Artykuły

Narodziny dybuka

"Dybuk" Warlikowskiego jest zaprzeczeniem wszystkich sentymentalnych przedstawień i oscarowych filmów "o Żydach i Holocauście", po których widz może uronić rytualną łezkę i ze spokojem pójść do domu.

"Straszny jest teatr odarty z ułudy" - to zdanie z wiersza Tuwima można odnieść do teatru Warlikowskiego. Jest późny wieczór. Hala wrocławskiej wytwórni filmowej, przystosowana do potrzeb festiwalu Dialog, wypełnia się międzynarodową publicznością. Wiele z tych osób czekało już na "Dybuka" tego lata na festiwalu w Awinionie. Ale Awinion nie doszedł do skutku.

Dziś zobaczą nieco inne przedstawienie niż to, które Warlikowski próbował we Francji. I na pewno inaczej zabrzmi w jesienny wieczór we Wrocławiu. Zbiegiem okoliczności premiera odbywa się w Jom Kippur, Sądny Dzień, żydowskie święto pojednania ludźmi z Bogiem.

Jak w lustrze - które jest główną, metaforą tego spektaklu - "Dybuk" Anskiego przegląda się w "Dybuku" współczesnym - opowiadaniu-reportażu Hanny Krall z tomu "Dowody na istnienie". Adam S., amerykański historyk sztuki, "interesował się drewnianymi bóżnicami, które spłonęły podczas ostatniej wojny". Krall spytała go, dlaczego interesuje się czymś, co nie istnieje. - Przez dybuka - powiedział. "Brat przyrodni, synek mojego ojca z pierwszego małżeństwa, urodzony przed wojną z moim imieniem, który jakoś się zgubił w getcie. Siedzi już we mnie od dawna...".

Zawrotną perspektywę otwiera połączenie w ramach jednego spektaklu - bez żadnej przerwy, w tej samej obsadzie i scenografii - dwóch różnych sztuk, dwóch tekstów o tak odrębnej materii, pochodzących z epok przedzielonych cezurą Zagłady - która, jak uważali niektórzy, przyniosła śmierć nie tylko człowiekowi, ale i Bogu.

W spektaklu Warlikowskiego człowiek i dybuk, a więc w jakimś sensie człowiek i Bóg - zanegowani, odrzuceni, zabici - spotykają się w nowym teatrze, w nowym, międzyludzkim rytuale.

W sztuce Anskiego niebo zwycięża. Chanan wdziera się do niego siłą woli i zabiera ze sobą ukochaną Leę. U Krall na odwrót - zabity w getcie braciszek, "nietknięty przez śmierć, sześcioletni na zawsze", szuka sobie miejsca w Adamie. Dybuk garnie się do człowieka. A ludzie na nowo szukają zerwanego kontaktu z niebem. To przedstawienie, na pozór odarte z ułudy, mające zaledwie coś z próby teatralnej, rozegrane wśród funkcjonalnych paneli Małgorzaty Szczęśniak z drewna i pleksiglasu, barowych stolików i metalowych krzesełek, z jakimś bolesnym wysiłkiem otwiera momentami inną perspektywę - nieistniejącej synagogi malowanej w rajskie zwierzęta. Tamtych drewnianych synagog nie da się już uratować, ale to przedstawienie mówi o czymś więcej - o ratowaniu dybuka.

"Dybuk" Warlikowskiego jest zaprzeczeniem wszystkich sentymentalnych przedstawień i oscarowych filmów "o Żydach i Holocauście", po których widz może uronić rytualną łezkę i ze spokojem pójść do domu. To głos przejmująco uczciwy, przefiltrowany przez własną wrażliwość, a w pewnym sensie także własną cielesność, przez doświadczenie pokolenia 40-latków, ich nieprzeżycie Zagłady, a także nieprzeżycie Boga, któremu jednak żydowski dybuk nie daje spokoju. Na ruinach tamtego świata Warlikowski buduje swój teatr, który sprawia wrażenie nieustannej próby, coraz bliższy życiu. Przedziera się do tego życiowego doświadczenia poprzez antyczną tragedię, poprzez Biblię, poprzez Szekspira, przez doświadczenie Zagłady, które wykracza poza grecki tragizm.

Teatr, który uprawia, na naszych oczach Krzysztof Warlikowski, zagęszcza się, monumentalizuje, to znów zamiera, trochę jak przedstawienia Tadeusza Kantora, z którym Warlikowskiego łączy ciekawe pokrewieństwo.

Dybuk, ciąża złego

Pojęcie dybuka powstało w kręgu żydowskich kabalistów, ale podobną ideę wyznawali też średniowieczni chrześcijanie. Dybuk oznacza potępioną duszę wstępującą w ciało żywej osoby, aby oczyścić się z popełnionego grzechu, bądź duszę człowieka, który za życia zaznał niesprawiedliwości i wstępuje w bliską osobę, aby żądać naprawienia zła. Istnieje obszerna literatura kabalistyczna poświęcona egzorcyzmom przeciw dybukom objaśniająca, jak zmusić je do opuszczenia nawiedzonego ciała i udania się do piekła lub chociaż "przeskoczenia" na inną ofiarę. Żyjący w Safedzie w XVI wieku rabin Mosze Kordowero określał dybuka jako "ciążę złego".

Szymon Anski

Urodzony w Witebsku w 1863 r. pisarz żydowski tworzący po rosyjsku i w jidysz, sympatyk socjalistycznego ruchu tzw. narodników. Naprawdę nazywał się Szlojme-Zajnwel Rapoport. W młodości był kowalem, introligatorem i nauczycielem. W swoim najgłośniejszym dramacie "Dybuk" Anski wykorzystał materiał etnograficzny, który zebrał podczas wyprawy do wsi żydowskich na Podolu i Wołyniu w latach 1911-14. Jest to opowieść o miłości Lei i Chanana sięgającej poza grób. "Dybuka" przetłumaczono na kilkanaście języków, Włoch Ludwik Rocca napisał na jego podstawie operę, a w 1938 r. według sztuki Anskiego nakręcono w Polsce film. Anski jest także autorem hymnu partii Bund zrzeszającej Żydów o przekonaniach lewicowych, która działała w Polsce do 1949 r. Zmarł w 1920 r. w Otwocku, a "Dybuk" ukazał się po polsku po raz pierwszy w 1922 r.

Teatr uwikłany w życie

TaeuszSobolewski: Skąd pomysł zestawienia dwóch "Dybuków": sztuki Anskiego i opowiadania Krall?

Krzysztof Warlikowski: Anskiego odkryłem dzięki Wajdzie. Również opowiadanie, "Dybuk" pani Hanny było przy mnie od dawna. Kiedy robiłem "Hamleta" i "Bachantki", przed próbowaniem scen z zaświatami opowiadałem aktorom zapisaną przez Hannę Krall historię Amerykanina, który poczuł, że nosi w sobie dybuka. Ważne było pytanie: "czy to ma coś wspólnego z Bogiem?". Chodzi mi właśnie o to namacalne dotknięcie Boga w człowieku.

Chce Pan powiedzieć, że zaświaty są w nas?

K.W.: Tak, i dochodzi się do nich poprzez ciało. To przedstawienie jest naszym mocowaniem się z duchami przeszłości. Próbą mówienia o nich jak o żywych. Chcieliśmy przekroczyć pewną barierę: mówić o Holocauście tak, żebyśmy poczuli go na widowni, pomiędzy nami.

A Pani czego najbardziej się obawiała, czekając na to przedstawienie?

Hanna Krall: Historia Adama S" który nosi w sobie dybuka, nie jest wymyślona. Ktoś powierzył mi swoją historię, a ja ją teraz oddaję - poprzez reżysera - w ręce publiczności. Czy zechce tę historię przyjąć? Wojna oswoiła nas z faktem, że Żydów się zabija. Nie opłakano ich; może nie było komu, może nie było łez. A teraz mam poczucie - i myślę o tym z wdzięcznością - że Krzysztof Warlikowski opłakuje duchy nieopłakane.

Bohater współczesnego "Dybuka" woła w pewnym momencie: "żadnego getta! Żadnego Holocaustu!". I kiedy wykrzykuje to Andrzej Chyra, czujemy własną bezradność.

H.K.: Maria Janion napisała, że ta Zagłada nigdy nie będzie opłakana, nie będzie katharsis. Nie wyjdziemy z teatru z uczuciem ulgi, że otrzemy oczy i świat stanie się lepszy. To się nie zdarzy.

I dlatego teatr Warlikowskiego nie może być zbyt piękny?

K.W.: Teatr w ogóle nie powinien być piękny. Powinien mówić odpowiednie rzeczy w odpowiednim czasie. Wyprzedzać. Jesteśmy narodem, który ma wielką potrzebę przyznania się do winy, a zarazem nie umie tego wyartykułować. Jesteśmy jak źli uczniowie, którzy dużo, bezmyślnie nabroili i o wielu rzeczach zapomnieli, ale którzy to czują i umieją się przeciw sobie zbuntować. Myślę, że to wspaniałe, że tyle mamy do roboty. I że musimy cały czas nad sobą pracować.

H.K.: Dla mnie ważne jest i to, że chasydzkie, baśniowe historie, które aktorzy opowiadają na początku przedstawienia, są zahaczone o życie. Dom wielkiego cadyka Mendla z Kocka stał przy tej samej ulicy, na której mieszkała Pola Machczyńska, która ukrywała dwudziestu kilku Żydów i zginęła razem z nimi. Więc kiedy czytam w opowieściach chasydów, że Mendel z Kocka nie sprostał wymaganiom Boga (a może Bóg nie sprostał wymaganiom Mendla?), to wiem na pewno, że Pola Machczyńska sprostała wymaganiom ich obu. Wnuk rabina Abrahama z Turzyska, który rozmawiał z Mesjaszem na leśnej polanie, zginął w lesie Krępieckim razem z innymi lubelskimi Żydami. Byłam w tym lesie. Zobaczyłam miejsce, gdzie zginął, i zrozumiałam, że jest to ta sama polana, gdzie stał szałas Mesjasza.

K.W.: Wsłuchiwałem się w reakcje międzynarodowej widowni, kiedy w opowieściach chasydów padają nazwy: Kutno, Sochaczew. To było piękne, bo sprowadzało tę baśniową historię na ziemię. Teatr wciąż zmaga się z baśnią, jest uwikłany w baśń.

H.K.: A wciąż nie umie uwikłać się w życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji