Artykuły

Przypadek fryzjera Woyzecka

Było sobie raz biedne dziecko, nie miało ojca ani matki. Wszystko pomarło i nie było nikogo na świecie. (...) A ponieważ nikogo nie było już na ziemi, chciało pójść do nieba (...), a kiedy doszło wreszcie do księżyca, był to kawał zgniłego drzewa. Wtedy poszło do słońca, a kiedy do słońca doszło zobaczyło, że był to powiędły słonecznik (...) A kiedy chciało na ziemię z powrotem, zobaczyło, że to przewrócony garnek".

Woyzeck - tytułowy bohater dramatu Georga Buechnera - to właśnie takie dziecko, jak to z przytoczonych wyżej fragmentów symbolicznej bajeczki. Jej słowa lepiej może niż niejedno zawiłe tłumaczenie oddają Istotę Woyzeckowego tragizmu. Opowiadana przez Buechnera historia człowieka z gminu, prostego i uczciwego fryzjera, który za zdradę morduje swą kochankę i matkę swego nieślubnego dziecka, a potem popada w obłęd, przypomina wędrówkę przez ziemskie piekło owego bajkowego chłopca. Podobnie jak i on, Woyzeck nie ma wyboru. Obdarzony naturą czystą, nie skażoną konwenansami i wychowaniem, zna tylko, jedną siłę, której ulega. To instynkt, czyniący go w oczach ludzi uchodzących za cywilizowanych - amoralnym wyrzutkiem społeczeństwa. Ta sama siła natury, która rozbudziła w nim erotyczne i ojcowskie instynkty, w rezultacie popchnęła go do zbrodni, unicestwiając samego zbrodniarza.

Fabuła tego przejmująco pesymistycznego, a zarazem ponadczasowego dramatu zainspirowała Jacka Zembrzuskiego do scenicznej adaptacji. Premiera prasowa odbyła się 24 października br. w Teatrze Studyjnymi, na tej samej scenie zresztą, na której trzy lata temu "pod batutą" Adama Hanuszkiewicza zagrano "Marię i Woyzecka". Siłą rzeczy trudno uniknąć porównań, tym Hardziej że Zembrzuski, świadom, zapewne ciążenia tradycji, robi teatr jakby w opozycji do tamtego.

A więc przede wszystkim uderza prostota środków wyrazu, ascetyczna scenografia Doroty Morawetz i koncentracja na zyskujących w ten sposób na wyrazistości aktorach. Już od pierwszej chwili wiadomo, że nie tyle inscenizacja, ile człowiek, wiwisekcja jego duszy i stanów psychicznych odegra tu rola pierwszoplanową. Oświetlone postaci Marii i Woyzecka, oddzielone od widowni dwiema obramowanymi, drucianymi siatkami, przypominają eksponaty, które za chwilą znajdą się pod lupą badacza.

Nie przypadkiem też reżyser wprowadzą na scenę postaci satelity, epizodyczne, nijakie w rodzaju Andrzeja czy Podoficera, wyraźnie kontrastujące z Woyzeckiem czy uwodzącym Marię - jurnym Tamburmajorem w wykonaniu Wojciecha Walasika. Nieprzystosowanie i odmienność Woyzecka uwypuklają takie otaczające go skarykaturowane postaci zakłamanego do szpiku Kapitana w kreacji Marka Urbańskiego i pseudonaukowego Doktora, odtwarzanego przez Jerzego Senatora.

Występujący gościnnie w roli Woyzecka - Mariusz Saniternik stanął przed niełatwym zadaniem. Ta rola wymaga bowiem nie tylko fizycznych predyspozycji, ale także umiejętności... zapomnienia o tradycyjnym, psychologicznie uzasadnionym budowaniu roli. Woyzeck Saniternika jest zniewolony i poddany działaniu tajemniczych sił natury. Stąd, jak mniemam, swe niepokoje, lęki, samotność, ból przeżywa z niespotykaną intensywnością, emocjonalnie, a nie intelektualnie. I przekonuje naprawdę. Podobnie jak, Maria Raif, po raz pierwszy na tej scenie, absolwentka krakowskiej PWST, która z wyczuciem wykreowała kobietę nie potrafiącą oprzeć się popędom i własnej próżności.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego uważam ten spektakl za udany i mądry. Sceniczna adaptacja nie odebrała Buechnerowi jego głębi. Wydobyła podwójną optykę widzenia najbardziej nawet banalnych spraw. Zaznacza się to w prawie każdej scenie, a szczególnie silnie w jarmarcznej prezentacji tresowanych zwierząt. Małpa w mundurze wojskowym i koń wierzgający na zawołanie bawią swymi wyglądem i zachowaniem, ale przecież trudno oprzeć się myśli, że są jednocześnie zdeformowaną kopią ludzi poskramiających własne instynkty. Z drugiej strony jakże żałośnie śmieszny jest ten zwierzęcy i ludzki cyrk wobec akcentowanego dyskretnie przemijania.

To nieustanne przechodzenie od dosłowności do metafory ładnie "zmaterializowało" się w oszczędnej umownej scenografii. Jej główny element to wspomniane rozsuwane i przesuwane, druciane siatki, pełniące zarazem funkcję łóżka, laboratoryjnej gabloty, wiezienia, ściany śmierci i wszelkiej nieodwracalności oraz niemożności w ogóle.

O takim, jak można przypuszczać, modelu teatru mówił Andrzej Pawłowski, nowy dyrektor Studyjnego, na niedawnej konferencji prasowej. Premiera spektaklu Zembrzuskiego inauguruje obecny sezon artystyczny i zapowiada, nowe dla tej sceny kierunki poszukiwać. Jak dotąd, wielce obiecujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji