Artykuły

Każdy ma swoją opowieść

O przedstawieniu "Tama" Conora McPhersona piszemy późno. Jed­nak tym razem ta zwłoka - od polskiej prapremiery utworu mi­nął już miesiąc - ma też pozytywne skutki. Dziś jeszcze wyraźniej widać, że skromny i szlachet­ny spektakl Agniesz­ki Lipiec-Wróblewskiej jest jednym z najwięk­szych wydarzeń obecne­go sezonu.

Na małej scenie Teatru Studio jest jak w prowin­cjonalnym pubie. Z becz­ki leje się prawdziwe pi­wo. Właściciel i barman Brendan (Redbad Klynstra) mokrą szmatą wy­ciera podłogę. Woda ka­pie na buty widzów, w tym teatrze aktorzy są na wyciągnię­cie ręki. Z bliska obserwujemy ich twa­rze, nerwowe ruchy, gdy zacina się za­palniczka albo pęka kufel. Piją piwo, palą papierosy i wciąż gadają. O wszystkim i o niczym. U McPhersona nie ma wielkich słów, nie ma pato­su. Są ludzie z krwi i kości - mali, śmieszni, kłótliwi, a przecież w głębi duszy jakże czuli. Po kwadransie wyda­je się, że ich dobrze znamy, traktujemy ich jak przyjaciół, wszystkim chcieliby­śmy postawić następną kolejkę. Conor McPherson urodził się w bied­nej dzielnicy Dublina. W tłumie męż­czyzn odwiedzających miejscowy pub nie wyróżniał się niczym. Chociaż ukończył dwa fakultety (angielski i filo­zofię) nigdy nie udawał intelektualisty. Obcy jest mu blichtr wielkiej metropo­lii. Pierwsze sztuki - pisarskie wpraw­ki - wystawiał na zapleczach dublińskich knajp. Gdyby nie sukcesy na scenach Londynu, w rodzinnej Irlandii pozostałby nie odkryty. Największy rozgłos przyniosła mu wła­śnie "Tama". Kameralnemu dramato­wi na pięcioro aktorów zawdzięcza swój przydomek "irlandzkiego Cze­chowa". Zwykle podobne komplemen­ty są tylko czczą gadaniną, ale w przy­padku 28-letniego McPhersona jest inaczej. "Tamę" można postawić obok dramatów autora "Wiśniowego sadu". Jak u Czechowa - od scenicznych wy­darzeń i tradycyjnie pojmowanej fabu­ły ważniejsi są ludzie, ich rozmowy i trwanie w pozornym bezruchu. Zaczyna się od rozmowy o wietrze. Przez cały dzień nie zdarzyło się nic ciekawszego. Wieje z północy, ale wca­le nie jest zimny - ten paradoks nabie­ra niespodziewanej wagi. Krótki dialog między Jackiem (Krzysz­tof Majchrzak) a Brendanem wystarczy za całą ekspozycję.

W monotonii takich sa­mych dni wieczory przy piwie i whisky są jedyną rozrywką dla bohaterów "Tamy". Wtedy ci mężczyźni o grubo ciosanych twarzach, w wytartych marynarkach z łatami na łokciach, lekko przy­garbieni, jakby dźwigali ciężar tej nudy, mogą na chwilę zapomnieć o świecie. Powspominać dawne czasy, smakować tytoń i alkohol. I wresz­cie - gdy wieczór prze­chodzi w noc - uraczyć towarzystwo którąś ze swych historii. Nie ma najmniejszego znaczenia, że kumple słyszeli ją już nieraz. Z początku wydaje się, że przyjazd Valerie (świetna Maja Ostaszewska) zburzy dramaturgię jednego z wielu wieczorów. Normalnie przecież kobiety nie by­wają w pubie, a w dodatku Valerie jest ładna, inteligentna i przyjechała z Dubli­na. Ale nie wywyższa się, chce słuchać, a w końcu podzieli się z nimi swoją opo­wieścią. Zamiast o duchach i małomia­steczkowych złudach będzie o śmierci i cierpieniu. Niespodziewane przybycie dziewczyny, jej szczerość zmieni bywal­ców tego baru. Zobaczą swe życie w od­powiedniej skali.

Agnieszka Lipiec-Wróblewska unika reżyserskich sztuczek, wierzy w tekst i aktorów. Nie myli się - role w "Ta­mie" wydają się dla nich stworzone. Jack Krzysztofa Majchrzaka pod ma­ską oschłości skrywa zagubienie i żal za zmarnowanymi szansami. Ten pub to jego dom, jedyne miejsce, gdzie czu­je się swobodnie. Dla niego nigdy nie zmieni swej egzystencji. Jim (Piotr Ba­jor), ubrany w stary zielonkawy sweter, zadowala się rolą zaufanego słuchacza. Bajorowi nie trzeba słów, gra skupio­nym wzrokiem, milcząc. Aleksander Bednarz w roli Finbara podkreśla, że jego bohater jest kimś innym niż reszta towarzystwa. Odniósł sukces, próbuje władczego tonu. Ale gdy dojdzie do sporu, szybciej niż inni szuka zgody. Wie, co znaczy przyjaźń. Wreszcie Brendan Redbada Klynstry - gospodarz, który swój pub traktuje jak dom. Jego obecność za kontuarem jest zupełnie oczywista. Czasem zdarzają się takie przedstawie­nia. Niby nie chodzi w nich o nic wielkie­go, a na widowni wzruszenie ściska za gardło. Taki cud teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji