Artykuły

Komizm kolaczny

Opolska inscenizacja "Czarującego korowodu" to dowód na to, że półprowokacja to żadna prowokacja.

"Czarujący korowód według Korowodu Czarującego pana Arthura Schnitzlera" skandalizującego dramaturga austriackiego Wernera Schwaba został wystawiony w Opolu w ramach Dni Kultury Austriackiej, co skłania do wyciągnięcia dwóch wniosków. Po pierwsze - wypada się cieszyć, że to nie do końca udane przedsięwzięcie zostało sfinansowane przez podatników austriackich. Po drugie - trzeba odnotować z uznaniem wysoki | poziom wiedeńskiej politycznej poprawności, która pozwala na reklamowanie się w świecie nie tylko Mozartem, ale i Schwabem, autorem to mu pod obrazowym tytułem "Dramaty fekalne".

Ale może rzecz w tym, że nieżyjący od 1994 roku Schwab jest dziś skandalistą oswojonym, którego ekscesy mało kogo już gorszą. Jego "Czarujący korowód" niby należy do nurtu, który nasi konserwatywni krytycy nazwali z obrzydzeniem "realizmem kloacznym", ale tak naprawdę sprawia wrażenie nie tyle modelowej realizacji konwencji, co raczej wariacji na jej temat. Bo choć mamy w spektaklu mnóstwo odczepianych penisów różnych kolorów i fasonów, wymiotującą w przeźroczystej toalecie sekretareczkę oraz co niemiara udawanych orgazmów, to wszystko to sprzedane jest z nieznośną manierą, z ostentacyjną teatralnością, która zupełnie odbiera scenicznym ekscesom śladową choćby drapieżność.

Nie podejmuję się oceniać czy jest to wina reżysera Tomasza Hynka, czy może jednak samego autora dramatu, który niby prowokuje, ale równocześnie puszcza do nas oko, że niby wszyscy wiemy, o co tu chodzi. Mocną stroną "Czarującego korowodu" jest z pewnością język, żargon oparty na dzikim wymieszaniu nieprzystających do siebie stylów: potocznego, urzędowego, wysokiego, dziennikarskiego. Polakom, oswojonym i z zabawami Witkacego, i z eksperymentami poetyckiej Nowej Fali takie językowe gry mogą być bardzo bliskie.

Trafne, choć nadużywane, są też niektóre pomysły niosące przesłanie spektaklu. Oto męscy uczestnicy erotycznego korowodu, przeskakujący z epizodu w epizod, niosą swoje atrybuty męskości a to w spodniach (prawidłowo), a to w kieszonce marynarki (jak biznesmen telefon komórkowy), a to w poselskiej czarnej teczce. Sugestywna metafora odczłowieczonego seksu jest jednak rozegrana raczej niestrawnie: sceny obowiązkowo odhumanizowanej kopulacji z zabawnymi (w każdym razie publiczność parska raz za razem) piskami tak naprawdę ani nie szokują, ani specjalnie nie bawią.

I w tym całym problem. Cóż z tego, że Mirosławowi Połatyńskiemu udało się zagrać żałośnie cynicznego łajdaka, Grażyna Rogowska odnalazła się w roli wykorzystywanej głupiutkiej puszczalskiej, a Grażyna Misiorowska była świetną dziwką, skoro cały czas szwankowała tonacja. Spektakl niby na serio krytykował wszechobecny cynizm, ale popadał w farsę i permanentne mruganie do widza. W efekcie udało się wystawić gorszący spektakl w taki chytry sposób, by absolutnie nikogo nie zgorszyć. Tak czy inaczej, pewnie nie ja jeden zatęskniłem za przywołanym przez Schwaba Schnitzlerem. Ten to umiał prowokować! A przy okazji wyjść poza parę oczywistych konstatacji, że kobiety to sprzedajne dziwki, faceci to skurwysyny, a świat jest taki paskudnie cyniczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji