Artykuły

Tango odrobione

"Tango Laboratorium", recital Marty Górnickiej w Laboratorium Dramatu w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.

Na "Tango Laboratorium" szedłem jak na skrzydłach. Bo i tango, i Marta Górnicka... Tymczasem spektakl gubi gdzieś ducha tej muzyki, a utalentowanej wokalistce wyrządza olbrzymią krzywdę.

Zdumiewające. Najsłabszym elementem wieczoru Marty Górnickiej jest sama Marta Górnicka - kto by w to uwierzył! Trzymam na półce płytę młodej artystki z tangami właśnie, powracam do niej w miarę regularnie, zawsze z tą samą przyjemnością. Górnicka bowiem - jak dowodzą te nagrania - tango ma we krwi, śpiewa je lekko i pewnie, doskonale rozumiejąc jedyną w swoim rodzaju specyfikę tej muzyki. Kiedy się słucha płyty, myśli się choćby o songach Brechta i Weilla. Że chciałoby się zobaczyć Górnicka na scenie, jak interpretuje choćby "Libertango", tak jak się chciało oglądać Elżbietę Wojnowską w " Jenny Piratce".

I oto kiedy zdarza się okazja, bowiem na scenie Laboratorium Dramatu powstało przedstawienie wokalistki i aktorki z samych tang złożone, szybko wie się, że to był strzał kulą w płot. Że było lepiej w spokoju ducha słuchać płyty i do Laboratorium nie przychodzić. Bo po co zderzać się ze smutną rzeczywistością? Marta Górnicka wie o tangu bardzo dużo. Wie, jak należy je śpiewać, jakimi emocjami nasycać, z czyich wykonań rozsądnie czerpać inspiracje. Tyle że w jej seansie za grosz tego nie widać. Marta Górnicka nie odnajduje w śpiewaniu swoich ukochanych tang żadnej przyjemności, a zatem nawet niewielka przyjemność nie staje się udziałem widowni.

Nieporozumień związanych z tym wieczorem jest zresztą nadmiar. Górnicka sama swój spektakl i siebie w nim wyreżyserowała, co oznacza, że zabrakło kogoś, kto spojrzałby na nią z zewnątrz i skorygował kardynalne błędy. Powiem brutalnie, Marta Górnicka śpiewa dobrze, ale o inscenizowaniu pojęcie ma na razie mniej niż mizerne "Tangu Laboratorium" brakuje napięcia i dramaturgii, głos artystki, w nagraniu ciemny i zmysłowy, na scenie traci całą swą głębię i ostrość. Bardzo chciałem powiedzieć sobie po kolejnym numerze, że poprzednie się nie udały,

ale ten już był znakomity, choćby dla niego warto było zobaczyć cały spektakl. Czekałem zatem na taki utwór, ale się nie doczekałem. Nie to, żeby interpretacje Górnickiej były karczemnie nieudane, w końcu zbyt dużą jest profesjonalistką. Kłopot w tym, że tanga Górnickiej w Laboratorium Dramatu okazały się boleśnie poprawne, do cna przewidywalne, przedziwnie pozbawione wdzięku i uroku. Zdawało się, jakby aktorka, co to na scenie powinna grać o życie, z widoczną niechęcią odrabiała lekcję z wykonań arcydzieł Astora Piazzolli. Zdawało się do tego stopnia, że po jakimś czasie chciało się zachęcić zdolną przecież artystkę, by odpuściła sobie i widzom. I wtedy można by ją namówić, by wróciła do "Tanga Laboratorium", kiedy indziej, przy bardziej sprzyjającym układzie planet.

Inna rzecz, że spektaklowi i samej bohaterce nie przysłużył się Jacek Dehnel jako autor polskich słów dzieł Piazzolli. W jego wydaniu tanga mistrza okazały się mocno banalne i pretensjonalne. Potwierdza się, że Dehnel dba o odpowiednią stylizację, ale autorem jest mocno przereklamowanym.

Piszę to wszystko i nie wierzę w to, co piszę. Tym bardziej że w spektaklu są przecież klasyki, takie jak "Che tango che", wspomniane "Libertango" czy "Maria De Buenos Aires". Brzmią jednak jak wyblakłe kalki najwybitniejszych znanych z historii interpretacji. Tym niemniej wciąż słucham Marty Górnickiej. Z płyty. O tym, że oglądałem "Tango Laboratorium", próbuję natomiast nie pamiętać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji