Artykuły

Msza w kościele ludzkim

Z Jerzym Jasińskim, reżyserem sztuki "Prezydentki" Wernera Schwaba w Teatrze im. J. Osterwy, rozmawiają Andrzej Z. Kowalczyk i Wiktor Lickiewicz.

- 29 stycznia tego roku w Teatrze Osterwy odbyła się premiera sztuki Woody'ego Allena "Zagraj to jeszcze raz, Sam" w Pańskiej reżyserii. Teraz realizuje Pan "Prezydentki", jakże odmienne w nastroju. Skąd się bierze taka rozpiętość zainteresowań?

- Jest we mnie jakaś przekora twórcza. Pierwsza sztuka, którą zrobiłem - "Freuda teoria snów" Antoniego Cwojdzińskiego - była znakomitą zabawą; bawili się i widzowie, i aktorzy. Potem zaskoczyłem wszystkich realizując "Gwiazdę" Helmuta Kajzara. Część osób przyszła na spektakl sądząc, że znowu będzie wesoło i sympatycznie, a było szalenie poważnie i egzystencjalnie. I teraz znowu "płodozmian": po zabawnym Allenie przychodzą "Prezydentki" utrzymane w zupełnie innym klimacie. Nie lubię się powtarzać, iść utartym szlakiem. Oczywiście, mógłbym zrobić kolejną komedię, ale ani aktorom, ani mnie nic by to nie dało. Jednak mimo tego "skakania" od komedii do sztuki poważnej, cały czas pozostaję wierny sobie. Interesują mnie przede wszystkim sztuki, w których jako reżyser mogę coś powiedzieć, wyrazić to poprzez aktora. Tym, co mnie najbardziej frapuje w teatrze jest praca z aktorem, praca nad rolą. Wszystkie moje dotychczasowe realizacje - i "Prezydentki" również - to spektakle aktorskie. Zatem od debiutu pozostaję wierny sobie.

- Trochę ponad sześć lat temu w lubelskim teatrze odbyła się premiera "Antygony w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego, po której rozległy się głosy widzów oburzonych obscenicznymi dialogami. W porównaniu z "Prezydentkami" sztuka Głowackiego jest wręcz uładzona; utwór Schwaba zyskał miano "dramaturgii fekalnej". Czy sądzi Pan, że lubelska publiczność jest już gotowa na taki spektakl? A może właśnie jest Pańskim zamiarem prowokować czy nawet wywołać skandal?

- Nie wiem, czy publiczność jest gotowa, ale miałem pierwszy sygnał, jak przedstawienie może zostać odebrane. Przez parę dni w witrynie teatru można było oglądać aranżację plastyczną reklamującą spektakl. Jednym z jej elementów był sedes. No i podobno były jakieś glosy, że taka reklama nie licuje z powagą i godnością teatru, i aranżacja została zdjęta. Tak więc liczę się z tym, że części publiczności przedstawienie może się wydać prowokacyjne i skandalizujące. Ale taka właśnie jest dramaturgia Schwaba, który zawsze chciał być twórcą kontrowersyjnym. Z drugiej strony, w konserwatywnym Krakowie "Prezydentki" nie wywołały żadnego skandalu, przeciwnie - zostały ocenione wysoko, podobnie jak realizacja Krystiana Lupy we wrocławskim Teatrze Polskim czy inscenizacje w Olsztynie i Bielsku-Białej. Życzyłbym sobie, by także w Lublinie sztuka była odbierana nie jako skandal obyczajowy czy towarzyski, lecz ciekawa propozycja dramaturgi współczesnej.

- Nie zaprzeczy Pan jednak, że jest to sztuka kontrowersyjna.

- Jest kontrowersyjna, nie - może użyjmy innego słowa - inna niż norma przeciętnego repertuaru teatralnego przewiduje. Szlachtuje się tu człowieka jak świnię, a wszystko - jak sugerują didaskalia - w otoczeniu religijnego kiczu. Taka jest ta sztuka. Nas interesuje psychologia postaci, ale w wymiarze egzystencjalnym, a nie naturalistycznym. Nie chcemy epatować za wszelką cenę. Skandal to byłoby pójście na łatwiznę. Staramy się wydobyć ze sztuki Schwaba to, co jest w niej najistotniejsze - porażającą prawdę nie tylko o świecie i człowieku końca XX wieku, ale o kondycji ludzkiej w ogóle. Nie chcemy, aby nadmiar brutalizmów i dewocjonaliów zagłuszył rozdzierający krzyk rozpaczy, zawarty w tej sztuce. Są pewne granice dopuszczalnej brutalizacji w teatrze, poza którymi jest już tylko niesmak. Chcemy tego uniknąć odwołując się do symbolu, teatralizacji, zachowując właściwe proporcje między komizmem a tragizmem, koniecznym realizmem a nieodzowną metaforą. Chcemy pokazać, że jest to swoista wersja naszej współczesnej tragedii, w której finale widz ma okazję przeżyć to, co w teatrze antycznym nazywało się katharsis. Na scenie rozgrywa się coś, co określiłbym jako codzienną ceremonię. Trawestując Gombrowicza rzekłbym nawet, że jest to taka msza w kościele ludzkim. Chciałbym, aby widzowie tak odbierali nasz spektakl.

- Musi Pan jednak liczyć się z tym, że przynajmniej część publiczności - może nawet znaczna - zwróci uwagę przede wszystkim na szokujący język, jakim posługują się bohaterki oraz na obecne w sztuce obscena. A wówczas ten poziom metarealny może gdzieś zniknąć.

- Ale zniknąć nie musi. Język i obsceniczność to tylko środki wyrazu, nie zaś treść sztuki, i nie chciałbym, by zdominowały przedstawienie. Widz, który przychodzi do teatru i oczekuje relacji psychologicznych i obyczajowych, wątków fabularnych, będzie odbierał sztukę w swoich kategoriach. Natomiast temu, który szuka czegoś więcej, ja - jako twórca przedstawienia - powinienem zasugerować, że może dotrzeć do warstwy metaforycznej. Nie znaczy to jednak, że zrezygnowałem z psychologii i biografii bohaterek. Nie są to Beckettowskie "gadające głowy", wyrzucające z siebie potoki słów. Gdybym poprowadził aktorki w kierunku takiej konwencji, odebrałbym im możliwość stworzenia dużej klasy kreacji.

- Zanim jednak przystąpili Państwo do budowania tych kreacji, musiał być ten pierwszy kontakt z niewątpliwie szokującym tekstem Schwaba. Ciekawi jesteśmy, jak przyjęły go aktorki.

- Rzeczywiście ta sztuka jest wyzwaniem, także dla twórców. Liczyłem się z tym, że gdy aktorki przeczytają tę sztukę, będą co najmniej skonsternowane. Na pierwszej próbie okazało się, że niektóre były wręcz zaszokowane. Za sukces poczytuję sobie, że udało mi się przekonać je do Schwaba i do intencji reżyserskich. Dowieść, iż najważniejsze dla mnie są grane przez nie postacie, a nie wywoływanie ich kosztem skandalu za wszelką cenę.

Na pewno "Prezydentki" to bardzo trudny materiał dla grających w nich aktorek. To rodzaj dramaturgii, jakiej jeszcze w Teatrze Osterwy nie było. Joasia Morawska występowała wprawdzie w "Antygonie w Nowym Jorku", o której mówiliśmy, ale dla Ani Świetlickiej - znanej głównie z ról kostiumowych, z repertuaru klasycznego - było to zupełnie nowe doświadczenie aktorskie. Najłatwiej było mi przekonać do tej sztuki Hanię Pater, która grała już w moich wcześniejszych realizacjach i zawsze dobrze nam się pracowało. Ona wie, że jeśli obsadzam ją w jakiejś roli, to jestem przekonany, iż na pewno potrafi ją zagrać, nawet gdy jest to "kiblowa", która gołymi rękami przepycha zatkane muszle klozetowe.

- Przekonał Pan zatem aktorki do przyjęcia ról, ale to dopiero początek pracy...

- Tak. Sztuka ta bowiem wymaga od grających w niej aktorek konsolidacji. Muszą współdziałać, współtworzyć przedstawienie. Nie można tworzyć tego spektaklu na zasadzie: każda rola osobno. Aktorki muszą być przez cały czas w emocjonalnym kontakcie, bo inaczej wszystko się rozleci. To wymagało od nich pokonywania własnej osobowości i emploi. Nie twierdzę, że było to łatwe. Było to duże doświadczenie psychologiczne zarówno dla pań, jak i dla mnie. Nasze próby można by nazwać rodzajem psychodramy, ale było to bardzo ciekawe i dzięki temu moje myślenie o reżyserii w istotny sposób się wzbogaciło.

- Do swej realizacji zaprosił Pan twórców sprawdzonych, z którymi już Pan współpracował: Barbarę Wołosiuk, autorkę scenografii i kompozytora Marcina Błażewicza.

- Basia i Marcin szanują wizję reżysera, a to, co proponują jest twórczym jej rozwinięciem; ważną, integralną częścią przedstawienia. Pomagają nadać mu odpowiedni nastrój, koloryt, a aktorom uchwycić właściwy ton i rysunek roli. Wspaniale czują teatr, scenę i aktora, co wielokrotnie podkreślali krytycy. Rozumiemy się w pół słowa. To wielkie szczęście, że znów mogliśmy pracować razem.

- Na koniec chcielibyśmy zapytać, z jakimi uczuciami oczekuje Pan na premierę swojego spektaklu?

- Powtórzę to, co powiedziałem wcześniej: nie chciałbym, by była ona skandalem. Nie chcę obrażać niczyich uczuć. Namawiam widzów, aby nie kierowali się wyłącznie lekturą samego tekstu i nie sugerowali wyrwanymi z kontekstu opiniami o sztuce, ale przyszli na nasze przedstawienie. Nie kryję jednak, że na reakcje publiczności i krytyki oczekuję z niepokojem, jakiego nie odczuwałem przy żadnej premierze.

- Dziękujemy za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji