Artykuły

Trzy kobiety z nożem

Znane mi dotąd inscenizacje Prezydentek Wernera Schwaba eksponowały to, co w dramatach austriackiego pisarza wydaje się obecne najmocniej, najintensywniej. Obecne również — może przede wszystkim — w ich języku, poprzez język. Tym czymś jest nadmiar — natłok, zalew rzeczy i słów, przedmiotów i pojęć; ten mieszczański przesyt, który ma w Prezydentkach czytelną i brutalną metaforę: wychodek, klozet. Mieszają się w nim fekalia, produkty strawionego jedzenia i niestrawnego życia, wpadają doń też — zatykając odpływ — różne wytwory konsumpcyjnej kultury, symbolizujące nasze głody i nadzieje, bogactwa i utraty.
Nie bez kozery to właśnie Maryjka — jedna z trzech bohaterek dramatu — specjalizująca się w czyszczeniu i udrażnianiu ustępów (gołą ręką!) - zda się być świętą tego świata nadmiaru. Stara się przywrócić naturalny obieg rzeczom i wartościom.
Prezydentki wystawiano więc na ogół jako spektakle tonące w rekwizytach: pełne rupieci, śmieci i odpadów wszelkiego spożycia. Przedstawienie w reżyserii Tomasza Mana zrywa z tą zasadą. Jest — w swojej formie — surowe, niemal ascetyczne.
W niewielkiej przestrzeni zamkowej Krypty — zorganizowanej inaczej niż zwykle, gdyż widzowie siedzą wokół sceny, nie przed nią — jedynymi elementami scenografii są trzy krzesła i nagi, drewniany stół. Ponad nim, nad głowami kobiet, które siedzą przy stole, zawieszona jest lampa o gołej żarówce.
I właśnie w tym tle — w tej odartej z przedmiotów klatce, blisko, pośród nas, widzów, w klatce, w której szamoczą się ze sobą i swoim życiem bohaterki dramatu — wspomniany nadmiar, paradoksalnie, staje się bardziej dotykalny, jeszcze dotkliwszy. Wylewa się z potoku słów, którymi trzy kobiety — porzucone przez najbliższych i odrzucone przez świat, gardzące światem i wzgardzone przez innych — usiłują zagadać swą bezradność, swą samotność, swoje obrzydzenie i strach. Ale im więcej słów, tym więcej wszystkiego: oczekiwań, goryczy, chciwości, niespełnień, złudzeń, brudu, a w końcu agresji.
Kwadrat stołu to arena, ring, na którym klęski i tęsknoty walczą ze sobą o prawo do zaistnienia, wreszcie łączą się w tym zmaganiu, zazębiają, wgryzają w siebie. Aż po "zagryzanie" na śmierć. Ofiarą będzie Maryjka (Joanna Matuszak), uosabiająca nieskalaną fekaliami niewinność, przeciwstawioną plugawym i pospolitym marzeniom (własny chłop, dużo żarcia i rzeczy) Erny (Beata Zygarlicka) i Grety (Anna Januszewska). Ale Prezydentki nie są sztuką o dobrych i złych kobietach. Maryjka — męczennica — to przede wszystkim katalizator nienawiści. I jak każda ofiara pełni jedynie rytualną rolę, jest rekwizytem w grze. O życie.
Może dlatego trochę zbyt szybko rozgrywa się ów finał – jakiś taki umowny, właśnie "zagrany". Tyle że taki chyba miał być: w tej grze brak miejsca na realną grozę. I prawdziwe oczyszczenie.
W grze właśnie. Bo inscenizacja Mana unika pułapki taniej ckliwości, obyczajowego ciepełka, moralizatorstwa. To ostra, dynamiczna psychodrama — rozegrana precyzyjnie, bez podpórek natrętnej rodzajowości. Zasługa w tym i obsady — Man zaufał aktorkom młodszym niż zwykle bywa w Prezydentkach; wydobył z nich rysunek psychologiczny postaci, wyraz emocjonalny roli. Kobiety w jego spektaklu nie są stare, właściwie nie mają wieku. Są wieczne. W swej kobiecości, samotności, pragnieniach i bólu.
Wszystkie role w Prezydentkach zasługują na uznanie. Szczególnie Erna Zygarlickiej — odpychająca, ukazana z brutalną odwagą i wrażliwością - oraz zasupłana w obsesje, słaba, a przy tym okrutna Greta Januszewskiej, ale również Maryjka — Matuszak, delikatna i naiwna, a w istocie nie mniej bezwzględna od swych towarzyszek; to kreacje śmiałe, mocne i warte braw.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji