Artykuły

Wśród popiołów

W programie do tego przedstawienia zamieszczony zastał, bez jednego słowa komentarza, wiersz Zbigniewa Herberta "Pan Cogito szuka rady". I ja myślę, że przytoczenie utworu może stanowić najlepszy punkt wyjścia dla paru refleksji nad spektaklem:

PAN COGITO SZUKA RADY

Tyle książek słowników

opasłe encyklopedie

ale nie ma kto poradzić

zbadano słońce

księżyc gwiazdy

zgubiono mnie

moja dusza

odmawia pociechy

wiedzy

wędruje tedy nocą

po drogach ojców

i oto

miasteczko Bracław

wśród czarnych słoneczników

to miejsce które opuściliśmy

to miejsce które krzyczy

jest szabas

jak zawsze w szabas

ukazuje się nowe Niebo

- szukam ciebie rabi

- nie ma go tutaj -

mówią chasydzi

- jest w świście szeolu

miał piękną śmierć -

mówią chasydzi

- bardzo piękną

tak jakby przeszedł

z jednego kąta

do drugiego kąta

cały czarny

w ręku miał

Torę płonącą

- szukam cię rabi

- za którym firmamentem

ukryłeś mądre ucho

- boli mnie serce rabi

- mam kłopoty

może by mi poradził

rabi Nachman

ale jak mam go znaleźć

wśród tylu popiołów

Jest tu, jak widać, trudna do przezwyciężenia tęsknota za autorytetem bezspornym, za mądrością bezinteresowną oraz - po dłuższym zastanawianiu się nad tym przymiotem, który by najlepiej przystawał do tak uporczywie poszukiwanej cechy mądrości, trzeba się chyba zdecydować na to, by ona była mądrością żywą. W odróżnieniu od wiedzy chłodnej, zobiektywizowanej, bardzo kompetentnej i bardzo... obcej. Rabi, czy to z Bracławia czy to z Chełma, w takie szczegoły nigdy się nie wdawał, bo po co? Ale zawsze umiał poradzić, jak się znaleźć w życiu, znał sposób na cudze kłopoty. A bywało, że rabi, czy to z Kołomyi czy z Terespola, odpowiadał na pytanie, po co w ogóle człowiek żyje na świecie.

II wojna światowa starła na proch cały ten świat, a "Dybuk" jest próbą artystycznej jego rekonstrukcji. Dramat został napisany w 1914 r. przez Szymona A. An-skiego. Wykorzystując jego motywy własny tekst wierszem na tej podstawie napisał Ernest Bryll, wystawił zaś w Starym Teatrze w Krakowie na wiosnę tego roku Andrzej Wajda, w scenografii Krystyny Zachwatowicz, do muzyki Zygmunta Koniecznego.

Szymon A. An-ski to oczywiście pseudonim: autor nazywał się naprawdę Salomon Zajnwel Rapaport i urodził się w Taszniku na Białorusi w 1863 roku, jako syn dzierżawcy ziemskiego. Od wczesnej młodości związał się, z narodowolcami; pisał artykuły do ich miesięcznika. Zmuszony do wyemigrowania w 1892 r. przez pewien czas przebywał w Niemczech i Szwajcarii, by od 1894 r. osiąść na dłużej w Paryżu. Znalazł się tutaj na tyle wcześnie, by od początku móc śledzić z zapartym tchem - podobnie jak cała zresztą Europa i w ogóle cywilizowane części świata - proces Dreyfusa. Jak wiadomo, był to zakrojony na szeroką skalę skandal wykorzystany dla wzniecenia nastrojów antysemickich, a wyrok przez długie lata podtrzymywany był na siłę dla sztucznego ratowania "honoru" armii francuskiej oraz - w szerszym nieco znaczeniu - władzy państwowej w ogóle. Dla tych celów, brzmiących niby tak szlachetnie, z całą premedytacją poświęcono niewinnego człowieka.

Dreyfus od początku miał zagorzałych obrońców - niekoniecznie bliskich mu narodowościowo i wyznaniowo - święcie przekonanych o jego niewinności, tym bardziej, że proces miał charakter klasycznie poszlakowy. Zrozumiałe jednak, że cała afera szczegół ne wrażenie wywarła na Żydach właśnie. Zdumiewające przeobrażenie przeszedł S.Z. Rapaport: zaczął pisać po żydowsku i całe swoje zainteresowania zwrócił ku folklorowi swego narodu. W 1905 roku wrócił do Rosji, w przekonaniu, że jego miejsce jest przede wszystkim tam, gdzie żyje najwięcej jego rodaków, napisał m.in. hymn Bundu, sporo opowiadań, legend i baśni. W 1911 roku został kierownikiem wyprawy etnograficznej, finansowanej przez Maurycego Ginsberga: przez trzy lata na Podolu i Wołyniu dokumentował zabytki żydowskiej kultury ludowej. Z tej wędrówki bezpośrednio narodził się właśnie "Dybuk", do którego muzykę napisał Joel Engel, towarzyszący autorowi w wyprawie.

Powtórzmy raz jeszcze, gdyż to bardzo istotne i ma znaczę nie także dla innych, podobnych ewolucji: gdyby nie proces Dreyfusa, nie byłoby zapewne i "Dybuka". S.Z. Rapaport był wprawdzie od samej młodości mocno lewicującym działaczem, ale aktywność ta zniosła go na szerokie wody internacjonalizmu. Służył rewolucyjnym treściom uniwersalnym najpierw za pośrednictwem języka rosyjskiego, potem - francuskiego. Dopiero krzycząca niesprawiedliwość uświadomiła autorowi, że treściom uniwersalnym najlepiej służy się wówczas, gdy wyprowadzą się je z własnej, najbliższej ojczyzny.

Powstał zatem dramat, stanowiący - jak pisze Adolf Rudnicki - "kwiat dramaturgii żydowskiej. Nawiązuje do kabalistyki i wspiera się kostiumem chasydzkim. Ten "Dybuk" dotąd świeci jak brylant. Gdy Żydzi szukają swej autentyczności, sięgają po tę właśnie sztukę, którą grają wszędzie na świecie. (...) Cmentarz - żywa postać sztuki - włączony jest do codziennej rzeczywistości getta. Zmarli żyją obok żywych. Ci wzywają ich pomocy za każdym razem, gdy zbliża się nieszczęście, gdy są zagrożone społeczność czy pojedyncza osoba.

Gdy nieszczęście mija, żywi dziękują zmarłym za ich wstawiennictwo u Boga. Są bliżej, Bóg daje ucha przede wszystkim im - zmarłym.

W tej symbiozie żywych i umarłych Żydzi przypominają Polaków. Prawda, dwie społeczności żyją w sytuacji, w której pozostał im tylko Bóg.

Dybuk i Dziady, dwa portrety narodowe"

Tekst powyższy zasługuje tym bardziej na uwagę, że antycypuje jakby te wartości, które na scenie krakowskiej przyoblekły się w konkretne kształty. Widać - w jakimś stopniu te wartości były już obecne w samym tekście, niemniej wyraz plastyczny oraz ideowy nadany im przez scenografa i reżysera sprawia, że ujmują swoją świeżością, autentyzmem i... aktualnością. Bo aktualność tej sztuki jest największym chyba sukcesem twórców spektaklu.

Chyba najważniejsze będzie określenie, czego tu Wajda... nie zrobił. Przede wszystkim więc nie wprowadził na scenę tzw. "żydłaczenia" w wymowie. Choć mogło to nieco kusić (obietnicą łatwego, lecz bardzo powierzchownego sukcesu u części widowni), to jednak A. Wajda nie miał, prawdę mówiąc, innego wyjścia, jeśli miał pozostać sobą. O tym, dla czego tak należało postąpić, mówi też autor polskiego tekstu, Ernest Bryll: "styk kultury żydowskiej i polskiej odbity w naszej literaturze pozostawił wrażenie, że Żyd musi mówic dziwną śmieszną polszczyzną. Nie chodzi tu już o osławiony szmonces, ale o wielkie dzieła, jak dramaty Słowackiego czy Wyspiańskiego. To zresztą zrozumiałe, bo dla ludzi języka jidysz polszczyzna była drugim językiem. Ale w "Dybuku" Żydzi mówią do siebie i jeśli sztuka ta ma otworzyć przed widzem polskim to, co w niej najważniejsze - czyli całą warstwę filozofii i mistyki - trzeba, aby było tak, jak zamierzone zostało w oryginale. A więc język, w którym dyskutuje się najgłębsze partie Pisma. Język bogaty, wspaniały. Stąd mój wariacki pomysł. Tłumaczyć sztukę napisaną przepiękną, bliską poezji, ale prozą - tak, tłumaczyć ją wierszem. Nawiązującym, o ile tylko potrafię, do tradycji staropolskiej i romantycznej".

Nie ma tu miejsca na analizę kongenialnej pracy E. Brylla, toteż musi wystarczyć zdawkowe stwierdzenie: potrafił. Wajda zaś z całym swoim zespołem postarał się, aby z tych zalet nie tylko nic me uronić, ale jeszcze wykreować nowe, własne, zaledwie prześwitujące pod samym tekstem. E. Bryll wyznaje szczerze, iż nie znał już prawdziwych chasydów (po raz pierwszy ich zobaczył w... Nowym Jorku) i zapewne bardzo skąpa część publiczności będzie mieć okazję do porównań. Z tym wikszą więc mocą należy podkreślić wiarygodność obrazu świata chasydzkiego (nad jego literą czuwał Hanan Snir z Teatru Habima w Tel-Awiwie, zaproszony przez Wajdę do współpracy), przede wszystkim w zakresie jego ducha. Udało się mianowicie stworzyć klimat, jak w wierszu Zb. Herberta. Doczesność, a więc to wszystko, co wiąże się z wymuszonym ślubem Lei, córki Sendera z Brynicy, wiernej do ostatka swej pierwszej miłości - ta cała doczesność wraz ze wszystkimi towarzyszącymi jej epizodami staje się tutaj zaledwie przejrzystą zasłoną, wskazującą na ostateczny sens ludzkiego życia. Na ten sens, który Pan Cogito przeczuwa, ale którego potwierdzenia w sposób bezsporny oczekuje na daremnie od rabiego Nachmana z Bracławia. Nie można mieć wątpliwości, że gdyby Pan Cogito obejrzał "Dybuka" w Starym Teatrze, bardzo by to ulżyło jego wątpliwościom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji