Artykuły

Orna znaczy świerk

W Internecie o Ornie Porat: że przed II wojną była aktywną faszystka, że w Izraelu walczyła w wojnie o niepodległość, a jej maż byt oficerem Mossadu, izraelskiej służby wywiadowczej

Orna Porat, słynna izraelska aktorka, we wrocławskim przedstawieniu "Dybuka" gra rabina Ezriela.

Na scenie pojawia się tylko na chwilę: wysoka, ubrana w biały strój, z rozpuszczonymi siwymi włosami, odmawia mocnym głosem hebrajską modlitwę.

Dawno temu w Niemczech

Orna Porat urodziła się w 1924 roku w niemieckiej Kolonii jako Irenę Kline. Jej ojciec był katolikiem, mama protestantką. Ustalili, że dzieci zostaną wychowane w wierze protestanckiej. Orna twierdzi, że byli wspaniałymi ludźmi, liberalnymi wolnomyślicielami. Dom wypełnili książkami, dzieci wychowali w szacunku dla innych ludzi.

-Ani ja, ani moja rodzina nigdy nie mieliśmy nic wspólnego z Hitlerem - mówi stanowczo aktorka. - A ja zdecydowałam, że opuszczę moją ojczyznę, kiedy dowiedziałam się, co się dzieje w obozach koncentracyjnych - dodaje.

- O ile wiem, Orna Porat nigdy nie była w organizacji faszystowskiej - potwierdza

Michael Handelzalts z największego dziennika w Izraelu "Ha-Aretz Sfarim".

Czy walczyła w Palestynie w wojnie o niepodległość?

Orna: - Nie! Byłam już mężatką i wychowywałam dzieci.

Wcześniej, aż do 1942 roku mieszkała w Niemczech. Uczyła się w kolońskiej szkole teatralnej, grała w teatrach.

Błękitne oczy urzekły ją

Mąż Orny, Josef Proter, urodził się jak ona w Kolonii. - Poznaliśmy się w czasie wojny - wspomina aktorka. - Był wtedy oficerem w armii brytyjskiej. Z pochodzenia Żyd, miał szczęście, że na czas udało mu się uciec z Niemiec. Po wojnie przyjechał do Szlezwiku, gdzie pracowałam w teatrze. W kieszeni miał listę osób, które chciały wyemigrować do Związku Radzieckiego. Były na niej dwa niemieckie nazwiska: moje i mojej przyjaciółki - opowiada.

Orna była socjalistką przekonaną, że ZSRR to raj na ziemi. Jej przyszłego męża zaciekawiły niemieckie nazwiska, uznał, że są nazistkami i chcą uciec przed niechlubną przeszłością, albo też nawiedzonymi socjalistkami. Zobaczył w nich cenne źródło informacji i poszedł do domu Orny. Przyjaciółki próbowały mu wytłumaczyć, że w socjalistycznym kraju życie jest lepsze i godniejsze. Raczej go nie przekonały, a kiedy wyszedł...

- Przez cały czas miałam przed oczami jego przepiękne błękitne oczy. Usiadłam i zapisałam w pamiętniku: "znalazłam swoje przeznaczenie". Po miesiącu i 12 dniach on także był przekonany, że znalazł swój los - mówi Orna.

Poplątane wojenne losy sprawiły, że zamiast do Rosji, wyemigrowali już razem do Palestyny. Zmienili nazwisko na Porat, skracając formę przydomku biblijnego Józefa (Josef ben Porater). Irena stała się Orną, co po hebrajsku znaczy świerk.

Stała się Niemką w rodzinie Żydów, ale choć matka Josefa zginęła w Auschwitz, a ojciec na froncie w Antwerpii, Orna nigdy nie usłyszała złego słowa z powodu swojej narodowości.

- Byłam Niemką, a mimo to przyjęto mnie z wielką miłością - wspomina. - Fakt, że przyjechałam tu jako Niemka, i fakt, że identyfikowałam się z Izraelem, zyskiwał mi wiele sympatii.

Mówić po hebrajsku uczyła się rok, myśleć trzy lata. Razem z mężem chcieli zamieszkać w kibucu, ale wtedy Orna nie mogłaby występować w teatrze. Zdecydowali, że pojadą do Tel Awiwu.

W teatrze rosnę z dumy

Przyłączyła się do teatralnej trupy, ale ich spektakle nie przynosiły zysków. Nikt też im nie pomagał. Z własnego grona wybrali szefa, a Orna musiała się nauczyć, jak zdobywać publiczność. Szło jej świetnie. - W 1958 roku UNESCO wyliczyło, że zajmujemy pierwsze miejsce na świecie pod względem liczby widzów na głowę jednego aktora! - wspomina.

Orna uznała, że trzeba wychować własną publiczność. - Bo ludzie, którzy emigrowali do Izraela z Tunezji i Maroka, byli przyzwyczajeni do innego rodzaju teatru - tłumaczy. - Obawialiśmy się, że do nas nie przyjdą, ale mogliśmy przyciągnąć do siebie ich dzieci. To z myślą o nich przygotowywaliśmy przedstawienia. Nasze spektakle się spodobały i kiedy zaproponowałam ministerstwu kultury i wychowania stworzenie specjalnego teatru dla dzieci, usłyszałam: "Jeśli pani go poprowadzi, dostaniecie pieniądze". 1 tak zostałam dyrektorem - opowiada.

Dziecięcą scenę prowadziła przez 19 lat, dziś teatr nosi jej imię. Nadal pokazywane są tam sztuki choćby o Żydówce Annie Frank, autorce słynnego pamiętnika, zgładzonej w obozie Bergen-Belsen.

Orna odwiedza teatr razem z wnukami. - Kiedy ze sceny mówią: witamy państwa w teatrze Orny Porat, patrzą na mnie z podziwem, a ja rosnę z dumy - uśmiecha się.

Orna wychowała dwójkę adoptowanych dzieci: syna Jorama i córkę, której hebrajskie imię znaczy "Moja Rosa". Ona też prowadzi teatr dla młodych.

Uścisk dłoni Goldy Meir

Orna przyjaźniła się z Goldą Meir, która w Jatach 1969-1974 była premierem Izraela. To, że kobieta dzierżyła państwowe stery, było niezwykłe w konserwatywnym, patriarchalnym kraju.

- Golda była jedną z pierwszych kobiet, które tu poznałam - opowiada aktorka. - Pracowałam wtedy na zlecenie, pisząc po angielsku różne teksty. Pewnego dnia właśnie je oddawałam, gdy weszła do pokoju Golda. Zdecydowanie uścisnęła mi rękę i tak ciepło na mnie spojrzała, że od razu poczułam do niej sympatię - wspomina. Ich przyjaźń trwała lata, kiedy premier zmarła w 1978 roku, to Orne poproszono o przeczytanie fragmentów jej dzieł w Knesecie.

Nie chciałam sensacji

Skąd wziął się pomysł, żeby kobieta grała rabina?

Krzysztof Warlikowski nie był pierwszym, który na to wpadł. - Kilka lat temu jeden z reżyserów w teatrze Habima [izraelski teatr narodowy - przyp. red.] chciał, bym zagrała rabina - opowiada Orna Porat. - Ale w naszym kraju religia jest bardzo ważna. Cała uwaga skupiłaby się wtedy na "kobiecości" postaci, a ja - nie chciałam robić sensacji - mówi. - Kiedy zadzwonił do mnie Warlikowski, zgodziłam się od razu. Przysłał mi polski tekst do odczytania, ale nie rozumiem tego języka. Odpisałam więc, że musi znaleźć sobie inną "rabinkę", bo nie potrafię powiedzieć tej kwestii. Stwierdził, że będę mogła wygłosić ją po hebrajsku, a po polsku tylko drobne fragmenty - opowiada.

- Wiedziałem, że Ezriela powinien zagrać ktoś mądry. Kto może pomóc, kiedy w nasze dziecko wchodzi dybuk - mówi Krzysztof Warlikowski. -Fakt, że Orna Porat jest Niemką, zszedł na drugi plan. W Izraelu jest autorytetem, ma 12-osobową rodzinę, adoptowane dzieci. Jej życie to znacznie więcej niż tylko droga aktora.

-Myślę, że to wszystko osiągnęłam dlatego, że jestem kobietą - uważa Orna.

A dybuk? - Moim dybukiem jest teatr, bo tam zawsze są nowe wyzwania - mówi. - Jestem szczęśliwa, że w moim wieku los ciągle daje mi coś nowego. Skończyłam osiemdziesiątkę, a po raz pierwszy gram w polskim teatrze!

"Dybuk " będzie grany od 12 do 16 stycznia na Scenie na Świebodzkim (na 14 i 15 wszystkie bilety są już sprzedane). Bilety można kupić w kasie Teatru Współczesnego przy ul. Rzeźniczej (30-40 zł).

Słowo "dybuk" wywodzi się z kręgu kabalistów, oznacza potępioną duszę, wstępującą w ciało żywego człowieka, aby oczyścić się z popełnionego grzechu, bądź w duszę człowieka, który za życia doznaje niesprawiedliwości. Spektakl Warlikowskiego składa się z dwóch części. Pierwsza opowiada o tragicznej miłości dwójki młodych: Lei, której ojciec nie dotrzymał przyrzeczenia danego Chananowi i znalazł córce bogatego narzeczonego. Kiedy Chanan umiera, jego duch wstępuje w dziewczynę. Druga część to opowieść z warszawskiego getta, w którym zostało zamordowane dziecko. Po latach jego duch wstąpił w ciało przyrodniego brata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji