstawienie komediowe, pełne absurdów, groteski, parodii, aluzyjek, przedrzeźniania, ironii fani co tam kto jeszcze sobie zażyczy. Z każdego słowa i z każdej sytuacji wydobył wszystko, co było do wydobycia.

W komediowym żywiole nie zgubił tego, co najważniejsze - istoty literatury Gombrowicza. Przedstawienie ukazywało potęgę zniewalającej formy, kształtu, kostiumu z jednej strony oraz bezradność i bezbronność jednostki innej niż otaczający świat z drugiej strony. Ze spotkania dwóch struktur, jednej rozbudowanej ilościowo i jakościowo oraz drugiej samotnej, ogłupiałej od presji, wynikają nie uczone wnioski i refleksje, gotowe na to, aby je analizować na uniwersytetach, ale wynika po prostu humor.

Groteskowy dwór nie może poradzić sobie z jedną dziewczyną, ponieważ dwór jest sztuczny, głupi, nadęty, próżny, a dziewczyna jest prosta i naturalna. Z konfliktu dwóch światów może wynikać płacz, ale może też wynikać śmiech. Lepiej śmiejmy się z tego.

Warszawskie przedstawienie "Iwony..." nie byłoby takie, jakie jest, gdyby nie aktorzy, a szczególnie jeden - Zbigniew Zapasiewicz w roli króla Ignacego. To, co wyczynia ten artysta, przechodzi ludzkie pojęcie. Najdrobniejsza sytuacja urasta u niego do rozmiarów oddzielnej etiudy teatralnej. Wraz z latkami emploi artysty podlega interesującym przeobrażeniom. W roli króla Ignacego staje się on śmiesznym safandułą, ciągle nie wyczuwającym absurdałności pełnionego zawodu monarchy, rozkoszującym się nadal zmysłowymi przywilejami i abstraktem danej mu wielkości władcy.

A ma do pomocy Zapasiewicz partnerów doświadczonych i początkujących, a wszyscy oni u boku lidera i pod ręką fachowego reżysera realizują znakomicie główny cel widowiska - zabawić widza.

A więc królową gra Mirosława Dubrawska, a świetnego Szambelana Mariusz Benoit. Iwoną jest Daria Trafankowska, żywiołowym księciem Filipem Aleksander Machalica, a kapitalnym lokajem Walentyn Zygmunt Sierakowski.

Bohaterem kilku spotkań z warszawską "Iwoną..." była publiczność. Jeszcze raz, chociaż ostatnio nie za często, sprawdziła się stara prawda, że każda publiczność musi zostać porwana dobrą robotą teatralną. Reakcje publiczności były żywiołowe, spontaniczne, niczym nie skrępowane. Wielokrotnie wybuchały oklaski i salwy śmiechu. Na koniec nikt nie wstawał, żeby urządzać manifestacje ku czci, nie czołgano się plackiem przed szóstym wieszczem... Widzowie naśmiali się, ndklaskali i uradowani wrócili do domu. Przekonali się, że wielki pisarz Gombrowicz, którego kochać trzeba, bo wielkim, był, to także ludzki autor dla każdego, do śmiechu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji