Artykuły

Szkice o teatrze Różewicza

Książkę Grzegorza Niziołka starałem się czytać z respektem należnym jednemu z najważniejszych współczesnych krytyków teatralnych - jak przedstawiono autora na ostatniej stronie obwoluty. Niestety, moje starania zostały uwieńczone zaledwie połowicznym sukcesem, gdyż w trakcie lektury poczucie respektu powoli ustępowało przed napierającą nudą - pisze Stanisław Gębala.

Książkę Grzegorza Niziołka starałem się czytać z respektem należnym jednemu z najważniejszych współczesnych krytyków teatralnych - jak przedstawiono autora na ostatniej stronie obwoluty. Niestety, moje starania zostały uwieńczone zaledwie połowicznym sukcesem, gdyż w trakcie lektury poczucie respektu powoli ustępowało przed napierającą nudą - pisze Stanisław Gębala.

Ta swoista summa rożewiczologa usiłuje zgłębić wszystkie pokłady znaczeń słowa poety i dramatopisarza, co już samo w sobie jest ambicją dość karkołomną, a dodać trzeba jeszcze, że prowadzi ona niekiedy do zacierania cienkiej granicy miedzy interpretacją a nadinterpretacją. Gorzej jednak, że zmusza także do powtarzania tego, co o dramaturgii Różewicza już dawno (i często wielokrotnie) pisano. A ponieważ ambicja nie lubi nadmiaru cytatów, trzeba powtarzać własnymi słowami, co wypada z reguły nazbyt szeroko, rozlewnie, epicko. Przykład: Dramatyczna forma u Różewicza podszyta jest wciąż ujawnianą przez autora pokusa, aby sięgając po dramat, równocześnie zaprzeczyć jego istocie: ujawnić obecność człowieka, ale pozbawić go możliwości działania i mówienia.

Książka grzęźnie w wielosłowiu. Szkoda, bo ugrzęzło w nim wiele ważnych spostrzeżeń i ciekawych interpretacji. Trzeba wskazać choćby wywody dotyczące Różewiczowskiej fascynacji dramaturgią Szekspira, "mechanizmu farsy" czy formy arystofanejskiej (w sztuce Spaghetti i miecz).

Ale tu znów muszę powtórzyć: szkoda. Szkoda, że autor tak niefrasobliwie odrzuca np. kategorię groteski, uzasadniając to wyłącznie niechęcią do niej dramatopisarza, który orzekł kiedyś, a. jest [ona] obecnie ratunkiem wszystkich impotentów teatralnych. To Różewiczowe "obecnie" odnosiło się do początku lat sześćdziesiątych. Jeszcze dziesięć lat później dobitny wyraz tej samej niechęci dał Sławomir Mrożek, pisząc w liście (na temat Rzeźni) do Konstantego Puzyny: A groteska mnie nudzi i smuci. Czy jednak podobne wypowiedzi (było ich zresztą więcej; np. Janusz Głowacki posługiwał się z upodobaniem zgrubieniem "grotecha") uzasadniają wykreślenie tej kategorii ze słownika krytycznoliterackiego? Czy pojęcia "komedia", "farsa", "absurd" wyczerpują wszystkie cechy tego specyficznego obrazu świata, który niegdyś nazywano "groteską"? Grzegorz Niziołek ogranicza się do dociekań na temat

sposobu ich rozumienia przez pisarza i stwierdza, że komedia dla niego To raczej punkt widzenia niż literacko-teatmlny gatunek. Tak oto doszliśmy do formuły do złudzenia przypominającej jedną ze starych definicji groteski jako metody widzenia świata.

Domyślam się jednak, że problemy terminologiczne i definicyjne w minimalnym stopniu zaprzątały uwagę autora Szkiców, który swą analityczną dociekliwość kierował przede wszystkim ku intencjom twórcy. Wyjaśniając je z ogromną wnikliwością i wrażliwością, osiągnął jednak efekt dla czytelnika dość zaskakujący; udowodnił mianowicie, że to, co sam Różewicz nazywał "niekonsekwencją" (choćby w wielokrotnie powracającej formule teatr niekonsekwencji), jest w istocie konsekwentne, spójne i klarowne w swoich liniach rozwojowych.

Grzegorz Niziołek: Ciało i słowo. Szkice o teatrze Tadeusza Różewicza. Wydawnictwoj Literackie, Kraków 2004, s. 284.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji