Artykuły

Zawzięta trzynastka

Zawsze miałem słabość do filmu "Parszywa dwunastka" o grupie straceńców i wyrzutków, którym wojna daje drugą szansę na nowe życie. Dlatego ile razy próbuję wypisać sobie nazwiska młodych artystów, z którymi wiążę nadzieje na nowy sezon, zawsze wychodzi mi koło tuzina talentów. Takich, którzy są w uderzeniu i dobrze rokują - pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Jednym zdarzył się ostry zakręt w karierze, inni zaczynają jej pierwszy etap. To debiutanci na dorobku albo 20- i 30-latkowie przełamujący kryzys i niemożność. Warto im kibicować, warto śledzić ich drogę. Są pełni pasji i bardzo zawzięci w pragnieniu mówienia wreszcie tylko za siebie

Reżyserzy:

1. Barbara Wysocka [na zdjęciu]

Aktorka, która staje się reżyserką. Przez parę ostatnich lat najjaśniejszy punkt teatru Michała Zadary. Teraz pracuje już na własny rachunek. Po fenomenalnej "Klątwie" przygotowała w tym sezonie dwa pełnowymiarowe spektakle i jedną akcję-performance z okazji rocznicy 4 czerwca. W "Pijakach" Bohomolca kpiła z polskiej afirmacji alkoholowej euforii i dwuznaczności teatru, który na trzeźwo mierzy się z pijanymi problemami. W "Kasparze" Handtkego rozkładała hermetyczny tekst na cząstki elementarne, szukała sensu, sytuacji, emocji. Po drodze zdążyła zagrać Oleńkę Bilewiczównę w "Trylogii" Klaty. Podobno długo walczyła o tę rolę i raczej nie dlatego, żeby zaliczyć występ u modnego reżysera, ile z chęci podpatrzenia od środka, jak Klata miażdży klasykę, jak ją ożywia, jak z niej drwi i ocala w tej samej chwili Uczyła się od niego, jak kiedyś u Armina Petrasa. Teatr Wysockiej jest jednak na razie logiczną kontynuacją wspólnych poszukiwań z Zadarą. Ona też otwiera sceniczne światy sytuacyjnym wytrychem, walczy ze słowem i o słowo. Chyba nie lubi świadomego bałaganiarstwa Zadary i nie rezygnuje z psychologii, nawet jeśli do-kopuje się do niej z aktorami od bardzo dziwnej strony.

Zawodowa podwójność Wysockiej dobrze wróży polskiej reżyserii. Bo oto pojawił się ktoś, kto może po Hanuszkiewiczu i Grabowskim przejąć badania nad statusem grającego reżysera. Wysocka jako reżyser-aktor już dysponuje rzadką nadświadomością, niby gra, niby jest w samym środku, a wszystko obserwuje: siebie samą również.

Zobaczymy, co będzie, jak zacznie się sama obsadzać.

2. Łukasz Witt-Michałowski Też aktor i reżyser. Przez pięć lat grywał małe rólki w zakopiańskim Teatrze Witkacego. Obecnie szef lubelskiej sceny In Vitro. Jego dwie premiery - "Pool no water" Ravenhilla i "Ostatni taki ojciec" Pałygi właściwie nic nie łączy. Pierwsza to próba rozpisania problemu, czy istnieją granice sztuki, na konstelację starych aktorów. Druga analizuje w planach realistycznych i symbolicznych kwestię ojcostwa jako daru i przekleństwa zarazem. Kolejne spektakle Witt-Michałowskiego trzeba traktować jak zamknięte projekty. Była kiedyś "Lizystrata" z więźniami, była etiuda po Jedwabnem. Koniec kropka, reżyser jest już gdzie indziej, uwodzi go nowy temat. Witt-Michałowski z premedytacją włazi w różne estetyki. Dodaje do siebie elementy i strategie teatru offowego i zawodowego. I chyba tak jak Andrzej Dziuk wierzy, że prawdziwa artystyczna wolność jest tylko pomiędzy.

3. Marcin Wierzchowski

Rozpędzał się bardzo długo. Pierwsze lata po szkole to było bardziej przypatrywanie się mistrzom i rówieśnikom niż mocne uderzenie z własną rewolucyjną estetyką. Wierzchowski fascynował się Nekrosiusem, sprawdzał, czy smakuje mu Witkacy ("Pragmatyści"), antyczni Grecy ("Medea"), próbował obyczajowego skandalu ("Justyna" i "Idiotki"). Ale dopiero ten sezon zrobił z tego wiecznego studenta (zawsze kojarzył mi się z Pietią Trofimowem z "Wiśniowego sadu") artystę, który już wie, co i jak mówić. Najpierw był eksperyment ze stand up comedy i monologiem - prowokacją Iwony Głowińskiej ("Lubię być zabijana"), potem monumentalny projekt i spektakl "Supernowa. Rekonstrukcja" w Łaźni Nowej. Ciekawy od strony literackiej (Wierzchowski nie tylko napisał własny społeczny dramat, ale też obudował go futurystyczną wizją świata w roku 3209). Przybrał pseudonim i jako węgierski reżyser zapowiedział swoje samobójstwo we wrześniu bieżącego roku. Rozmawiałem o tym ekscesie z innym sławnym Węgrem, Arpadem Schillingiem. Schilling powiedział, że o wiele lepszym rozwiązaniem jest inscenizacja w Polsce w języku oryginału liryków Sandora Petófiego. Samobójstwo nawet na Węgrzech niejedno ma imię.

4. Igor Gorzkowski

Za chwilę Gorzkowskiemu stuknie 40. A jednak umieszczenie go w tym rankingu nadziei ma głęboki sens. Bo Gorzkowski jako reżyser jest zawsze miody, pracuje we własnym niespiesznym rytmie, mam poczucie, że każdym nowym spektaklem znowu debiutuje. I choć niby estetyka i ludzie ci sami, zawsze jest w jego przedstawieniach zdumiewająca świeżość. Jakby Gorzkowski zakładał do pracy nowe, świeżo kupione lub zachachmęcone na cmentarzu oczy. Jego autorski spektakl "Ukryj mnie w gałęziach drzew" firmowany jak większość jego prac przez Studio Teatralne Koło był próbą stworzenia klimatów czechowowsko-pinterowskich. Oparta na prozie Pielewina "Żółta strzała"

urzekała nie tylko kapitalnym aktorstwem, ale również efektem podróży w miejscu wagonu kolejowego. Bo Gorzkowski umie pracować z aktorami, potrafi zaprosić ich do własnego świata. I jak każdy niezależny reżyser umie zrobić teatr prawie z niczego.

Aktorki;

5. Anna Gorajska i Natalia Kalita

No, takie wejście w zawód można sobie tylko wymarzyć. "Versus" oparty na "W dżungli miast" Brechta i tekstach Barthesa Radosława Rychcika szokował skalą odwagi dwóch studentek z krakowskiej szkoły. Gorajska i Kalita absolutnie uprzedmiotowiły się na scenie, zmieniły w dwie plastikowe diwy tanich rozkoszy. Wszystko to bez cienia wstydu, ale za to z wiarą, że aktor jest przede wszystkim ciałem: ludzką maszyną, która furkocze w przestrzeni gry. Nie wiem, kim bardziej były w tym spektaklu: elastycznymi nieletnimi gimnastyczkami z Chin, zapiętymi po samą szyję pornoaktorkami czy nagimi śpiewaczkami od stuningowanego Ionesco. Widziałem jej jeszcze w szkolnym dyplomie, w "Ekspozycjonistach", gdzie grały ożywające w muzeum beckettopodobne figury. Frapuje napięcie, jakie rodzi się między nimi, kiedy są obok siebie na scenie. Bo jedna dopełnia drugą, bo ciało jednej odpowiada drugiej w zaskakujący sposób. Szkoda, że dziewczyński duet się rozpadł, tak jak niedawno rozdzieliły się też inne panie - Ojrzyńska i Drozda. Kalita kręci się w przedsionku Starego Teatru, Gorajska próbuje w Ateneum. Ich przypadek daję pod rozwagę wszystkim młodym artystom. Choć na ich roku były i atrakcyjniejsze dziewczyny, i lepsze aktorki, na razie tylko one miały pomysł na siebie.

6. Katarzyna Tadeusz

Tancerka i aktorka od Passiniego. Absolwentka gardzienickiej Akademii Teatralnej. Niby od ośmiu lat pojawia się w różnych projektach, a ciągle jest w niej zdumiewająca dziecięcość i tajemnica. Ona zawsze tańczy i gra jak za matową szybą. Jakby chowała się od razu na drugim planie, za własną nieśmiałością i kruchością. We "Wszystkich rodzajach śmierci" była duchem dziewczyny, która zmarła bohaterowi transplantologowi na stole operacyjnym. Chodziła za nim krok krok, znikała w grupie polskich turystów w Indiach, była lustrem i zjawą, sylwetką na horyzoncie. Pamiętam jej chłopięcą rolę Mięcia Wyspiańskiego z "Odpoczywania", układy choreograficzne z "Szczeźli" i niesamowite biegi przez żwirowany plac jako łączniczki w przeniesionym w realia Powstania Warszawskiego "Hamlecie 44". I na pewno pojadę do Szczecina, bo Passini w "Spotykaczu" obsadził ją w roli ufoludka. E.T. goes home!

7. Aleksandra Bednarz

Debiutowała u Łukasza Kosa w "Pawiu królowej", gdzie wspólnie z kolegami z łódzkiej "Filmówki" przez cztery i pół godziny odgrywali w całości historię Masłowskiej. Jak każdemu krytykowi ciężko mi zaakceptować, że grywa w serialach, ale współpraca z Michałem Siegoczyńskim to fenomenalny prognostyk. Bo Siegoczyński bierze na scenę fajne dziewczyny i wypuszcza po premierze zachwycające kobiety. Tak było z Magdą Popławską w "Taśmie", Żanetą Gruszczyńską w "...synu". W "Roku 2084" Bednarz wcieliła się młodą partnerkę trzydziestokilkulatka, próbującą wspólnie z nim opowiedzieć ramo początku i końcu wielkiej miłości z muzyką P.J. Harvey i Nicka Cave'a w tle. Jej bohaterka szuka w sobie słów, nazywa emocje, dorasta do dorosłości, stara się być świadoma swojego ciała i emocji. Bednarz nie jest typem pogubionej blondynki, ona przyciąga i przeraża jednocześnie, bo jest w niej jakaś niepokojąca i urokliwa zwyczajność.

8. Siostry Popławskie Magdalena

Aleksandra zdobyła sobie pewne miejsce w zespole Grzegorza Jarzyny ("Między nami dobrze jest"), Magdalena postawiła na Krzysztofa Warlikowskiego ("(A)pollonia"). I jak tu nie chwalić familijnej przemyślności, jak nie zdumiewać się siłą siostrzanego talentu, który każe trzymać rękę na pulsie najciekawszym polskim reżyserom średniego pokolenia. Popławską A. stawia na dziwne połączenie sarkazmu i niewinności w roli Małej Metalowej Dziewczynki od Masłowskiej, "która polskiego nauczyła się z płyt i kaset", bo tak naprawdę jest wyluzowaną i amnezyjną Europejką. Sceniczne nieistnienie swojej bohaterki pani Aleksandra gra dotkliwie, głośno i pysznie. Jakby kręciła piruety na plastikowym lodzie. Popławską M. zagrała u Warlikowskiego jedną z trzech dobrowolnych ofiar - Ifigenię. Jest w niej podekscytowanie i nadruchliwość, czeka na śmierć jak na rockowy koncert, pali papierosy, szminkuje się, podskakuje i biegnie przed siebie jak ta dziewczyna sprinterka na chorzowskie U2. Śmierć może być muzyką.

Aktorzy:

9. Paweł Paprocki

Jezu, ile umie ten chłopak! W "Maracie/Sadzie" Kleczewskiej zamachnął się

na porównania z wiadomą rolą Ryszarda Cieślaka. Półnagi Chrystus/Marat/Cieślak gra na fortepianie etiudę rewolucyjną Chopina. Paprocki nadaje jego szaleństwu inny wewnętrzny rytm niż ten, który organizuje resztę weissowskich wariatów. Ta rola ujawnia wszechstronność aktora narodowego. Nie wiadomo, czego w nim więcej - muzyka, śpiewaka operowego, tancerza, aktora dramatycznego. Paprocki przeszedł w inny wymiar. I nie chcę, żeby wracał.

10. Tomasz Cymerman

Zawsze myślałem, że wygląda zbyt inteligencko jak na aktora. Okulary, broda - wypisz, wymaluj uniwersytecki mistrz sylogizmów i spec od dyskursów i narracji. Pięć lat po skończeniu studiów dwoma rolami we wrocławskim Współczesnym uderzył mnie jak obuchem. Najpierw inżynier w "Cemencie" Mullera/Klemma mówiący genialny monolog o Heraklesie wyrywającym Prometeusza ze skały gówna. A potem szalony Tomek w "Learze" Grauzinisa. Klown w nocnej koszuli, miś przytulanka śpiewający martwe piosenki. Inne środki, inna skala. Aż trud- i no uwierzyć, że to ten sam aktor.

11. Kacper Kuszewski

No tak, pół Polski zna go z serialu "M jak miłość", gdzie gra prowincjonalnego ojca, męża i biznesmena. Jak zobaczyłem go w "Macbethcie" Grzegorza Brała, przygotowanym w pogardzienickim Teatrze Pieśń Kozła, zgłupiałem doszczętnie. Bo telewizyjny gwiazdor istnieje tu bez żadnych serialowych obciążeń. Jako Bańko tańczy skomplikowane układy choreograficzne, mówi w szekspirowskim staroangielskim. Etiudy ruchowe są precyzyjne co do milimetra, a Kuszewskiego rozpiera jakaś świetlista radość, która daje nowy sens mrocznej szkockiej tragedii. Jeśli tak wygląda życie po życiu, to ja też chcę tak artystycznie umrzeć!

12. Krzysztof Prałat

Drugi człowiek od Siegoczyńskiego w tym zestawieniu. Na co dzień aktor radomski, gwiazdor śmiesznych reklamówek z hoop-coli i polski Blues Brother. A w "Roku 2084" staje się przejmującym amantem, nieporadnym, dręczonym przez fobie i obsesje kochankiem zbyt młodej kobiety. Prałat ma warunki prawie allenowskie, chudy, cierpiąca twarz etatowego rozśmieszacza mimo woli. Pamiętam go z "Taśmy" i "Dawaj" Bielińskiego. To rzadki przypadek aktora, w którym absurd spotyka się z romantyzmem. Psychologia z bezbłędnym wyczuciem groteski.

Dramatopisarz:

13. Mateusz Pakuła

Ciągle jeszcze studiujący dwudziestoparoletni dramatopisarz. Znam na razie jego dwie sztuki - drukowanego w "Dialogu" "Białego Dmuchawca" i wysłanego na konkurs Metafory Rzeczywistości "Księcia Niezłoma". Dawno nie było takiej dawki drapieżnego surrealizmu w polskim teatrze. Pakuła to taki Walczak na turbodoładowaniu, męskie wcielenie Masłowskiej. Czytasz jedną scenę z jego dramatu i za cholerę nie wiesz, co będzie w następnej. Bo wyobraźnia Pakuły pręży się ruchem konika szachowego, łączy to, co połączone, snuje obrazy z chorego snu i niezdrowej jawy. Jak zabierze się za nią teatr, zobaczycie szaloną jazdę żydowskich Babodziadów na rowerach, mordercze Turbo-laski z solarium i straszną polską prowincję z trupami pod podłogą. David Lynch wymięka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji