Ohyda i współczucie
Austriacki pisarz ma swoich zagorzałych zwolenników, którzy chcą w nim widzieć odnowiciela teatralnego języka, bezkompromisowego bojownika w walce ze społecznym zakłamaniem. Przyznaję - nie zaliczam siebie do grona wyznawców Schwaba. Nie interesuje mnie on ani jako burzyciel społecznych konwencji, ani jako głos nowej dramaturgii. Wyjątek czynię dla "Prezydentek" - mimo drastyczności i ohydy tej sztuki.
Podróż do kresu
Po wysłuchaniu tego cuchnącego fekaliami tekstu, penetrującego życie od jego najciemniejszych, najniższych stron, trudno oprzeć się roztaczanemu przezeń złowrogiemu urokowi. Schwabowi nie chodzi przecież jedynie o odmienianie słowa "gówno" przez wszystkie możliwe przypadki. Opowieść o trzech kobietach z dna społecznej hierarchii jest swoistą celinowską "podróżą do kresu nocy", wejściem w najbardziej mroczne pokłady ludzkiej duszy. I nic dziwnego, że po ten cuchnący dramat Schwaba sięgają najwybitniejsi polscy reżyserzy z Krystianem Lupą na czele. "Prezydentki" pobiły swoisty rekord: do tej pory w ciągu dwóch sezonów doczekały się w Polsce aż sześciu inscenizacji - w tym dwukrotnie wyreżyserował je Grzegorz Wiśniewski.
Języki kobiet
Kaleki, wynaturzony język, te wszystkie napuszone, pseudoeleganc-kie frazy o "niemożności stosunku", religijne uniesienia przeplatane opowieściami o zatkanych klozetach, nie drażnią swoją sztucznością w jego przedstawieniu. Niesłychanie precyzyjnie i bezlitośnie ukazują pustkę, w jakiej żyją postaci tej sztuki, istoty zepchnięte na dno społecznej hierarchii, wciąż marzące o lepszym, niedostępnym im życiu. Wiśniewskiemu udało się ożywić ten język, przekonać, że tylko tak można opowiedzieć o tym potwornie zgruchotanym świecie. Nie udałoby się to jednak, gdyby nie trzy aktorki Teatru Powszechnego.
Urzeka rola Ewy Dałkowskiej. Jej Maryjka to olśnienie półmetka nieruchawego sezonu na warszawskich scenach. Ta grzebiąca w gównie, własną ręką przepychająca rury kanalizacyjne kobiecina mogłaby wydawać się śmieszna. W interpretacji Dałkowskiej ma jednak niewinność dziecka, cielesne skalanie równoważy absolutna czystość jej duszy.
Żałosna Maryjka jest prawdziwą świętą. Zapada w pamięć finałowa scena wyzwoleńczego monologu Maryjki, odkłamania przez nią rzeczywistości, odsłonięcia całej jej ohydy. Dałkowska odrzuca cały blichtr i próżność swojego zawodu. Nie boi się być odpychająco brzydka i bezbronna.
Wspaniała jest Elżbieta Kępińska jako Erna, pełna prowincjonalnej elegancji, skrywającej drzemiącego w niej potwora. Świetnie wypada też Joanna Żółkowska jako Greta, "dama" niesyta męskich wdzięków. To kolejna bardzo odważna, zagrana ostro rola z warszawskich "Prezydentek", gdzieś na granicy szarży i dobrego smaku, "wytrzymana" jednak w każdym detalu.
Wzgardzone skarby
Ta premiera prowokuje do paru pytań. Czemu tak wybitne aktorki oglądamy tak rzadko? Dlaczego Dałkowska dopiero teraz otrzymała rolę, na którą zasługiwał jej wielki talent i aktorska dojrzałość? Dlaczego Elżbietę Kępińską, wielką i doświadczoną aktorkę, widzimy wciąż na drugim planie? Dlaczego Żółkowską częściej oglądamy w miałkich serialach niż na scenie, w godnych jej rolach?
Nie są to wyjątki. Nie umiemy gospodarować wielkimi aktorami. Po drugiej stronie Wisły, w gościnnych kuluarach Teatru Polskiego oraz w peryferyjnym Teatrze Na Woli, gra inna - bezdomna, a przecież wielka, artystka: Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Czemu nie ma dla niej ról w jej rodzimym Teatrze Narodowym?