Artykuły

Zasłużył na więcej

JACEK JAROSZ bardzo dużo robił w dubbingu i w Polskim Radiu. Nie należał do ludzi przebojowych i nie potrafił zabiegać o swoje interesy. Wierzył, że talent wszystko załatwi.

Kilka dni przed śmiercią zatelefonował. Miał przyjechać, ale straszliwa choroba poczyniła spustoszenie w jego organizmie. W ostatniej naszej rozmowie powiedział, że jest bardzo słaby i że jest już tylko wrakiem.

Był moim najwierniejszym przyjacielem. Mogliśmy zawsze na siebie liczyć. Przeżyliśmy razem dobre i złe chwile. W życiu i w teatrze. Był prawym i szlachetnym człowiekiem, o wielkim sercu i wrażliwości.

Poznałem Go w 1965 r. w Teatrze Klasycznym. Po warszawskiej PWST został zaangażowany do Teatru Klasycznego i Rozmaitości za dyrekcji Ireneusza Kanickiego wraz z Markiem Perepeczką, Wiesią Niemyską, Ewą Kozłowską, Stefanem Knothe, Mirkiem Gruszczyńskim i Stefanem Szmidtem. Pełni zapału młodzi ludzie, zakochani w teatrze, tworzyli zgraną paczkę. Jacek wyróżniał się dodatkowo tym, że podchodził do starszych kolegów, kłaniał się nisko i wymieniał głośno swoje nazwisko, czekając na podanie ręki. Dowcipny, pogodny, pełen młodzieńczego uroku szybko zdobył sympatię w zespole. Debiutował rolą Poety w "Ondynie" Giraudoux. Zagrał mnóstwo ról, które przyniosły Mu uznanie i pochlebne recenzje. Te najważniejsze i niezapomniane to przede wszystkim Biały Clown w węgierskiej sztuce "Przedstawienie pożegnalne" w reż. Bogusława Lindy. Za tę rolę otrzyma! Nagrodę Aktorską na festiwalu w Atenach. Dalej - Alva w "Puszce Pandory" Wedekinda w reż. Stanisława Różewicza, Dick w "Tajemniczym ogrodzie", Pasąin w "Igraszkach trafu i miłości", Książę w "Damie od Maxima" Feydeau w reż. Jerzego Grzegorzewskiego, Fujarkiewicz w "Domu otwartym" Bałuckiego w reż. Romana Zawistowskiego, Kadi w "Parawanach" Geneta w reż. Jerzego Grzegorzewskiego, Braun w "Operze za trzy grosze" Brechta w reż. Marka Walczewskiego, Poloniusz w "Hamlecie" Szekspira, Bóg w "Snach" Lautróamonta w reż. Mariusza Trelińskiego, Cerber w głośąym przedstawieniu Józefa Szajny "Dante" i Prof. Bladaczka w "Ferdydurke" Gombrowicza.

Grałem z Jackiem w kilku przedstawieniach i obserwowałem, jak się spala wewnętrznie jak buduje postaci szuka prawdy. Teatr był Jego pasją, Jego miłością. Opanował znakomicie warsztat i stał się profesjonalistą wysokiej klasy. Kiedy nastąpił rozpad teatrów, Jacek pozostał u Józefa Szajny, który został dyrektorem i przemianował Klasyczny na Teatr Studio. Ja zostałem w Rozmaitościach u Andrzeja Jareckiego. Nasze drogi się rozeszły, ale nasza przyjaźń trwała niezmiennie. Jacek mimo zmiany profilu szybko się sprawdził w przedstawieniach Szajny, który Go cenił i akceptował, choć aktor potrzebny mu był tylko jako element jego wizji artystycznych.

Z kolejnym dyrektorem - Jerzym Grzegorzewskim, natychmiast znalazł wspólny język. Cieszył się, że może z nim pracować. Grzegorzewski też Go cenił i obsadzał w satysfakcjonujących rolach. Oglądałem wszystkie przedstawienia Jacka i byłem z Niego dumny.

Za dyrekcji Zbigniewa Brzozy nie miał łatwego życia. Długo Go nie obsadzał, a potem zwolnił. Jacek przeżył to boleśnie. Podał Mu dłoń Jerzy Grzegorzewski, kiedy został dyrektorem Teatru Narodowego. Obsadzał we wszystkich swoich sztukach na tej scenie. Jacek bardzo dużo robił w dubbingu i w Polskim Radiu.

Nie należał do ludzi przebojowych i nie potrafił zabiegać o swoje interesy. Wierzył, że talent wszystko załatwi. Ale to nieprawda. Zasłużył na więcej, niż otrzymał od życia.

Żegnaj, kochany Jacku, drogi Przyjacielu. Wiem, że już nie cierpisz, i to jest najważniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji