Artykuły

Gombrowicz nieseminaryjny

Już pierwsza scena dobrze zapowiada, jakie to będzie. Świąteczne miejsce przechadzek jakby się zrodziło w wyobraźni niedzielnego malarza. Takie i radosne, kolorowe, i śmieszne, i jakieś takie nieodpowiedzialne, coś nie całkiem... No a jak się objawia kolorowa limuzyna (model sprzed 50 lat, takie wozy, jak pamiętają starzy, montowały na licencji General Motors Zakłady Mechaniczne Lilpop, Rau i Loewenstein w Warszawie), a w limuzynie król Ignacy, królowa Małgorzata, panowie i damy dworu, a jak to się wszystko przemieszcza z niewymuszoną elegancją w przód i w tył, a podstawiony żebrak udaje ludność wystawioną na dobrodziejstwa Najjaśniejszego Pana, no i te odzywki, powiedzenia głupawe, dowcipaski, ale dworskie, urzędowo - żartobliwe, ważne, bo od monarchy idące, i jak widzimy ten cały ruch, słyszymy te przymilne pogadywania, to już się czujemy tak i absurdalnie, i konkretnie, z taką się czujemy konkretną absurdalnością spoufaleni.

A kręci się wszystko wokoło monumentalnej, monarszej absurdalności Króla Ignacego. Król jest królem, on tu najważniejszy, cóż w tym dziwnego? Król Ignacy wszelako, podnosząc wszystko wzwyż, nadając swoją osobą sens, ciągnie przecież i w dół coś w nim rozsadzającegoz dezorganizacja jakaś w tej jego władczej nobliwości, dwuznaczny jest Król Ignacy, dwoisty może i wieloisty... I przypomina, kogoś przypomina, wydaje się, jakby miał kogoś przypominać i widzowie z długą, historyczną pamięcią (mam taką z racji lat przeżytych) widzą w nim nagle coś z pewnego bardzo znanego aktora, coś z literata jednego, poety i intelektualisty, także już jak i tamten aktor zmarłego. Aktor i poeta, udawacz i intelektualista, to jeden prześwituje, to drugi, w geście, w twarzy, w powadze, w jakimś udawaniu niezmiernie dogłębnym i konkretnym.

Taka będzie "Iwona" w Teatrze Powszechnym do końca. Karuzelowo obracająca się razem z Królem Ignacym, przypominająca, czy też przedrzeźniająca powagę kronik królewskich, historycznych, ale i pełna różności psychologicznych, realistycznych motywacji w sytuacjach paradoksalnych, mądrości co chwila degradowanej, kwestionowanej, z głupia frant przemądra albo błazeńska, chichotliwa parodia tragedii czynu nie spełnionego - jak oni idą po kolei krokiem Kordiana, carobójcy nieudanego, żeby zamordować Iwonę! - a wszystko podnosi się, czyli opada ku "rozbestwieniu, dzikości, głupocie, nonsensowi" zakończenia. W tej optyce, w jakiej pokazał "Iwonę" Zygmunt Hubner, to zapis osobliwej, absurdalnej perypetii Króla Ignacego, gdy mu książę następca tronu popełnił ekstrawaganckie zaręczyny - no a z ekstrawagancji, nonsensu, głupoty, musi w takim miejscu, jak dwór Ignacego, dojść do rozbestwienia i dzikości, i do niesmacznej konieczności wykończenia postronnej na dworze monarszym Iwony. To nie jest już utwór o Księciu Filipie i jego zdziwaczałym pomyśle narzeczeńskim, nie jest ito także problemowy utwór o egzystencjalnej obecności innych, bo oni są nie tylko obok. ale wchodzą w nas, nie, to nie jest sceniczny przykład Gombrowiezowskiej antropologii, to perspektywa dużej, dwuznacznej zabawy ani komedia tylko, ani - sama farsa, coś jeszcze innego, zabawna i bezczelna zuchwałość, "mopsowanie", żeby to określić doskonale nieprecyzyjnym terminem Gombrowicza.

Takiego widzenia "Iwony" reżyser, oczywiście, nie wymyślił sobie dowolnie, on to wykrył w tekście, wyciągnął, ustawił królewską familię w perspektywie kolorowego, patetycznie farsowego rozbestwienia i absurdu. Ale tak się zwykle "Iwony" nie interpretuje, to znaczy, nie aż tak ostro i komediowa, bo jak się już w ogóle "Iwonę" interpretuje, jak się przekazuje i wykłada zawartą tam analizę relacji człowieka wobec człowieka, no to już absurd nabiera powagi, rozbestwienie jest krytycznym, gorszącym przykładem złych zachowań, jest to już utwór o roli konwencji, o deformacji człowieka przez człowieka, o agresji i reakcjach obronnych, to już jest całkiem serio traktat o zachowaniach. Taki traktat można omawiać na uniwersyteckim seminarium, a w aberacjach, malarstwie, w tym całym rozbestwionym mopsowaniu zobaczyć można doskonały materiał dowodowy dla teorii, dla systemu, dla wiedzy Mistrza o naszej ułomnej naturze. Ale jakimże materiałem dowodowym i do czego jest Zapasiewicz jako Król Ignacy? Jest za dobry, żeby czegokolwiek dowodził. Na "Iwonie" w Teatrze Powszechnym nie należy się uczyć Gombrowicza. Bawić się nim trzeba, inhalować, odświeżać, rozbestwiać, trenować wyższość wobec niższości!, podciągać się do monumentalnej naturalności Króla Ignacego, przeglądać się w dostojeństwie rozlazłym Królowej Małgorzaty, w niezawodnej inteligencji zdziwaczałego Szambelana... Oczywiście, to także Gombrowicz, tylko Gombrowicz, ale, jak słuchając tego przedstawienia powiedziała znakomita moja przyjaciółka: sporo tu bystrych myśli i dobrych powiedzeń, ale znam to z innych utworów, w lepszych wersjach. "Iwona" nie może zastąpić lektury powieści, a tym bardziej "Dziennika". Ale i "Iwony" nie ma potrzeby traktować jako przyczynka do ogólnej wiedzy o Gombrowiczu. A szczególnie w teatrze tak nie należy.

Granie Gombrowicza bez "gombrowiczologii" nie jest łatwe. Na reżysera, aktorów, na bardziej oczytanych widzów wywiera nacisk wielka renoma pisarza, obszerna wiedza o nim, książki i rozprawy, na odbiorcę Gombrowicza poszczególnego wywiera potężny nacisk Gombrowicz ogólny, obiegowa wersja tego, czym on był dla nas, dla literatury światowej, jak bardzo po nowemu zobaczył człowieka w jego uzależnieniu i jak bardzo odważnie i bez naiwnych samozakłamań drążył problem osobniczej samofoytności. Za zamysł, sam, żeby "Iwonę" postawić przed widzami bez interpretacyjnej erudycji,, bez systemowego kontekstu, żeby to była sceniczna całość bez odsyłaczy, za to reżyserowi uznanie. Istniała niegdyś gatunkowa specyfikacja: "żart sceniczny". No i dostaliśmy coś na podobieństwo tego - ale i na niepodobieństwo - taki oto "absurd sceniczny", zuchwalstwo pełne parodii, ironii i znaczeń o trudnej do określenia głębi. W tej wersji inie tylko osoba Iwony jest trudna do przeniknięcia. Frzedziwnością otoczony jest Ignacy i jego cały dwór, gadulstwo Księcia Filipa równie go dobrze chroni przed irozumowym wyjaśnieniem, jak całkowita niemożność przekazywania czegokolwiek przez jego narzeczoną. Spróbujcie po przedstawieniu Hubnera wypunktować, że idzie o taki to a taki problem i że autor chce nas pouczyć ułożonymi przez siebie przykładami. Nie, reżyser ani widzów nie potraktował jak seminarzystów, ani nie zrobił bryku z Gombrowicza.

Inna rzecz, a z okazji pochwały reżysera właśnie trzeba o to zapytać, co by było na scenie, gdyby książę Filip a także jego kompani i całe to - tałatajstwo dworskie, gdyby to wszystko było równie gęsto unurzane; w patetycznym, rozlewnym absurdzie? Bo teraz to jest tak, że Król Ignacy jakby pociągnął za sobą w sferę swej dwuznacznej wspaniałości i patetycznej bzdury, część tylko otoczenia: swą żonę, godną podziwu w wylewach grafomania, pruderyjnej zmysłowości, w objawianiu ukrytych instynktów - Mirosława Dubrawska jest przejmująco, dwuznacznie zabawna. Jeszcze bodaj bliższym od żony towarzyszem duchowym monarchy jest jego Szambełan (Mariusz Benoia, wcielenie absurdalnego rozbestwienia, czystej nonsensowności zachowań jakichkolwiek, bo wszystko, co ten rozważny urzędnik robi, jest równie usłużne, doraźne, bez konsekwencji, doskonale wykończone, z pustym gestem, z poczuciem formy (mówię o Szambelanie, ale także o Mariuszu Benoit). Z postaci społecznie niższych jeszcze lokaj Walenty (Zygmunt Sierakowski) wypełniony jest zawiesistą treścią absurdu, jest beznadziejny poważnie, monumentalnie (w wymiarach monumentalizmu lokajskiego). Inaczej z Księciem Filipem (Aleksander Machalica). To jakby ostry, precyzyjny obrys roIi, oznaczenie zachowań, plastycznie i ze sprawnością ruchową okazany plan roli, ale bez wypełnienia, bez tego nadzienia, farszu, bez biologicznego rezonansu. Ile tu celowego usunięcia roli Księcia na plan drugi i oddanie centralnego miejsca Królowi? Ile zaś w tym żywiołowości, naturalnej dominacji aktorskiej Zbigniewa Zapasiewicza? i co by było, gdyby zmysłowa konkretność wraz z komediową erupcją absurdu - a taka była rola Zapasiewicza, taka rola Dubrawskiej - konsekwentnie charakteryzowała całość zespołu?

Wykluczam żywiołowość. Zapasiewicz realizuje w sposób mistrzowski tę samą, jak sądzę, koncepcję, jaka porusza całość tej gry. I widać to w grze Dubrawskiej, Benoit, a także i innych, jak w świetnym epizodzie Wiesławy Mazurkiewicz (Ciotka Iwony), ba, sama Iwona (Daria Trafankowska), niezmiernie trudna do wyrazistego poprowadzenia roiła, to przecież także nie problemowa abstrakcja, to nie jakieś alegoryczne wyobrażenie dekompozycji w świecie konwencjonalnie skomponowanym, ale jeżeli trafnie odebrałem tę minimalną od niej idącą liczbę sygnałów (ale nie są to słabe sygnały!) - to żywa, nieruchawa, naładowana wewnętrznie emocjami, ogłupiona sytuacją absurdalność. Iwona nie jest znakiem jakiejś uniwersalnej zasady - jest taka, jaka jest. Przedstawienie Hubnera nie jest kombinacją znaków, ilustrujących Gombrowiczowską teorię sytuacji międzyludzkich- to zespół działań o cechach brawurowego abwysurdu. Takie widzenie obowiązuje wszystkich, nie ma dwu koncepcji gry, tyle tylko - i to słabsza strona tego wielce ciekawego, odkrywczego widowiska - że trudny bardzo plan gry nie jest wykonany w pełni na założonym poziomie, łatwo go rekonstruować, domyśleć się z kolejnych sytuacji, ale jednolitości razem nie ma, partie gęste od materii aktorskiej sąsiadują z reżyserskim szkicem rozwiązań.

Warto też sobie uzmysłowić, że jak u Hubnera Gombrowicz, autor zdegradowany w swej seminaryjno-uniwersytećkiej powadze, podany na surowo i bez intelektualnych przypraw, Gombrowicz zmysłowy, absurdalny, hałaśliwy, parodystyczny, nieodpowiedzialny, ten Gombrowicz może nie tak wiele mówić o swych pomysłach intelektualnych (znamy go z innych utworów, w lepszych wersjach), ale jakże wiele pokazuje kipiącej absurdem prawdy o naturze naszego życia! Monumentalna bezsensowność - to my. Zwariowane pomysły z żenującym ciągiem dalszym - to my. Naturalne wybuchy grafomanii, niezdrowa ciekawość okropieństw, babranie się w intrygach śmiesznych o tragicznym zakończeniu - to przecież obszerna jak życie strefa naszych dwuznacznych, podejrzanych doświadczeń osobniczych i stadnych. Absurd ciągnie nas nie dlatego, że kochamy egzotykę i dalekie podróże w nieznane, to nie wspinanie się na szczyty, "Im kawał bardziej w prostocie swej nieskomplikowany - mówi Król Ignacy - tym większą mi sprawia uciechę". A Szambelan potwierdza: "Nic tak nie odmładza jak prawdziwie niedorzeczny kawał".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji