Artykuły

Drewniany talerz

Trudno to sprawdzić, sądzę jednak, że mało które przedstawienie telewizyjne zrobiło tak silne wrażenie co "Drewniany talerz". Słyszałem głosy, że nie powinno się tej sztuki dawać w TV bo zanadto drażni i przygnębia ludzi starszych. Ponieważ nikt się nie urodził od razu w wieku emerytalnym i każdy do niego dojdzie o ile przedtem nie umrze, przyjąć należy, że bohaterami dramatu jesteśmy wszyscy, starzy, młodzi i w średnim wieku, przeto nie ma co się krępować z mówieniem prawdy. Tak jest. To jest prawda. Niepotrzebnie tylko komentator podkreśla, że sztuka amerykańska, stosunki amerykańskie i tak dalej, pragnie zapewne złagodzić wrażenie odsuwając zjawisko w dziedzinę zaoceanicznej egzotyki. Nieraz aż się prosi taki komentarz, to go nie ma. A tu właśnie niepotrzebny. "Drewniany talerz" tyle jest amerykański, co nasz, sprawa naszego świata i naszego czasu.

Sztuka ma wszelkie cechy tragedii antycznej: sytuacja, z której nie można znaleźć wyjścia, każde jest złe.

Rodzina trzypokoleniowa. Co zrobić z dziadkiem? Dziadek w domu zawadza. Pali fajkę i w nocy dostaje ataków astmy. Pije piwo, chociaż mu szkodzi. Przeklina ("dziadek nie jest w knajpie!" "Bardzo żałuję, że nie jestem"), sprowadza koleżków i rozkłada się z szachami, jednym słowem chce żyć po swojemu. Wtrąca się do rozmów nie przeznaczonych dla niego. Chcąc swobodnie porozmawiać, trzeba dziadka wyprowadzać na spacer. Opowiada wciąż swoje ulubione historie, które już wszystkim się znudziły. Talerze wylatują mu z rąk, trzeba mu było dać talerz drewniany.

No więc, dziadka do zakładu. Dla niego to koniec życia. Rozłąka z najbliższymi, którym oddał w przeszłości wszystkie siły. Cóż mu pozostanie? Czekanie na śmierć. Jakież wyjście? Synowi żal ojca. Niechby był w domu do końca. Ale przecież to nie on obsługuje dziadka, sprząta, wstaje w nocy, kiedy staruszka dusi kaszel. Synowa ma dość. Chce wreszcie żyć. Nigdy nie miała swego domu dla siebie. Kiedyż będzie na to czas? Nie chodzi już o to, że to nie jej ojciec, tylko męża. Z własnym byłoby to samo. Jeśli ojciec zostanie, ona odejdzie. Więc decyzja zapadła. Tu znowu wkracza wnuczka. Ma 17 lat, serce gorące, prawie jeszcze dziecięce, kocha dziadka, nie pozwoli. Pracuje, ma swoje pieniądze, wynajmie pokój w hotelu, zamieszka z dziadkiem, będzie go pielęgnowała. Czy jednak wolno jedno życie poświęcać dla drugiego? Młode dla starego? Dziadek nie przyjmuje ofiary. Pójdzie do przytułku.

Czy teraz jego syn i synowa będą szczęśliwi? A czy dziadek, jeśliby został mimo wszystko, to byłby szczęśliwy? Problem szczęścia? I jakie wyjście? Tekst sztuki podsuwa dwa: marzenie starego o kupnie własnego domku za miastem. To tylko marzenie. Nie każdego stać na kupno własnego domku. I projekt wnuczki: hotel. Jeśli nawet zrezygnować z jej osobistej ofiary. A więc: hotel z właściwą obsługą. Czy dom starców nie jest właśnie takim hotelem? Nie, nie jest. To - zakład. Czy hotel to dobre rozwiązanie? Nie szukamy rozwiązania dobrego. Szukamy lepszego.

Można by rzec: kryzys rodziny, wynik współczesnej cywilizacji. Kryzys rodziny? Czy tylko współczesnej? W naszym wieku dwudziestym obejrzyjmy się na wiek dziewiętnasty. Też był kryzys, tylko na odwrót. Zamiast dziadka, którego niewdzięczne dzieci wyrzucają z domu, był dziadek ciążący straszliwie swoją władzą i autorytetem: "Straszny Dziadunio", w najlepszym razie "Pan Jowialski", nie mniej straszny. Pan Jowialski, który terroryzował dorosłe dzieci i młode wnuki swymi okropnymi dykteryjkami. Pan Jowialski - terrorysta.

Cóż poradzić? U ptaków, na przykład, nie ma kryzysu. Ptaki wypędzają z gniazda swoje młode, skoro te nauczyły się latać. Podczas kiedy młode bociany zebrały się i odleciały za morze, rodzice pozostają w swoim gnieździe na jeszcze kilka dni spokojnej pogodnej jesieni.

Kawały z teściową przeżyły się, to prawda. Babcia, teściowa jest ważną, pożądaną osobą. Zdarza się nawet "babcia na wypożyczki". Od jednych dzieci i wnuków do drugich. To jest zjawisko gospodarcze, nie łudźmy się, że coś innego. Babcia to "skarb". Babci źle i córce źle, jeszcze gorzej synowej. Ale babcia jest potrzebna do jakiegoś czasu. Dziadek zupełnie nie potrzebny. Zdarza się, naturalnie, że jest zupełnie inaczej. Wiele przykładów idealnej harmonii, miłości rodzinnej, która łagodzi konflikty. Ale to tylko przykłady.

Słyszy się wciąż: serce. Z sercem - zawsze znajdzie się rada. Zapewne. Jednak w tej sprawie, właśnie w tej, samo serce niewiele ma do rzeczy. Są jeszcze prawa życia, starsze niż my i mocniejsze od nas.

Powoli odzyskujemy możność mówienia bez wstydu o społecznej pomocy dla ludzi starych. Renty nieco większe, domy rencistów coraz lepsze. Tylko, że właśnie jest tu chyba jakiś zasadniczy błąd. Nie chcę roztrząsać sprawy domów rencistów czy są lepsze, czy są gorsze. Że pojedyncze pokoje, niezłe odżywianie, świetlica i telewizor, to wszystko albo jest, albo ma być w przyszłości. Jak mi się zdaje, sama koncepcja jest z gruntu chybiona. W sztuce "Drewniany talerz" najbardziej przygnębia nie drewniany talerz, tylko słowa kierownika domu starców, że już pora iść, godzina ósma, staruszkowie kładą się spać. Koszary są dobre, ale dla młodych i na krótko. Od pojęcia zakładu wychowawczego należy stopniowo odchodzić jak najdalej. Jak najdalej od pojęcia miejsca, którego treścią jest czekanie na śmierć, od domu przedpogrzebowego, poczekalni, niechby i luksusowej. Raczej (to jest idea ogólna) pomyśleć o gnieździe bocianów, z którego odleciały młode. Odleciały, ale przylatują w odwiedziny z własnych gniazd. I o łące, na którą może wyjść swobodnie stary ptak, jeśli chce, zdobyć jeszcze coś jeśli się uda, choćby dla zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji