Artykuły

"Dybuk", Wajda i Bryll

W wydanym przed kilkoma laty okolicznościowym numerze krakowskiego miesięcznika "Znak", poświęconym obecności Żydów na polskich ziemiach, pośród wielu interesujących tekstów i unikalnych fotografii - znalazłem jedno, niezwykłe w swej wymowie zdjęcie. Przedstawiało ono żydowski cmentarz, kirkut, w Karczewie pod Warszawą. "Przedstawiało" to zresztą niezbyt dobre słowo, na zdjęciu nie było bowiem widać nagrobków, lecz ciągnącą się aż po horyzont nagą, wydmową równinę. O dawnym przeznaczeniu tego miejsca świadczył jedynie wynurzający się z piasku fragment płyty nagrobnej, macewy, z wyrytymi na nim złamanymi świecami - znakami zgasłego życia. Zdjęcie to - beznamiętny zapis dokonany chłodnym okiem obiektywu - ma w sobie coś z symbolu. Symbolu umarłej kultury, po które zostały dziś tylko zapadające się w ziemię cmentarze i, gdzieniegdzie, pozamieniane na spichrze czy magazyny synagogi.

Piasek na szczęście całkowicie nie zatarł śladów. Zwłaszcza, że prócz zabytków utrwalonych w kamieniu czy metalu, pozostało dziedzictwo nieporównane trwalsze: literatura. Przez lata zapomniana, dziś, w związku z ożywieniem zainteresowania judaikami, odkrywana bądź odczytywana na nowo. Z fascynacji tej, która jest w istocie próbą poszerzenia naszej świadomości, wzbogacenia naszej historii o ważny, lecz dotychczas pomijany rozdział, korzysta również teatr. Stąd rosnąca liczba przedstawień cierpiących z motywów i wątków żydowskich. Najnowszym tego przykładem jest przygotowana przez Andrzeja Wajdę w Starym Teatrze w Krakowie inscenizacja "Dybuka" Szymona An-skiego.

"Dybuk" to klasyka dramatycznej literatury żydowskiej. Utwór ten, powstały w 1914 roku, pierwotnie napisany został w języku rosyjskim, dopiero później, pod wpływem sugestii Konstantego Stanisławskiego, który wyraził opinię, że dobrze zagrać "Dybuka" mogą tylko aktorzy żydowscy. An-ski przełożył swój tekst na jidisz. Prapremiera "Dybuka" w tym języku odbyła się już po śmierci autora, w 1920 roku, dzięki staraniom zespołu Trupy Wileńskiej. Od tamtej pory sztuka wystawiana była wielokrotnie w Polsce i za granicą. Z ważniejszych inscenizacji parniętać warto o przedstawieniach Chewela Buzgana i Szymona Szurmieja, przygotowanych po wojnie na scenie Teatru Żydowskiego; jako ciekawostkę odnotować też należy "Dybuka", wyreżyserowana przez Michała Waszyńskiego.

W opublikowanej niedawno książce "Teatr zawsze grany" - eseju-wspomnieniu o Idzie Kamińskiej i jej teatrze - Adolf Rudnicki nazwał sztukę An-skiego "kwiatem dramaturgii żydowskiej" i przyrównał do Mickiewiczowskich "Dziadów". Podobną opinię wyraził Antoni Słonimski, dodając, że zbieżności sytuacyjne "Dybuka" budzą skojarzenia z "Weselem" Wyspiańskiego. Zdaniem Słonimskiego jednak "nie jest to dzieło wielkiej miary ani głębszego znaczenia - ale dobrze zbudowana i szczerze odczuta opowieść poetycka o wybitnych walorach scenicznych".

Trudno dyskutować i tymi opiniami, zwłaszcza, gdy bariera językowa uniemożliwia poznanie oryginału. Wydaje się wszakże, iż ranga i znaczenie "Dybuka" płyną tyleż z jego walorów literackich, co przede wszystkim - emocjonalnych. Szymon An-ski, etnograf, zbieracz podań i legend żydowskich, zawarł tu bowiem nie tylko zapis obrzędowości i obyczaju, lecz również - filozofii życia, życia rozpiętego między doczesnością a nieśmiertelnością, między ziemską realnością a mistyką. W tej opowieści o miłości ubogiego ucznia szkoły talmudycznej, Chanana, do Lei, córki bogatego kupca Sendera, miłości, dla której nawet śmierć nie jest przeszkodą, odnajdujemy także wiele pokrewieństw i naszą romantyczną klasyką z jej najbardziej charakterystycznymi motywami wadzeniem się ze Stwórcą o jego prawo do wyrokowania o ludzkich losach, przenikaniem się rzeczywistości żywych ze światem umarłych. Stąd płynie zapewne niegasnąca żywotność tego utworu.

Najnowsza inscenizacja "Dybuka" rozpoczyna się efektowną, niemą sceną na cmentarzu: znad umieszczonych w głębi sceny nagrobków wzlatuje ku niebu para czarnych ptaków. Potem, gdy obraz ten rozpłynie się już w ciemnościach, przeniesiemy się do wnętrza bożnicy, zasygnalizowanego czytelnie i skrótowo przez Krystynę Zachwatowicz: kilka podstawowych sprzętów, kolorowy witraż z gwiazdą Dawida w tle. Tu rozegra się większość scen przedstawienia.

Swoją inscenizację Wajda tworzy metodą przywodzącą skojarzenia z poetyką filmu: poprzez nakładanie się. przenikanie - bardzo płynne dzięki zastosowaniu tiulowych zasłon i przyćmionego światła - różnych planów, pośród których, niczym leitmotiv, pojawia się co pewien czas widok cmentarza, ów ciąg obrazów, o dyskusyjnej momentami urodzie, jak na przykład w jednej z końcowych scen, gdy umieszczone za plecami aktorów cmentarne nagrobki rozbłyskują niespodzianie światłem elektrycznych lampek - budować ma klimat przedstawienia, ewokować liryczno-elegijny nastrój. Ważną rolę pełni tu również muzyka Zygmunta Koniecznego, twórcy, który po swych niedawnych świetnych dokonaniach we wrocławskim "Sztukmistrzu z Lublina" (rewelacyjna ballada podwórzowa do tekstu Agnieszki Osieckiej, spopularyzowana przez Magdę Umer), po raz kolejny przypomina, że jest bodaj najwybitniejszym polskim kompozytorem teatralnym.

Niezależnie od pewnych potknięć, Andrzejowi Wajdzie i jego współpracownikom udała rzecz w przypadku przedstawień na motywach żydowskich rzadko spotykana: krakowski "Dybuk" uniknął pułapek rodzajowości, epatowania folklorem; ma swój własny styl, klarowną i konsekwentną formę teatralną. Opinia ta dotyczy również aktorstwa. W spektaklu Wajdy występuje czołówka Starego Teatru: Anna Polony, Jerzy Trela, Krzysztof Globisz, Jan Peszek, Jerzy Radziwiłowicz - i to zarówno w rolach pierwszoplanowych, jak i w epizodach. Uwagę zwracają przede wszystkim kreacje Jana Peszka (upozowany na podobieństwo papieża, balansujący na cienkiej granicy między buffo i serio cadyk z Miropola). Jerzego Radziwiłowicza (wystylizowany, precyzyjny w każdym geście Senderl czy Aldony Grochal (umiejąca przekonać o sile swych uczuć Lea). Sporo tu rzetelnej roboty, wysokiej próby warsztatu.

Mimo wszystko jednak - powiedzmy otwarcie - krakowskiego "Dybuka" ogląda się niczym starą, poczciwą bajkę, nużącą momentami swą nazbyt ostentacyjną naiwnością. Na scenie mówi się bez przerwy o wielkich namiętnościach, jesteśmy świadkami wadzenia się z Bogiem, a mimo to pozostajemy zimni i obojętni. Dlaczego?

Rzecz chyba w tym - jak się mówi. Autor wierszowanej transkrypcji tekstu "Dybuka", Ernest Bryll, próbuje nawiązywać do romantycznej tradycji literackiej. Zamierzenie to pozostało jednak bardziej w sferze intencji, aniżeli realnych dokonań. Mimo wysiłków adaptatora, komponowanym na romantyczną modłę wersom brakuje rzeczy najważniejszej: poezji, która pozwoliłaby uwierzyć w siłę uczuć bohaterów utworu. Suchy, stylistycznie wykancypowany przekład sprawia, że utwór An-skiego pozbawiony został nie tylko mistyki, ale - przede wszystkim - dramatyzmu. Wydaje się że materia literacka, jaką otrzymał do dyspozycji reżyser, poważnie zaciążyła na kształcił spektaklu. Andrzej Wajda zresztą jakby zdawał sobie sprawę, iż słowo jest tu zbyt wątłym fundamentem, by oprzeć na nim ciężar inscenizacji, dlatego pierwszoplanowe role powierzył plastyce scenicznej i muzyce. Jednak nie dało to dostatecznych efektów. Miał rację Stanisłaski: dobrze zagrać "Dybuka" mogą tylko aktorzy żydowscy, choć - wypowiadając te słowa - - miał zapewne trochę co innego na myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji