Mewa w Łomży
Czasem słychać głosy zdziwienia, że ciche, melancholijne i grające półtonami sztuki Czechowa są wciąż atrakcyjne dla teatru. A jednak to prawda. Czechow jest nieustannie obecny i w codziennym teatralnym życiu, i na festiwalach. Po jego sztuki sięgają zarówno reżyserzy dojrzali, jak i młodzi, wystawia się je z pokorą wobec tekstu lub dokonując daleko idących adaptacji. Tak np. próbowano pisać dalszy ciąg "Trzech sióstr" (irlandzki dramatopisarz Brian Friel przedstawił w sztuce "Afterplay" (2002) spotkanie po 20 latach Soni z "Wujaszka Wani" i Andrieja z "Trzech sióstr"), próbowano połączyć "Trzy siostry" z "Alchemikiem" Paula Coelho ("Trzy siostry, dwie książki, miłość jedyna" w reżyserii Petera Kocana w Teatrze im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, 2006). Polski wortal teatralny e-teatr.pl odnotowuje w "bazie realizacji" 91 tytułów przedstawień sztuk Czechowa i adaptacji innych jego utworów.
Nie inaczej dzieje się z "Czajką/Mewą", napisaną przez Czechowa w 1896 r. W tej sztuce szczególnie atrakcyjny jest wątek teatralny, dający twórcom dobrą okazję do wypowiedzenia własnego zdania na temat uprawianej przez nich samych sztuki. Słowacki reżyser Svetozar Spruśansky pokazał na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Nitrze w 2000 r. drapieżną adaptację "Czajki", w której wszystkie wątki i wszystkie postacie zostały wpisane w okrutny i wampiryczny świat teatru. Rok później na tym samym festiwalu pojawiła się "Czajka" w adaptacji Erica Lacascade'a (Centre Dramatique National de Normandie/Comedie de Caen, Francja), zafascynowanego dramatycznością styku teatru i życia, a także szerzej: sztuki i życia. Jedną z najwybitniejszych inscenizacji była "Mewa" wyreżyserowana przez Petera Steina w Teatrze Rosyjskiego Dramatu w Rydze (2003), pokazywana także w Polsce na festiwalach "Kontakt" w Toruniu oraz "Dedykacje" w Krakowie (2004). Stein starał się być maksymalnie wierny autorowi, nie skreślił ani jednego przecinka, kostiumy zostały uszyte zgodnie z krojem i modą epoki, a rekwizyty (od krzeseł i stołu, po szklanki i samowar) odtworzono zgodnie z epoką, w której żył Czechow.
W Polsce w samym tylko 2004 roku po "Czajkę" sięgnęli tak różni reżyserzy, jak Krystian Lupa i Maja Kleczewska. Lupa wystawił w Teatrze Dramatycznym w Warszawie połączenie "Sztuki hiszpańskiej" Yasminy Rezy oraz "Niedokończonego utworu na aktora" według "Mewy" Czechowa. Maja Kleczewska pokazała w Teatrze im. C. K. Norwida w Jeleniej Górze "Czajkę" uaktualnioną, rozgrywającą się we współczesnym sanatorium, z wykorzystaniem amatorów (emerytów) jako statystów. Twórcą najnowszej inscenizacji "Mewy" (premiera 25.05.2007, Teatr Polski w Poznaniu) jest Paweł Szkotak, który sięgnął po skrajnie uwspółcześnioną adaptację Martina Crimpa.
Powyższy, wyrywkowy i pobieżny, rzut oka na obecność "Mewy" na scenie pozwala stwierdzić, że sztuka Czechowa zachowała teatralną atrakcyjność i siłę inspirującą. Dlatego nie dziwi to, że Teatr Lalki i Aktora w Łomży sięgnął po tak ważną w historii dramatu sztukę, lecz fakt, że spróbował zrealizować ją z udziałem lalek.
Precedensów nie było wiele. Co prawda polski teatr lalek od dziesięcioleci wystawiał najambitniejszy repertuar dramatyczny, ale akurat Czechowa raczej omijał. Rok temu (luty 2006) scena szkolna Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku pokazała ogromnie interesujące przedstawienie dyplomowe: "Wiśniowy sad" w reżyserii Olega Żugżdy, w scenografii Walerego Raczkowskiego. Ogólnie rzecz biorąc, lalki reprezentowały umierający świat dawnej arystokracji, zaś aktorzy żywoplanowi - brutalny świat nuworyszów.
W zeszłym roku dużym wydarzeniem w życiu teatralnym Słowacji stała się inscenizacja innej sztuki Czechowa, "Iwanowa", zrealizowana z udziałem lalek (Slovenske komorne divadlo, Martin, Słowacja). Reżyser Roman Polak posłużył się różnorodnymi pod względem formy i wielkości lalkami, które symbolizowały marzenia, lęki i obsesje występujących w sztuce postaci.
W łomżyńskim Teatrze Lalki i Aktora autorem adaptacji, reżyserii i inscenizacji "Mewy" jest Wiesław Hejno, zaś autorką scenografii - Joanna Braun. Jeśli nawet nie wszystko w tym spektaklu zaakceptujemy, to i tak sama próba zmierzenia się z Czechowem w lalkach zasługuje na szacunek.
Dzisiaj nikt już nie wie, jak dokładnie zdefiniować "lalkę" oraz "teatr lalek", ale istota sprawy pozostaje chyba niezmienna: teatr lalek to miejsce, gdzie na scenie spotyka się "żywe" z "ożywionym", człowiek - z istotą animowaną, przy czym przedmiotem animacji może być dosłownie wszystko, od patyka czy szmatki po wyrafinowane marionetki z misterną siatką nitek na krzyżaku. Napięcie, które rodzi się między "żywym" a "ożywionym", może być źródłem komizmu, tragizmu, tajemnicy, może wyrazić intencje i emocje niewyrażalne w żaden inny sposób. Dlatego ważne jest, by twórcy przedstawień z udziałem lalek wiedzieli, dlaczego sięgają po takie właśnie środki wyrazu, dlaczego aktorzy są na scenie zarazem aktorami i animatorami, jak to ostatnio bywa najczęściej.
Wydaje się, że właśnie styk "żywego" z "ożywionym" stał się istotą łomżyńskiej adaptacji "Mewy".
Dwoje głównych bohaterów: Nina Zarieczna - młodziutka dziewczyna z prowincji, marząca o aktorstwie i sławie (grana przez Beatę Antoniuk) oraz Konstanty Trieplew - syn znanej aktorki Arkadiny i nieopierzony dramatopisarz (grany przez Tomasza Bogdana Rynkowskiego) są postaciami w żywym planie. Reszta bohaterów, to lalki - duże (ok. 1,5 metra), o bardzo wyrazistych, dramatycznych twarzach z ruchomymi oczami i ustami, groteskowo deformowane, ale człekopodobne. Wszystkie są ostentacyjnie brzydkie, z twarzami w trupim, sino-zielonkawym kolorze, z nastroszonymi włosami (czasem: długie włosy i łysina) i w kostiumach stylizowanych na koniec XIX wieku (zwłaszcza męskie surduty). Wszystkie twarze są stare, nawet Maszy i Miedwiedienki, co nie jest zgodne z tekstem sztuki, ale jest uzasadnione w tej konkretnej inscenizacji. Lalki spoczywają na różnego rodzaju podstawkach i podpórkach, tak że mogą stać samodzielnie nawet wtedy, gdy nie są animowane. Niektóre mają charakterystyczne, łatwo rozpoznawalne atrybuty, jak pled i fotel na kółkach starego Sorina, kolumienka, na której w malowniczych pozach opiera się Irena Arkadina (jak na starych fotografiach robionych w atelier) czy biały szalik Trigorina.
Animatorzy, ubrani na czarno i z twarzami zakrytymi czarnymi woalkami, w większości animują po kilka postaci: Marzanna Gawrych - Paulinę, Maszę i Pokojówkę; Marek Janik - Borysa Trigorina i Siemiona Miedwiedienkę; Zdzisław Rej - llję Szamrajewa i Piotra Sorina; Krzysztof Zemło - Eugeniusza Dorna oraz Jakuba; i tylko Bogumiła Wierzchowska-Gosk jedną postać, za to szczególnie ważną - Irenę Arkadinę.
Tylko chwilami powyższa zasada bywa łamana, jak np. w scenie, gdy dialog Miedwiedienki z Maszą rozpoczynają aktorzy, by po chwili wziąć w ręce odpowiednie lalki i oddać im pierwszeństwo. Chyba niepotrzebny to zabieg, bo zaciemnia istotną ze względów znaczeniowych linię podziału.
Zgromadzone latem nad jeziorem towarzystwo to pozornie zacne i szacowne grono: słynna aktorka Arkadina, modny pisarz Trigorin, lekarz Dorn, prawnik Sorin. Oprócz nich: zarządca majątku Sorina - Szamrajew, jego żona Paulina oraz córka Masza. A jednak plastyczny wyraz lalek informuje widzów od razu, że to z pozoru zacne towarzystwo to grono ludzi-trupów. Chwilami udają oni życie, a naprawdę tkwią w martwych konwenansach, uprawiają martwą sztukę i nie osiągną wyzwolenia, bo skamienieli w kłamstwie. Arkadina udaje młódkę, opowiada o uwielbieniu, jakim darzą ją widzowie, a w rzeczywistości jest skąpą starą wiedźmą, która niszczy życie syna i upokorzeniem płaci za względy przystojnego i sławnego Trigorina. Stary Sorin ma pieniądze i majątek, ale nie zrealizował w życiu ani jednego swojego marzenia. Dorn, miejscowy lekarz, przez całe życie korzysta z hołdów znudzonych lokalnych dam, a nie chce mu się leczyć Sorina, bo sześćdziesięciolatka leczyć "nie warto". Trigorin jest zblazowanym literatem o słabym charakterze, który korzysta ze swej sławy, pozwala Arkadinie sobą kierować, zaś dla krótkotrwałej rozrywki i dla nowego natchnienia nie waha się uwieść, a potem porzucić młodziutkiej i naiwnej Niny.
Jedyne osoby prawdziwe i żywe, które w coś wierzą i o coś walczą, to Nina i zakochany w niej Konstanty. Jak to zwykle bywa u Czechowa, oni także przegrają, ale nie całkowicie. Co prawda Konstanty w końcu się zastrzeli, odrzucony przez ukochaną, lekceważony przez matkę i skrzywdzony przez jej kochanka, ale przedtem udowodni, że naprawdę jest pisarzem i ostatecznie nie da się zmienić w trupią lalkę - prawdziwa śmierć jest lepsza. Nina porzuci dom, pójdzie za Trigorinem, urodzi mu dziecko i wstąpi do teatru, ale przegra we wszystkim - kochanek wkrótce ją porzuci, dziecko umrze, a aktorką będzie złą, skazaną na prowincjonalne sceny. A jednak ocali w sobie i miłość, i uwielbienie dla sztuki.
Przemiany pary protagonistów zostały zobrazowane m.in. poprzez stopniową zmianę kostiumów. Na początku oboje ubrani są na biało, potem przybywa czerni (biała bluzka i czarna spódnica Niny oraz białe spodnie i czarna koszula Konstantego) oraz szarości, aż w końcu zostaje tylko czerń. Ta wyrazista symbolika kolorystyczna, ukazująca "zbrukanie" przez życie i nawiązująca do padającej na samym początku sztuki kwestii Maszy, że czarne ubranie to "żałoba po moim życiu", chyba niepotrzebnie została rozmyta przez białą suknię Arkadiny, biały szalik Trigorina i biały strój służącego Jakuba. Może lepiej było w ich przypadku zastosować inne kolory.
Na szczególną uwagę zasługuje sposób rozegrania scen miłosnych. Jak zwykle u Czechowa wszyscy są nieszczęśliwi, bo wszyscy kochają bez wzajemności. Przemieszanie postaci ludzkich i lalkowych spowodowało, że jedna z kluczowych scen: rozmowa Niny z Trigorinem o sztuce i o życiu, która zazwyczaj w teatralnych inscenizacjach ma podwyższoną temperaturę prawdziwej namiętności - tutaj rozgrywa się między kobietą i sporo od niej mniejszą lalką. Scena to mocno ryzykowna, na granicy złego smaku i uniemożliwiająca widzowi utożsamienie się z emocjami postaci. A jednak jest w niej głęboka prawda: żywa i prawdziwie czująca Nina rzeczywiście zakochała się w bezdusznym manekinie, w egoiście o drewnianym sercu, który zniszczy jej życie. Jest ślepa, jak to bywają zakochani i nie widzi prawdy, którą widz dostrzega unaocznioną w plastycznym kształcie lalki.
Po śmierci Konstantego i odejściu Niny lalkowe postacie, zajęte dotąd grą w loteryjkę i doskonale obojętne na cierpienia najbliższych, zostają porzucone przez animatorów na stole, przy którym siedziały. Żyły życiem pożyczonym, cudzym, sztucznym i nie podniosą się o własnych siłach. Tak doskonałej martwoty nie zagra nigdy żywy aktor - taki efekt można osiągnąć tylko w teatrze lalek.
Uproszczona i stylizowana scenografia najpierw sugeruje scenę teatru, w którym Konstanty wystawia swą pierwszą sztukę i którą demoluje po poniesionej klęsce, a następnie ogólnie zarysowane wnętrze domu Sorina. Scenografia słusznie jest dyskretna, bo ma stanowić tło i oprawę dla wyrazistych lalek. Czarne kotary ułatwiają aktorom działania animacyjne, bo w tym przedstawieniu, choć animacja nie jest całkowicie ukryta, to jednak ma być jak najmniej widoczna.
Dużym atutem spektaklu jest przejmująca, boleśnie smutna i złowróżbna muzyka, skomponowana przez Zbigniewa Piotrowskiego. Od początku jej niepokojący, ponury ton zapowiada klęski i nieszczęścia.
Czechow wypowiada w "Mewie" wiele bolesnych słów pod adresem teatru, literatury i sztuki w ogóle, ale zarazem nie pozostawia wątpliwości, że poza miłością i sztuką nie ma nic, co mogłoby nadać życiu urok i wartość.
Pewną słabością przedstawienia jest przerysowane chwilami aktorstwo - zbyt tubalnie wypowiadane kwestie, za silna ekspresja, zbyt drapieżnie grane niektóre partie ról, zwłaszcza Arkadiny (np. w miłosnej scenie z Trigorinem) czy Niny (np. w scenie jej scenicznego debiutu). Dziewiętnastoletnia dziewczyna, nieśmiała z natury, a w dodatku podwójnie speszona obecnością świetnych gości i pierwszym swym wyjściem na scenę, powinna mieć w sobie młodzieńczą kruchość - przesadna ekspresja i krzyk do niej nie pasują. Znacznie lepiej Nina wypada w swym końcowym, przejmującym monologu, kiedy to właśnie spokój i ściszona interpretacja pozwalają wydobyć cały dramatyzm rozgrywającej się sceny. Na pochwałę zasługuje dobrze mówiący i niepopadający w przesadę mimo dramatyzmu roli Tomasz Bogdan Rynkowski jako Konstanty Trieplew.
Niektóre skreślenia dokonane w tekście budzą wątpliwości. Szczególnie wykreślenie fragmentów, w których zostają opowiedziane losy Niny po jej wyjeździe z domu. Bez tych informacji widz, który nie zna tekstu "Mewy", nie zrozumie pożegnalnej rozmowy Niny z Konstantym. Podobnie skreślenia, mające na celu zatarcie upływu czasu między jedną a drugą wizytą Arkadiny w domu brata, mogą nieco utrudniać widzowi orientację w przebiegu akcji. Z kolei nie warto zamieszczać np. sporu Arkadiny z Szamrajewem o konie, jeśli wykreśli się jego uzasadnienie, czyli kwestie mówiące o tym, że rządca nie mógł dać koni na przejażdżkę do miasta, skoro wszystkie pracowały w polu przy żniwach. Podobnie, lepiej jest wykreślić zdanie, że oto Trigorin nadchodzi z książką w ręce, skoro za chwilę wkracza bez niej, czy też zdanie Miedwiedienki, że oto on sam nie chodzi w czerni, podczas gdy właśnie w czerń jest ubrany.
Wydaje się, że ostatnia rozmowa Niny i Konstantego powinna rozgrywać się (zgodnie z tekstem) tete-a-tete. Obecność towarzyskiego grona, mimo że nieruchoma i niema, koliduje zarówno z literą, jak i duchem tej sceny.
Powyższe niedociągnięcia nie podważają w zasadzie spójnej interpretacji sztuki Czechowa. Najważniejsze wątki, zwłaszcza spory o stare i nowe w sztuce, zdania o potrzebie i sile teatru ("bez teatru nie można" - mówi Sorin), o "tęsknocie do człowieka" w świecie bezdusznych i trupopodobnych lalek, znalazły w inscenizacji Wiesława Hejny jasny i przejmujący wyraz, choć pozbawiony nieco dynamiki, tempa i energii. Chwilami spektakl usypia, choć ogromną zaletą pozostaje plastyczny kształt lalek Joanny Braun, których wyraz i ekspresja stanowią fundament interpretacyjny sztuki.