Artykuły

Dopłaty do rzodkiewek

"Unia bez tajemnic " w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu w recenzji Leszka Pułki.

"Unia bez tajemnic " warta jest każdych pieniędzy. Bo na której scenie zobaczycie Edwina Petrykata w kastiumie pszczółki Mai, a Aldonę Struzik w dezabilu z "Różowej landrynki"?

Komedia Edwarda Taylora o półprywatnym życiu urzędników Unii Europejskiej zapewne nie jest lepsza ani gorsza od tysiąca innych fars, w których pozornie purytańscy oficjele okazują się dziwkarzami, cynikami i birbantami. Zupełnie jak w czasach genialnego "Rejsu" za bałamuctwo polityków i tak płacimy "my, czyli społeczeństwo". Ale też odmiennie niż w "Rejsie" to nie absurd ideologii bawi widzów Teatru Poniedziałkowego, ale niepowstrzymana lawina gagów.

Kiepsko wychodzi Taylorowi w interpretacji Marcina Sławińskiego ekspozycja, czyli pierwsze pół godziny, podczas których bohaterowie dość mozolnie opowiadają o pretekstach akcji. O zagubionej walizce sir Cliva Partridge'a (Paweł Okoński), który czeka na nominację na wysokiego urzędnika Unii, a musi przyjąć poprzednika - decydującego o nominacji - w gatkach . O wynajęciu paryskiego apartamentu od oszusta, który rujnuje karierę Simona Prouta (Wojciech Dąbrowski), sekretarza brytyjskiej ambasady. O Astrid (Aldona Struzik), kochance Partridge' a, wpadającej do Paryża na pieszczoty w najmniej stosownej chwili. Brzuch zaczyna boleć ze śmiechu, kiedy za Astrid zatrzaskują się drzwi na balIkon, psuje się piecyk do podgrzewania I wody, a w apartamencie pojawia się demoniczna poetessa, żona Clive'a (Agata Skowrońska), potem właścicielka mieszkania (Dominika Figurska), wreszcie niezdarny Kibble (Andrzej Mrozek) z ambasady. Ten, pomyliwszy paczki, przynosi zamiast świeżych ubrań kostiumy krasnali do przedstawienia dobroczynnego.

Zdarzeń nie opowiem. Bierze w nich udział czworo drzwi, zazdrość Astrid, wspomniany balkon, aneks kuchenny z eksplodującym piecykiem, fruwające butelki po koniaku, niszczarka śmieci, w której lądują garnitury bohaterów. W finale pojawiają się rajtuzy, spiczaste buty i kubraczki krasnoludków, w których robią dobrą minę do złej gry Partridge i Prout. - Wyglądam jak rzodkiewka - wzdycha ten pierwszy. - Ależ skąd. Możemy udać, że to nasz strój narodowy - broni pomysłu Prout. Czy można nie parsknąć śmiechem, zwłaszcza gdy okaże się, że posągowy Jacques Berri (Edwin Petrykat), wzór urzędniczych cnót, poprzednik Clive'a, musi zmykać od kochanki w kostiumie pszczółki Mai. Żadnych iluzji? Gorzka puenta jak na farsę. Oprócz śmiechu zaletą "Unii bez tajemnic" jest aktorstwo. Oglądamy przez bite dwie godziny koncert gry Wojciecha Dąbrowskiego. Nie żartuję. To życiowa rola aktora. Tylu niuansów mimiki, gestu, tyle kapitalnie dozowanej vis comica nie pokazał jeszcze nigdy. Dąbrowski przekonał nie tylko mnie, że nawet w płochej sztuczce można zagrać, iż mierny urzędnik i safanduła ma życie wewnętrzne. Niezwykłe doznanie, naprawdę.

Do tonu Dąbrowskiego dołączył z początku rysowany grubą kreską Clive Pawła Okońskiego. Bawili w gatkach i skarpetkach, zmuszali do histerycznego śmiechu jako przymusowe krasnoludki. Śliczna i zmysłowa była Aldona Struzik. Nawet umorusana sadzą była burzą zmysłów. Co za bielizna, co za pyszny żart z aktorskiej maniery Magdaleny Zawadzkiej. Andrzeja Mrozka w roli porywacza i zboczeńca z przypadku łyżką można jeść. Ślicznie unosiła się nad sceną Agata Skowrońska w powłóczystych szatach, szukając natchnienia z butelką sherry w dłoni. No i wreszcie uskrzydlony "Bzyczek" Edwina Petrykata, wyraźnie zadowolony z nietuzinkowej roli, nawet gdy został zdemaskowany przez wyjątkowo seksowną w jedwabnym szlafroczku Dominikę Figurska.

Bardzo niemoralna ta sztuczka. I bardzo śmieszna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji