Artykuły

Puchar dla ogonowej

NIE DOPISAŁA wena Tadeuszowi Kolińskiemu, mającemu przecież na swoim koncie liczne dobre programy (choćby zwykle ciekawy, a czasem nawet dociekliwy cykl "Dobry wieczór, jak minął dzień"), kiedy pisał scenariusz do "Przeprowadzki", nazwanej bez pokrycia "reportażem telewizyjnym". Dobry temat: pierwsi lokatorzy w pierwszym warszawskim mrowisku (400 mieszkań, średnio 1200 osób w jednym bloku!) został zarżnięty sztampą i nikłym nakładem inwencji reporterskiej. Szkoda było tych 30 telewizyjnych minut.

Obyczajowy program Ewy Cendrowskiej "We dwoje", poświęcony pochopnemu pobieraniu się niepełnoletnich, nie przyniósł żadnych konkretnych wniosków poza pesymistycznymi rozważaniami o nietrwałości takich związków. To wiadomo. Ale wiadomo też, że żadne administracyjne sankcje sprawy nie załatwią, bo jest zbyt skomplikowana z natury rzeczy.

Już dwudziesty raz odbył się na Targach Krajowych konkurs pod hasłem "dobre, ładne, poszukiwane". Gwoli prawdzie należałoby dodać "5 rzadko dostępne dla konsumenta". Własny konkurs na dobre artykuły urządził Wł. Łoziński. Puchar zdobyła tu zupa ogonowa w proszku, bijąc o parę punktów sweterki, zabawki i konfekcję młodzieżową. Może dlatego, że w jury zasiadali sami panowie?

W publicystyce ub. tygodnia błysnęły Katowice. Jerzy Bałłaban i Stanisław Racławicki przypomnieli 45 rocznicę powstania Związku Polaków w Niemczech, zaprosiwszy do studia kilka osób z małej grupki, która przeżyła wszystko, co prusko-hitlerowski nacjonalizm umiał wymyślić w celu zdławienia mniejszości polskiej. To był dobry program: żywa lekcja niedawnej, lecz nie dość szeroko znanej historii.

Komentując wę wrocławskim (ogólnopolskim) programie dokumentalnym pt. "Czarne owce w wiernym stadzie" głośne "memorandum" grupy działaczy katolickich i NRF, Julian Bartosz zajął się charakterystyką zachodnio-niemieckiej hierarchii kościelnej, posługując się częstymi i trafnymi analogiami z okresu hitlerowskiego.

Znieruchomiałe wiatraki, które zeszły do roli czysto symbolicznego akcentu w pejzażu, nie są jedynym objawem przemian holenderskiej wsi. Opowiadał o nich ciekawie (szczególnie dla mieszkańców wsi) reportaż Andrzeja Leszczyńskiego i Jerzego Wiśniowskiego pt. "Zmierzch wiatraków". Nawiasem mówiąc, dziwnie wepchnięto go w ramki cyklu "Ludzie i zdarzenia", z którego "profilem" nie miał nic wspólnego. Po co? My się na tym i tak poznamy, i skrzypimy z dezaprobatą, co jednak powinno TV trochę obchodzić.

Siedemdziesiątą trzecią "sylwetką X muzy" przedstawiona, przez Studio poznańskie był Czesław Wołłejko, wobec którego telewidzowie i Telewizja (Teatr I) mają wiele powodów do wdzięczności.

Swoboda, z jaką przebiera w "cieniach" świata muzyki Jerzy Waldorff, przerzucając się od Szymanowskiego do Kiepury, od Ogińskiego do Ordonówny wzbudza podziw i szacunek dla jego wiedzy, swady i pracowitości, choćby w gromadzeniu dokumentów do każdego programu. Aliści dobrze by było, gdyby ktoś bardziej odważny od reżyserki Ireny Sobierajskiej uświadomił znakomitemu krytykowi muzycznemu jego antytalent aktorski. "Spotkanie z cieniem" Mieczysława Karłowicza w niedzielę było świetne od strony muzycznej i faktograficznej, ale chwilami nieznośne formą, sposobem komentowania. (Nie zgadzam się z tym poglądem - przyp. adiustatora).

Kilka pięknych wierszy współczesnych poetów radzieckich recytowali katowiccy aktorzy w kwadransie estrady poetyckiej zatytułowanym "Liryka gwiezdnych przestrzeni", przygotowanym tydzień temu przez Andrzeja Brzezińskiego.

Spektakl warszawskiej estrady literackiej, kontynuując cykl prezentacji światowej epiki, był adaptacją (roboty Kiry Gałczyńskiej) XIl-wiecznego poematu gruzińskiego poety Szoty Rustawelego pt, "Wiciądz w tygrysiej skórze", we wdzięcznym przekładzie Jerzego Zagórskiego i w bardzą zwolnionej reżyserii Konstantego Ciciszwili.

Konsekwencją odznaczała się telewizyjna adaptacja "Czerwonego i czarnego"' wystawiona przez Teatr łódzki. Jej węgierski autor Endre Mes wypreparował z całego bogactwa Stendhalowskiej prozy jeden jedyny wątek: sprawę mechanizmu kariery i upadku. Bardzo dobra reżyseria Romana Sykały zawiodła chyba tylko w obsadzeniu bohatera: Stendhal wyposażył Juliana Sorel w cechy obce na ogół Maciejowi Małkowi. Ale pozostali, a szczególnie Wanda Chwiałkowska (Pani de Renal), Pola Raksa (Matylda) oraz Ludwik Benoit (ksiądz Pirard) byli wyborni, właśnie tacy.

W poniedziałek wznowiono na życzenie licznych telewidzów "Drewniany talerz" Edmunda Morrisa z genialną rolą Kazimierza Opalińskiego.

Chyba po raz pierwszy bez irytacji, a nawet chwilami z przyjemnością oglądało się "Telewidzenia" Stefanii Grodzieńskiej, program, który tym razem był naprawdę rozrywkowy. Nie ukrywajmy, że głównie dzięki Kabaretowi Dwóch Starszych Pań - zgrabnemu pastiszowi Przybory i Wasowskiego. Zaniechano (wreszcie!) wyśpiewywania zapowiedzi, czyli "informacyjnej ballady", co ujęło trochę pretensjonalności scenariuszowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji